JACK WHITE - TAURON Arena Kraków (10.10.2018 r.)
Kiedy okazało się, że Jack White ponownie przyjeżdża do polski nie zastanawiałem się ani chwili i od razu zakupiłem bilety na Krakowski koncert. Mając ciągle w pamięci koncert artysty z Starej Zajezdni oraz wcześniejszy z Opener’a wiedziałam już dobrze, że takiej okazji po prostu nie można przegapić. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że na pewno będzie to inny występ, bo czym innym jest koncert na wielkim festiwalu, czym innym w małej kameralnej sali, a zupełnie czym innym w Tauron Arenie, która jest obiektem wprost idealnym do wielkich halowych koncertów. Repertuar też musiał się zmienić, bo przecież nowa płyta artysty „Boarding House Reach” przyniosła wile zaskakujących brzmień, a koniec końców to właśnie tą płytę w tej trasie promuje Jack. Na pewno niesamowitym wydarzeniem jest też cała seria koncertów artysty takiego kalibru, bo cztery występy w wielkich halach, to jak na Polskę jest wydarzenia raczej bez precedensu. I tutaj niestety pojawia się problem, bo nie wiem jak z frekwencją na innych koncertach, ale na tym krakowskim na pewno zostało sporo wolnego miejsca. Trochę szkoda, że sala nie wypełniła się po brzegi, ale z drugiej strony na płycie Tauron Areny panował swoisty luz, dzięki czemu prawie każdy mógł przebić się tak blisko jak chciał. Ja oczywiście wepchałem się do samego przodu i z nieukrywaną przyjemnością razem z innymi pod sceną wyskakałem się i wyśpiewałem za wszystkie czasy.
Na pierwszy ogień Jack zaproponował jedną najnowszych piosenek „Over and Over and Over”, a ten utwór jest niewątpliwie najbardziej czadowym i wystrzałom numerem na ostatniej płycie. Można sobie zatem wyobrazić, że zabawa na całego zaczęła się w zasadzie od początku. Kolejnym nagraniem tego wieczoru było „Lazaretto” i to w zasadzie sprawiło, że baz owijania w bawełnę z miejsca można było wejść w magię tego wydarzenia. A Jack White swoją sceniczną energią i temperamentem naprawdę potrafi przykuć uwagą. To w zasadzie nieopisany przywilej móc oglądać wykonanie „Lazaretto” na żywo. A i jeszcze Carla Azar była tego dnia nieziemska! Potem przyszła kolej na „Corporation”, czyli najnowszy singiel artysty. To jedna z tych nowych piosenek Jacka, które wprowadzają nieco ożywienia do jego muzyki, a z drugiej strony gdy słyszy się to na żywo i widzi takie wykonanie, to odnosi się wrażenie, że White i reszta jego zespołu dosłownie bawią się tą piosenką, tak jakby ta forma nie była dla nich żadnym zaskoczeniem. Następnie przyszła kolej na coś z repertuaru The White Stripes, a „Hotel Yorba” to idealne nagranie do dalszej szalonej zabawy i wspólnego śpiewania, po którym „Love Interruption” było idealną okazją do złapania oddechu. A potem następna wolna za to cudowna i klimatyczna piosenka z nowej płyty „Why Walk a Dog?”. Kolejną pozycja tego wieczoru było „High Ball Stepper”, czyli okazja do obejrzenia popisów gitarowych White’a, który zaraz potem niejako w kontrze do tego utworu zasiadł za pianinem i w zupełnie nietypowy sposób wykonał „Dead Leaves and the Dirty Ground”, piosenkę która słynie z mocnego i charakterystycznego gitarowego riffu. Jeśli mam być szczery, to powiem, że taka wersja za bardzo mi nie podchodzi. Potem cofnęliśmy się jeszcze bardziej w przeszłość za sprawą piosenki „Little Bird” z drugiego albumu The White Stripes. Chwile później usłyszeliśmy „We're Going to Be Friends” z „Elephant”, czyli można powiedzieć, że Jack bardzo ciekawie i trochę niespodziewanie powybierał różne perełki ze swojej twórczości, nie niekoniecznie opierając się na samych hitach. Potem przyszła kolej na kolejne solowe nagranie „Blunderbuss”, czyli tytułowaną piosenkę z pierwszej płyty White’a, ale zabawa na dobre rozpoczęła się na nowo dopiero przy „I Cut Like a Buffalo”z repertuaru The Dead Weather. To niesłychanie mocne i ważne nagranie idealnie sprawdza w koncertowym wydaniu. Tak samo jak i kolejne „Freedom at 21”, ale ta piosenka i jej przeszywający riff jest dobra właściwie w każdej wersji. Podstawowa część koncertu zakończyła się zaś totalnymi killerami w postaci „Fell in Love With a Girl” i niezniszczalnym „Steady as She Goes”, przy którym publika z krakowskiej arenie bawiła się chyba najlepiej.
Warto też dodać, że Jack White w trakcie koncertu zdjął kurtkę i naszym oczom ukazała się koszulka z białym orłem! Bardzo ładny ukłon w naszą stronę i nijako publiczna celebracja polskich korzeni artysty. Prawdziwym szczęśliwcem tego wieczoru był zaś ten, do którego trafiła tak koszulka, bo White po wyjściu na bis rzucił koszulkę publiczności i ktoś ją złapał! Taka pamiątka na zawsze! A dla reszty muzyczna uczta „Icky Thump”. Genialne wykonanie, ale w końcu to jedno z najlepszych nagrań The White Stripes i nie mogło być inaczej. Następnie usłyszeliśmy kolejne nowe nagranie „Ice Station Zebra”, a po nim cudowne „A Martyr for My Love for You”. Kolejna piosenka „Connected by Love” pierwszy singiel z ostatniej płyty White’a wypadła naprawdę genialnie, a cała publiczność wyśpiewała charakterystyczne słowa refrenu. Potem jeszcze „Ball and Biscuit” i fantastyczny finał z „Seven Nation Army”.
Bardzo dobry koncert i Jack White w wyśmienitej formie, może nie było tak fantastycznie i intymnie jak w Starej Zajezdnie, ale z kolei pod względem brzmienia i warunków koncertowych na pewno pierwsza klasa. Ogólnie rzecz biorąc wszystkie koncerty w Touron Arenie są świetne i można się tylko cieszyć, że kolejne przed nami.