Okej, no to tak..
"Peweksówka" może nieco traci w drugiej części i niektóre utwory, przyznaję, są trochę na jedno kopyto, ale z braku laku... I tak zajęła drugie miejsce.
Jamiroquai to dość miłe zaskoczenie. Pierwszy numer z płyty całkiem zacny. Jedyny problem to to, że od dawna w sumie brakuje im przebojów.
Death Of Lovers... Takie trochę w starym stylu, przywołuje na myśl lata osiemdziesiąte. A "Orphans Of The Smog" powinno stać się hymnem Krakowa.
Charly Bliss... W jednym miejscu znalazłem nawet informację, że na tym albumie prezentują "bubble gum", ale pierwsze sekundy szybko potwierdziły nieprawdziwość tej tezy. Jedynie wokal może przywoływać tego typu skojarzenia. Ale nawet nieguppy'e.
France... Cóż. To nawet nie jest taki zły album, gdyby tak przykryć wykonawcę, ale mając w pamięci "Take Me Out"... Trochę płyta do zpaomnienia.
Lana Del Rey... Cóż. Nie ukrywam, że lubię jej wokal i być może dlatego nieco wyżej, niż być powinna.
niXes - nawet miłe dla ucha i być może powinno zamienić się miejscami z Laną.
Me And That Man - znośne.
Psyko Punkz - heh, trochę mi szkoda TuneHunterza. Zbierzmy się kiedyś i pozwólmy jego płycie przejść chociaż raz do szerokiej czołówki... Plus za dwa ostatnie utwory, bo świadczą one o tym, że twórca gotów jest na eksperymenty. To się ceni.
Tralala... Co prawda ze względów oczywistych wykonawca związany ze środowiskiem, o którym poniżej, ale przynajmniej ta płyta nie dołuje. No i tekst w "4H" całkiem jajcarski
No i czas na album z ostatniego miejsca... Przyznam uczciwie, że przeoczyłem nowy album Voo Voo i myślałem, że to wciąż ten sam od "Gdybym"
Pierwszy zarzut - utwory niemiłosiernie się dłużą, a o punktach kulminacyjnych można tylko pomarzyć. Ogólnie nadają się do baaardzo powolnego sączenia słodkiego piwa - niestety, ja jestem abstynentem...
Po drugie - na próżno szukać tu czegoś, co miałoby choćby namiastkę przeboju (i to nawet bardzo naginając to określenie na potrzeby zespołu). Jedynie "Piątek" nieco się wybija, ale słowo
nieco jest tu kluczowe.
Ale główna rzecz, która zaważyła na tak niskiej ocenie, to cholernie depresyjne teksty. Uczciwie przyznam, że nie trafiły one z dniem i potrafiły mnie tylko dobić - i przy okazji nieźle wku*wić. I w dodatku ten wokal, który na tej płycie idealnie nadaje się do cięcia żył... Panie Waglewski, depresję się leczy!
O ile za samą muzykę album miał otrzymać ode mnie 2,0 (co i tak dałoby mu ostatnie miejsce), to ze względu na teksty ocena została obniżona do 1,5. Sorry, Kajman.