#14 STASIAK, HAJTO, PAPIEROSY
Początek XXI wieku. Zanim Gomunice stały się znane z jednego z najlepszych klubów muzycznych w kraju, szerzej kojarzone mogły być przede wszystkim przez pasjonatów futbolu.
Wtedy struktura rozgrywek była czytelna i prosta: pierwsza liga, druga liga i 4 grupy trzeciej ligi, których wyniki co tydzień były publikowane w "Piłce Nożnej" i "Przeglądzie Sportowym".
Przez rok na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce grał zespół o nazwie Stasiak Bak-Pol Gomunice. Był to sezon 2001/2002.
Klub uchodził za sympatyczną ciekawostkę na piłkarskiej mapie kraju, a dodatkowym smaczkiem był fakt, że jego grającym prezesem i właścicielem był Mirosław Stasiak. Napastnik, król strzelców IV ligi. W realiach niższych lig to musiał być kawał grajka, przydomek "Romario z Gomunic" dzisiaj może brzmi śmiesznie, ale nie wziął się z niczego.
Byłem na historycznym, pierwszym meczu w III lidze z Mławianką. 4:1, świetne widowisko, dwa gole Stasiaka.
Potem bodajże złamał nogę, a że miał już wtedy 34 wiosny na karku to siłą rzeczy nie mógł już wrócić do dawnej formy. Wiedzieli i rozumieli to wszyscy, oprócz niego. Zapadł na syndrom wiecznego Piotrusia Pana, ale o tym poźniej.
Byłem też na ostatnim meczu tamtego sezonu (nie pamiętam już, czy w międzyczasie widziałem inne - na pewno często bywając w tej miejscowości z powodów rodzinnych, przyjacielskich i sercowych byłem później na kilku meczach po spadku do IV ligi).
Do Gomunic w ostatniej kolejce przyjechały zdegradowane już rezerwy Legii, z Tomaszem Łapińskim i Mariuszem Piekarskim w składzie. Możliwe, że było tam jeszcze kilka innych, w przyszłości znanych nazwisk, ale nie udało mi się dotrzeć do składów z tego meczu (wiem, że w rezerwach grywał wtedy Artur Boruc). Występu tych dwóch, wtedy wiecznie kontuzjowanych i szukających formy w rezerwach byłych reprezentanów Polski jestem pewien, bo to było dla mnie duże wydarzenie (Łapiński był w tamtych czasach jednym z moich ulubionych piłkarzy, choć po transferze z Widzewa do Legii "trochę" mniej - po czasie poznałem tło i wybaczyłem).
Gospodarze, by zachować cień nadziei na utrzymanie musieli ten mecz wygrać, i wygrali. 5:0. Spadku jednak nie udało się uniknąć, gdyż pozostałe zaangażowane w walkę drużyny również zrobiły "swoje". Rezerwy Polonii spokojnie ograły Legionovię, a Unii Skierniewice wystarczyło nie przegrać w Pruszkowie, i oczywiście nic się tam nie wydarzyło.
Polonia II Warszawa - Legionovia Legionowo 5:2
Znicz Pruszków - Unia Skierniewice 0:0
Końcowa tabela tamtego sezonu
Grupa I (Warmia i Mazury, Podlasie, Łódzkie, Mazowsze)
1. Piotrcovia Piotrków Trybunalski 69
2. Gwardia Warszawa 59
3. MKS Mława 56
4. MZKS Kozienice 55
5. Pelikan Łowicz 53
6. Legionovia Legionowo 51
7. Okęcie Warszawa 50
8. Wigry Suwałki 49
9. Hutnik Warszawa 49
10. Znicz Pruszków 48
11. Polonia II Warszawa 47
12. Unia Skierniewice 47
---
13. Stasiak Bak-Pol Gomunice 46
14. Radomiak Radom 43
15. Dolcan Ząbki 42
16. Legia II Warszawa 35
17. Polonia Lidzbark Warmiński 25
18. Hetman Białystok 17
Z wiekiem myśląc o swoim życiu odnajduję w sobie coraz więcej z Forresta Gumpa i akurat tutaj słowa "może jestem głupi, ale nie jestem idiotą" pasują idealnie.
