SOUNDGARDEN - LIVE TO RISE

Może zacznę od pytania. Czy ja lubię Soundgarden? Odpowiedź jest oczywista, bo jakby mogło być inaczej w końcu to legenda muzyki, którą tak bardzo lubię. To była od zawsze taka moja wielka piątka Pearl Jam, Alice In Chains, Stone Temple Pilots, Nirvana i Soundgarden. Dziś kiedy to po latach Cornell wraca ze swoim najlepszym zespołem jestem pełen obaw, bo nie łatwo będzie dzisiaj nagrać płytę którą z uśmiechem postawię na półce obok „Down On The Upside” , bo oczywiście wszystko musi być po kolei poukładane. I już to „Down On The Upside” nie było do końca takie jak powinno być, a teraz wyzwanie jest jeszcze trudniejsze. „Rusty Cage” i „Outshined” gdyby tak brzmiał nowy materiał, byłoby świetnie. Wtedy na płycie „Badmotorfinger” grali naprawdę mocno i ciężko. Stwierdzenie, że Soundgarden to Black Sabbath lat dziewięćdziesiątych chyba najlepiej opisuje moc, którą prezentował wtedy ten zespół. Powrócę jednak do teraźniejszości, a jest ona taka, że mamy nowy utwór „Live To Rise” i trzeba przyznać, że naprawdę jest dobrze. Może trochę za lekko, ale pod względem kompozycji idealnie. Dodatkowo trzeba wziąć pod uwagę, że miało być do filmu i taki utwór też musi się rządzić swoimi prawami. Ale nawet gdyby cała płyta miała tak brzmieć to też byłbym bardzo zadowolony. Bo jest tu wszystko co charakteryzuje styl zespołu od świetnego riffu, który przewija się co jakiś czas, po świetny dynamiczny refren no i oczywiście Cornell. Dla mnie najlepszy rockowy wokalista świata. Bardzo nowoczesna solówka Kima Thayila jeszcze bardziej dynamizuje utwór. Teraz delektując się „Live To Rise” spokojniej czekam na cały album! Zacząłem pytaniem skończę stwierdzeniem. Uwielbiam SOUNDGARDEN.

(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.05.2012 11:11 PM przez marsvolta.)