THE DUMPLINGS - Klub Studio, Kraków (30.11.2018 r.)
The Dumplings to bez dwóch zdań jeden z największych fenomenów polskiej sceny muzycznej ostatnich lat, a dla mnie osobiście chyba najważniejszy. Pierwszy album zespołu był swoistym objawieniem, zarażał szczerością przekazu i przebojowością. Te piosenki docierały do mnie od razu i cały czas silnie potrafiłem się z nimi zidentyfikować. Potem przyszedł ten drugi album „See You Later”, który bez wątpienia przyniósł duetowi niesamowitą popularność, która w konsekwencji zaowocowała tym, że Kuba i Justyna wystąpili nawet na głównej scenie Opener Festival. Myślę, że tamten koncert był sporym wyróżnieniem i podsumowaniem pewnego etapu w działalności zespołu. Miałem to szczęście oglądać ten występ na żywo i od tego czasu z niecierpliwością czekałem na kolejne kroki artystyczne The Dumplings. Kiedy zaś w końcu ukazał się trzeci krążek zespołu „Raj” to po paru przesłuchaniach wiedziałem już, że koniecznie muszę usłyszeć ten materiał na żywo. Jak postanowiłem, tak zrobiłem, a czy było warto? O tym już za chwilę.
Na koncercie zjawiłem się trochę wcześniej, ale prawdę mówiąc zamieszanie dookoła koncertu sprawiło, że z występującej przed zespołem Erith nie wiele widziałem, a szkoda, bo z tego co zdążyłem się zorientować, to chyba warto było przyjść jeszcze wcześniej. Ale wiadomo, po pierwsze szatnia, potem kolejka do baru, jakieś tam rozmowy i czas ucieka. Niemniej na sam występ The Dumplings stawiłem się trochę wcześniej znalazłem sobie dobre miejsce i spokojnie czekałam na początek występu. Po krótkim intro na scenie pojawiła się Justyna i od piosenki „Kino” zaczął się cudowny i niesamowicie wciągający występ. Główną gwiazdą wieczoru była tak jak można się było tego spodziewać Justyna. W scenerii ciemnej stroboskopowo oświetlanej sceny człowiek naturalnie mniej skupia się na tym co widzi, a bardziej na samej muzyce i głosie wokalistki, a ten ostatni to skarb, nad którym nie sposób się nie zachwycić. Muzycznie też nieźle, choć tu czy ówdzie można było usłyszeć jakieś małe niedociągnięcia i problemy. Wszystkie te usterki zniknęły jednak podczas kolejnej piosenki, którą był oczywiście tytułowy „Raj” i tak jak mogłem przypuszczać był to bez wątpienia najlepszy moment koncertu. Tak nietypowo, bo od razu z grubej rury, ale cóż poradzić, ta piosenka to taki istny killer, od którego dosłownie nie sposób się oderwać. Potem usłyszeliśmy kolejne nowe nagranie „Deszcz”, które momentalnie lekko uspokoiło i ostudziło atmosferę. Później było najstarsze nagranie tego wieczoru „Shameless”, które cudownie wpasowało się w atmosferę tego występu. Następnie zespół wrócił do nowego albumu za sprawą piosenki „Uciekam”. W tym momencie można było się już zorientować, że zespół zagra cały nowy krążek po kolei, przeplatając go tylko starszymi nagraniami. I tak dokładnie było, po kolejnym tego wieczoru utworze „Dark Side” z poprzedniego albumu usłyszeliśmy dwa nagrania z „Raju” po kolei „Przykro mi” oraz „Nieszczęśliwa”. To był naprawdę cudowny koncert, czas mijał bardzo szybko, a możliwość usłyszenia całego nowego materiału na żywo cieszyła mnie najbardziej. Później zespół przygotował dla nas małą niespodziankę w postaci coveru piosenki Dawida Podsiadły „Nie kłami”. Był też oczywiście „Frank”. Piosenka ma w sobie tak wielką energię, że zespół po raz kolejny rozgrzał cała publikę do czerwoności. A najfajniejsze było chyba to, że praktycznie wszyscy znali te teksty i bawili się przy tych piosenkach jak małe dzieci. Zespół wykonał też cover „Ach nie mnie jednej” z repertuaru Agnieszki Osieckiej. Nagrałem sobie to wykonanie i teraz na okrągło odtwarzam sobie ten filmik. W tym momencie występu Kuba wziął do ręki gitarę usiadł na scenie i w sposób iście akustyczny wykonał największy jak dotąd przebój zespołu „Kocham być z tobą”. Na koniec zaś usłyszeliśmy ostatnie nagranie z „Raju”, czyli „Tam gdzie jest nudno, ale gdzie będziemy szczęśliwi”. Po krótkiej przerwie usłyszeliśmy jeszcze kolejny wielki przebój „Nie gotujemy”, a cały koncert zakończył się za sprawą „VIF”, które idealnie nadaje się na zakończenie występu The Dumplings.
Nie wiem jak inni, ale ja przez te półtorej godziny bawiłem się doskonale i właściwie to nie wiem jak to się stało, że to już koniec, a z doświadczenia wiem, że taki rozwój wypadków możliwy jest tylko wtedy kiedy jakaś czynność całkowicie cię pochłonie. Jakaś gra, dobra książka czy płyta, albo właśnie perfekcyjny koncert ulubionego zespołu. Dlatego odpowiadając na wcześniejsze pytanie stwierdzam z całym przekonaniem, że było warto i jak tylko będę mógł to na koncercie The Dumplings pojawię się jeszcze nie raz.