01 - New Babies: New Toys (4/5)
Jak zaczyna się pierwszy po 14 latach przerwy studyjny album OMD? Od quasi-gitarowego wejścia oraz od wysokiego, klawiszowego hooka na poziomie ich najważniejszych przebojów. Wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe. Czysty hit, który jest intensywnie nucony przynajmniej przez jedną osobę na tym forum (i nie jestem nią ja
)
Specjalny plus należy się ironiczny tekst, gdzie zespół sam siebie nazywa ''nowymi zabawkami'' dla ''nowych dzieci'', niejako ujawniając swój pomysł na nową muzykę.
02 - If You Want It (4/5)
To znamy. Dodam tylko, że w wersji albumowej utwór został wydłużony o około minutę przez dodanie dodatkowej zwrotki oraz spiętrzonego refrenu na samym końcu, co daję - muszę przyznać - piorunujący efekt.
03 - History of Modern (Part I) (4/5)
''History of Modern'' albo może (żartobliwie) ''History of Antiquity''? Tytułowa kompozycja w swojej pierwszej części wyraźnie wskrzesza ducha pierwszych płyt kwartetu, co zostało udanie zamaskowane w otwierających album numerach. Dzwonki, ''spacer po muzycznej gamie'' i ''Jarre'owa'' otoczka to najszlachetniejsze dowody świadczące o próbie odrestaurowania pierwotnego klimatu. Udanej próbie, trzeba zaznaczyć.
04 - History of Modern (Part II) (4/5)
Kawałek-killer. Zagrany w nieco innej skali motyw przewodni jest jedyną wspólną cechą jaką łączy drugą część ''History of Modern'' z poprzedniczką. Tutaj nie obowiązuje zasada nagłego wybucha i podtrzymywania morderczego tempa. Atmosfera powoli pnie się w górę, podążając za niezwykle emocjonalnym głosem Andy'ego McClusky. Fajerwerki zostają odpalone dopiero w napisanym z prawdziwym rozmachem refrenie. OMD w tym miejscu staje się naprawdę ''klasycznie nowoczesne''.
05 - Sometimes (3/5)
Dobry przykład na to jak XXI wiek może bez bólu kolaborować z przeszłością. ''Sometimes'' to z założenia rozczulająca ballada z bardzo klasycznie wyśpiewanym refrenem przez...no właśnie, kogo? Rozpoznaje ktoś wokalistkę
? Ten romantyczny pejzaż koliduje z nowoczesnym, momentami wręcz hip-hopowym podkładem oraz pulsującym loopem. Karkołomne? Raczej zaskakująco spójne.
06 - RFWK (3/5)
Hołd złożony grupie Kraftwerk. Nauczyciele OMD mogą być względnie zadowoloni z podopiecznych, bo ''RFWK'' to solidna dawka archaicznej elektroniki zmieszanej z nieco lepszymi niż 35 lat temu melodiami. Moje odczucia są w tym przypadku raczej pozytywne, mimo braku znaków szczególnych i niepodjęcia przez kwartet próby stworzenia czegoś równie eksperymentalnego jak ''Computer World'' czy co kto tam lubi od inżynierów niemieckiego electro. Ciekawostką jest fakt, że ''RFWK'' to pierwsze litery imion oryginalnego składu Kraftwerk
07 - New Holy Ground (4/5)
Kto czekał na jakieś rozwinięcie ''Architecture & Morality'' ten w końcu znajdzie na ''History of Modern'' coś dla siebie. ''New Holy Ground'', uduchowiona, bardzo skąpa w środkach ballada, przywodzi na myśl ducha tak ujmujących numerów jak np. ''Souvenir''. Przypuszczam, że w kuluarach może zgarnąć tytuł najlepszej kompozycji z nowej płyty
08 - The Future, the Past, and Forever After (4'5/5)
Mój cichy faworyt (zasłyszany z minutowego preview) urósł do rangi kluczowego punktu ''History of Modern''. Mam nieodparte wrażenie, że pełni tu rolą podobną do tej, którą powierzono ''The Way It Used To Be'' na ostatnim LP Pet Shop Boys.