Byłem wtedy jeszcze naiwnym nastolatkiem u progu dorosłości, ale powoli zaczynałem rozumieć, co się dzieje wokół mnie.
Nie pamiętam jednak niczego szczególnego z tamtych czasów w kontekście tego klubu. Cuda działy się w pobliskim Radomsku, a kilkadziesiąt kilometrów na wschód do gry na grubo wchodził nowy twór o nazwie Heko Czermno.
Zespół z Gomunic awans do III ligi wywalczył z przewagą 15 punktów nad rezerwami Widzewa. Prezes ściągnął sporo uznanych nazwisk z przeszłością w wyższych ligach. Jaskot, Sazanowicz, Żmija. Na papierze wyglądało to czysto.
Dlaczego tamten sezon był jedynym na tym poziomie? Być może przy stole siedzieli jeszcze bardziej wytrawni gracze, a być może właściciel myślami był już gdzieś indziej i uznał, że nie warto tak mocno "inwestować" w wiejski klub bez tradycji.
---
Kim do cholery jest Mirosław Stasiak?
Korzystając z bliskości kopalni w Bełchatowie, swoje finansowe imperium zbudował na handlu węglem. Kiedyś w jakimś wywiadzie chwalił się tym, że swego czasu dużo wygrywał też na obstawianiu meczów u bukmacherów, co w kontekście późniejszego wyroku może nasuwać oczywiste skojarzenia, jednak nie wydaje mi się, by szedł aż tak grubo. Za duże ryzyko.
Jestem skłonny uwierzyć w to, że jest po prostu prężnym biznesmenem, a węgiel to przecież obok funeralnej najpewniejsza branża - popyt będzie zawsze.
Ot, zwyczajny wiejski watażka, który dorobił się fortuny, poczuł się mocny i wszedł na salony.
A że te salony były wtedy jakie były, to bardzo szybko się na nich odnalazł.
Stasiak zostawił rodzinne Gomunice i przeniósł swoje piłkarskie zabawki do Opoczna, oczywiście od razu zastępując historyczną nazwę klubu swoim nazwiskiem.
Dobrze, że przynajmniej kształt nowego herbu nawiązywał do ceramicznych tradycji.
Nie śledziłem już później jakoś szczególnie mocno tej historii.
Najwięcej dowiedziałem się po latach, spędzając kilka wieczorów nad protokałami zeznań na blogu Piłkarska Mafia.
Absolutnie dobijająca to była lektura...
Obiecywał w Opocznie europejskie puchary, zostawił spalonę ziemię.
Zatopił jeden klub, zabrał się za kolejny.
W trakcie jednego sezonu (jak to w ogóle było możliwe?) przeniósł się do grającego w tej samej lidze Ostrowca Świętokrzyskiego.
Tam przynajmniej uszanował nazwę, klub od tego momentu grał pod szyldem Stasiak-KSZO Celsa Ostrowiec Świętokrzyski.
Artykułów o tamtym okresie jest w sieci mnóstwo, wrzucę fragment jednego:
Stasiak pojawia się w „Pulsie Biznesu”. Artykuł „Z giwerką i piranią” Agnieszki Ostojskiej traktuje o niebanalnych hobby polskich milionerów.
— Kazimierz Górski, sławny trener polskiej kadry mawia, że zawsze sprawdza w tabeli, jak radzi sobie jego ulubiony prezes — chwali się Mirosław Stasiak. (…) — Niektórzy nawiązują współpracę tylko po to, aby mnie spotkać. Miłe. Moje przedsiębiorstwo wyszło z grona firm znikąd. Wszyscy wiedzą, kim jestem. Dzięki hobby! — chwali się szef klubu. (…) Dzięki swej niecodziennej pasji i niezłym umiejętnościom piłkarskim Mirosław Stasiak zwrócił uwagę wielu sportowych sław. Dostaje sms-y, listy.
Rzygać się chce.
Jest wiele smakowitych i niemożliwych do zweryfikowania anegdot z tamtego czasu.
Ta, gdy trener w przerwie meczu powiedział mu:
- Mirek, schodzisz.
