BILLY TALENT – 10.06.2023 r. Warszawa – Progresja
W końcu się udało! Czekania było co nie miara, ale po trzech i pół roku przekładania koncertu znowu zobaczyłem chłopaków na żywo. Pierwsze bilety zakupiliśmy już końcem 2019 roku, potem jednak epidemia dorowadziła do tego, że Krakowski zaplanowany na 8 czerwca 2020, było przekładany dwa razy. Wtedy okazało się, że data 9 czerwca pokrywa się niestety z koncertem My Chemical Romance. Jedynym wyjściem było wymiana biletów na Warszawski koncert, a ten zupełnie innych powodów również został przełożony o kolejny rok. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale po trzech przełożeniach w końcu się doczekałem.
Było to mój trzeci koncert Billy Talent i muszę przyznać, że oczekiwania miałem duże, bo ten pierwszy z przed dziesięciu lat w Krakowie utkwił mi w głowie na lata. Za to ten w Szczekocinach nie było już tak energiczny, bo plener to trochę inna sytuacja, a w klubie jest zawsze większa energia.
Szybko okazało się, że miałem rację bo już po pierwszym kawałku „Devil in a Midnight Mass” wiedziałem, że będzie grubo. Super wykonanie wprawiło publikę w odpowiedni nastrój, od razu wszyscy poderwali się do zabawy, a pod samą sceną zrobił się adekwatny do mocy piosenki kocioł. Przy kolejnych mocnych numerach „This Suffering” super nowym kawałku „I Beg to Differ (This Will Get Better)” nie sposób było się nie spocić. Wszyscy dookoła odbierali ta piosenki jakby całym swoim ciałem. To tylko gitara, bas i perkusja, ale moc przesterów i efektów Ian D'Sa jest niesamowita. Tak samo jak i jego niesamowity styl gry, co bez trudu można było sobie uzmysłowić przy „Afraid of Heights” albo „Perfect World”.
Na szczęście po tym niesamowicie szaleńczym początku przyszła chwila względnego spokoju za sprawą kawałka „Hanging Out with All the Wrong People”. To też energiczna kompozycja, ale zdecydowani lżejsza gdzie ludzie modli sobie w końcu pośpiewać zabójczy refren tylko delikatnie kiwając się na boki. To moja ulubiona piosenka z ostatniego albumu Kanadyjczyków, jest jakby inna, ale ma super klimat i zabójcze przesłanie. Później usłyszeliśmy „Pins and Needles” oraz „Rusted From the Rain” przy których również na przemian mona było sobie wpierw poskakać i przepychać pod sceną, aby później głośno zaśpiewać refren tej drugiej. Ben Kowalewicz co jakiś czas prosił o włączenie klimy sugerując dość jednoznacznie, że jest za gorąco. Mówił, że są z Kanady i tam jest zimno, ale jednak w klubach mają klimatyzację.
Skoro koncert w Polsce to nie mogło zabraknąć „Nothing to Lose”, które poprzez znany film ma dla nas duże znaczenie. Na tej trasie chłopaki tego nie grają, ale dla nas zrobili wyjątek. Niesamowite przeżycie nie ważne ile razu słyszałeś to wcześnie, to w takich okolicznościach piosenka ma dodatkową moc.
Za sprawą „Diamond on a Landmine” w koncert znów zaczął tętnić życiem, a przy „End of Me” znowu można było nico odsapnąć. Tego dnie w Progresji było tak gorąco, że naprawdę każdy taki wolniejszy moment trzeba było wykorzystać na maksa. Tym bardziej, że killery takie jak „Try Honesty” czekały już za rogiem. Podczas zapowiedzi tej piosenki Ben opowiedział historię swojego ojca, którego poznał podczas ostatniego koncertu w Warszawie kilka lat temu. Znałem pobieżnie historię jego rodziny, ale dopiero tutaj dowiedziałem się, że w końcu udało się jakoś po latach ułożyć takie skomplikowane relacje. To wszystko razem w kontekście „Try Honesty” było chyba najmocniejszym momentem tego występu.
Po niesamowitej rozróbie pod sceną kolejne popularne szczególnie u nas „Surrender” było jak wybawienie. Natomiast najbardziej szalone chwile miały jeszcze nadejść, bo przy „This Is How It Goes” praktycznie padłem i trzymałem się za bok, kolka czy cos tam. Trzymam formę trenując na takie okoliczności i w przypadku kolejnych „Reckless Paradise”, „Surprise Surprise” oraz zwłaszcza „Fallen Leaves” ten podkład się przydał.
Na koniec wszyscy razem pośpiewaliśmy sobie refren „Devil on My Shoulder”, poskakaliśmy jeszcze trochę przy „Viking Death March”, a „Red Flag” na koniec to już praktycznie nie pamiętam, bo to co działo się pod sceną przeszło ludzkie pojęcie. Totalna zabawa!
Warto było czekać, koncert świetny, liczba hitów w repertuarze Billy Talent za każdym razem zadziwia, a przecież nie zagrali wszystkiego. Pod względem realizacji dźwiękowej to górna półka jak na tak głośny występ. No i chłopaki są w formie. Kolejny niezapomniany wieczór.