Stereotypowy podział na refren, zwrotki i inne części klasycznej kompozycji jest tu nieco zaburzony, chociaż nie trudno przylepić się do najbardziej hipnotyzujących części. Urzeka przede wszystkim kolaż epok. Lata 80. wpadają bezboleśnie w kolejną dekadę. Z przyjemnością dostrzegam aurę sesji do ''Sugar Tax'', na potrzeby którego ''The Future, The Past, And The After'' powstało (wtedy jeszcze jako ''Wheels of Steel''). W wersji albumowej nie jest to oczywisty singiel, ale po pewnej edycji.....byłoby bosko.
09 - Sister Mary Says (4/5)
Jej. Przecież to ''Enola Gay 2010''! Tylko kto oprócz zatwardziałych fanów pamięta szlagier sprzed 30 lat!? Mi w każdym razie to podobieństwo nie przeszkadza, chociaż tak jak w przypadku singla promującego niegdyś ''Organisation'', tak i w ''Sister Marie Says'' syntezatorowy riff pełni rolę tego esencjonalnego składnika. Pewny singiel. Sing-along równie przekonujący jak ''pierwowzór''. Członkowie grupy niejednokrotnie wspominali ten tytuł w kontekście płyty ''Greatest Hits'' z 1988 roku. Właśnie wtedy podjęto pierwsze próby napisania ''Sister Marie Says''. Niestety było widocznie za wcześnie, aby dublować ''Enole''
Teraz to powinien być HICIOR!
10 - Pulse (2'5/5)
''Pulse'' wypada jak mieszanka wybitnie - nomen omen - modernistycznego stylu Duran Duran z twórczością Justina Timberlaka i kilkoma nutkami electropopu, przechodzącego w jakieś bardzo nikłe zalążki r'n'b. Powiedzmy sobie szczerze: Jeśli szybka piosenka (czyli taka, gdzie ''biją'' około 120 na minutę i więcej) nudzi się stosunkowo szybko, to nie spełnia swojej roli zbyt dobrze. Sam koncept wyraźnie odróżnia się na tle pozostałych numerów, jest nawet zabawny, lecz to absolutnie nie wystarczy.
11 - Green (3'5/5)
Gdyby utworów OMD nie charakteryzował pewien na stałe przypisany im optymizm, to można by pomyśleć, że ''Green'' to wersja demo jednej z kompozycji Depeche Mode. Ta przyzwoita mid-ballada puszcza jednak oko bardziej ku kameralnemu stylowi Erasure z okresu krążka ''I Say, I Say, I Say''. Czysty relaks, w nieco zamyślonym, bujającym w obłokach nastroju.
12 - Bondage of Fate (2'5/5)
Kolejny usypiający slow-floor. Po doświadczeniach z ''New Holy Ground'', ''RFWK'' oraz ''Green'' nie robi piorunującego wrażenia. I w sumie tyle na ten temat.
13 - The Right Side? (2'5/5)
Osiem minuty epickiego synthpopu. Tak miało być. Jest niestety inaczej. ''The Right Side?'' wydaje się być odrobinę przekombinowany i do bólu rozciągnięty na maszynę tortur. Sam w sobie torturą nie jest, ale zagospodarowanie tak pokaźnego kawałka na pięciolinii musiało rodzić się w bólach. OMD nigdy nie nagrywało pieśni progresywnych i niech na przyszłość o tym pamiętają. Trudno oprzeć się również wrażeniu, że numer zlewa się w całość z poprzedzającymi go dwiema balladami. Końcówka ''History of Modern'' wypada przez to wybitnie jednostajnie.
Podsumowując, ''History of Modern'' to najlepsza płyta anglików od lat...niech policzę...dwudziestu siedmiu! (co na to fani ''Crush'' i ''Pacific Age''?
)
Od tamtej pory OMD zarejestrowało około pięciu lub sześciu takich perfekcyjnych (od początku do końca bezbłędnych) kawałków, przy których każdy mógł dobrze się bawić. Tutaj - głównie w pierwszej części - od razu dostajemy podobną liczbę. Tradycyjnie nie brakuje wypełniaczy i numerów osłabiających ogólne wrażenie odbioru. Uważam jedna, że nawet te fillery wypadają dużo lepiej niż ich pokrewne dusze sprzed kilkunastu lat. Nie jest to być może powalający argument, ale uwierzcie, że dla osoby, która zna pełną dyskografię grupy i na własnej skórze doświadczyła kilku drastycznych momentów, jest to duża ulga oraz wyraźna różnica jakościowa
Z tego też powodu patrzę na ''History of Modern'' nieco łaskawszym okiem.
Takie słabe 3'5 chyba byłbym w stanie dać.