- Nie.
- To ja tu jestem trenerem.
- już nie.
Podobno wchodząc na boisko zawsze miał schowany w getrach plik stuzłotowych banknotów, którymi już na placu próbował przekupywać obrońców rywali, by pozwolili mu strzelić gola.
Znam też z drugich i trzecich rąk kilka historii tak mocnych, że rozwalają łeb.
Nie chcę jednak robić z tego miejsca piłkarskiego pudelka.
---
Mirosław Stasiak nigdy nie zniknął z polskiej piłki, nawet po tym, jak zaorał dwa zasłużone kluby, które do dziś się nie podniosły.
Miał przez pewien czas swoje udziały w Pogoni Szczecin.
Był krótko jednym z dwóch strategicznych sponsorów RKS Radomsko.
Mówiło się, że razem z Tadeuszem Dąbrowskim byli blisko przejęcia Fortuny Köln.
Jego syn gra i mocno inwestuje w bełchatowski klub ESPN, który właśnie awansował do ligi okręgowej (czyli geny silne).
Stasiak ciągle nieoficjalnie angażuje się w klub ze swoich Gomunic, ale o tym za chwilę.
Nie wiem dlaczego tamten wyrok o zakazie działalności w polskiej piłce obowiązuje dopiero od 2016 roku, skoro apogeum jego "działalności" było dekadę wcześniej.
---
Mirosław Stasiak nie jest przyjacielem polskiej piłki i pozytywnym wariatem, jak do niedawna utrzymywał jeden z samozwańczych dziennikarzy (Stasiak był sponsorem jego kanału).
Jest kanalią.
To najdelikatniejsze słowo, jakie jest w moim słowniku.
Choć nie funkcjonował na najwyższym szczeblu, to i tak jest synonimem i ucieleśnieniem największego zła, jakie działo się w polskiej piłce.
To, że znalazł się na pokładzie samolotu lecącego z kadrą do Kiszyniowa jest miarą upadku obecnego PZPN, a sposób w jaki próbowano to wizerunkowo ratować pokazał, jacy debile tam dziś pracują.
---
Mirosław Stasiak jest bliskim przyjacielem Tomasza Hajto, a raczej... to chyba jeden z ostatnich przyjaciół, który pozostał Tomaszowi Hajcie.
Być może na całej planecie nie ma lepiej dobranej i bardziej siebie wartej pary przyjaciół.
Od byłego wielokrotnego reprezentanta Polski w ostatnich latach odcięło się wielu z dawnych kompanów.
Powody są oczywiste - długi.
Nie wiem jak po tym, gdy wyszło na jaw, że Hajto pożyczył pieniądze uzbierane na operację przez piłkarza Polonii Warszawa (Hajto wcześniej był jego trenerem w Tychach) i przegrał je w kasynie, ktoś taki może dalej funkcjonować w mediach i telewizjach jako ekspert.
Hazard jest straszną chorobą.
Ale jak każdą, możliwą do wyleczenia.
Ale gdyby nie hazard...
---
Ta historia jest prawdziwa i potwierdzona w kilku źródłach.
Rok 2011.
Stasiak i Hajto grają w tenisa.
Jak zawsze, o coś.
Stawka, jak zapewne zwykle, duża.
Jeśli Hajto wygra, to zabiera jego Mercedesa.
Jeśli wygra Stasiak, Hajto zagra u niego przez rundę w A-klasie.
Dzięki temu, że Stasiak dobrze gra w tenisa, mogłem przeżyć jedną z fajniejszych historii w swoim lokalnym piłkarskim życiu.
Tomasz Hajto rundę wiosenną sezonu 2010/11 spędził w LUKS Gomunice, po cichu wspieranym przez wiadomo kogo. Obok niego pojawili się tam wtedy m.in. Radosław Kowalczyk (dawniej Widzew, Petrochemia i Radomsko) i Rafał Bałecki (epizod w Sosnowcu, ale zdążył strzelić gola Legii). Zapowiadano też przyjście Piotra Świerczewskiego i Tomasza Kłosa, jednak najwyraźniej lepiej grali w tenisa.
Truskawką na torcie była jednak gra w tym zespole Mateusza Hajty.
Absolutne beztalencie o gwiazdorskich manierach.
Ojciec na boisku komunikował się tylko z nim, cały czas podpowiadając i krzycząc. Żenująco to wyglądało z boku.
Ta ekipa przyjechała do mnie na stadion, jeden z ostatnich meczów w sezonie. Oni chcieli przypieczętować awans, my już chyba szanse straciliśmy wcześniej, ale to nie miało znaczenia. Nikogo nie trzeba było mobilizować.
Trybuny pękały w szwach, nigdy nie widziałem tu więcej ludzi (na mecz pofatygował się m.in. wspominany w poprzednim wpisie Sławomir Majak).
Wielkie wydarzenie dla całej okolicy, zobaczyć na żywo, na naszym małym stadionie, w meczu o ligowe punkty gościa, który jeszcze kilka lat wcześniej był kapitanem reprezentacji.
Świetne widowisko, 2:2, uratowali remis w końcówce, a gdyby sędzia miał w sobie więcej odwagi to Hajto nie powinien dokończyć tego meczu.
Jedno z tych spotkań, które wspominamy do dziś.
---
Obejrzałem sobie niedzielne poranne programy piłkarskie, bo przez to, że ta sprawa jest mi lokalnie bliska, wkręciłem w nią dość mocno i na swój sposób mnie to bawi.
Meczyki robią aferę z tego, że Stasiak i Kulesza pierwszy raz spotkali się już na finale Ligi Konferencji w Budapeszcie, poznał ich tam Hajto.
Uśmiecham się pod nosem, bo co mi zostało.
To jedna z tych mocniejszych historii (kontekstowo, bo nic zaskakującego w niej nie ma).
Okoliczności, w jakich Hajto przekonał Kuleszę, by zrobił z niego trenera Jagielloni są bardzo ciekawe.
Akcja działa się na... weselu syna Mirosława Stasiaka.
Co robił Kulesza na weselu syna Mirosława Stasiaka?
Pewnie przechodził.
Z tragarzami.
W tym samym programie Mateusz Święcicki zwrócił uwagę na jeszcze jedną, ciekawą rzecz.
Bardzo często przy meczach ustawionych przez Stasiaka przewija się Jagiellonia Białystok.
Łączcie kropki dalej.
---
Chciałbym, żeby po tylu latach Mirosław Stasiak okazał się granatem, który wrzucony do tego szamba rozpieprzy tę sitwę w drobny mak.
Byłby to piękny chichot historii.
Ale to się nie wydarzy.
---
Jest w tytule "Stasiak, Hajto, papierosy" całkiem zgrabnie ukryty pewien ciąg logiczny, ale to nie moja wina, że afera z przemytem jest jedną z pierwszych kojarzących się z byłym piłkarze Schalke.
Historyjka sprzed dwóch tygodni.
W sobotę wieczorem zorientowałem się, że następnego dnia skończą mi się papierosy.
Nie chciało mi się jednak ruszać tyłka, przecież mamy od niedawna sklep na Ż., on zawsze w niedzielę jest otwarty.
Tej niedzieli przywitała mnie tam jednak kartka na drzwiach: "w dniu dzisiejszym sklep nieczynny, przepraszamy".
(Żeby było jasne - popieram niedziele bez handlu, nie jest to dla mnie żaden problem. Tylko nie lubię takich niespodzianek).
Co teraz?
Nikt z moich bliskich znajomych nie pali, więc nawet nie miałem się do kogo zwrócić.
Z resztą... jest niedziela, pora "Familiady", nie będę nikomu zawracał gitary.
I tak już wsiadłem na rower.
Najbliższy sklep na Ż. 15km stąd, w ostateczności stacja benzynowa za 18km.
Miałem nadzieję, że po drodze mogą być otwarte dwa mniejsze, rodzinne sklepy, a okazało się, że jednego już od dawna nie ma.
Dopiero po dotarciu na miejsce i dokonaniu zakupu dotarło do mnie, co ja właściwie zrobiłem.
Przecież to jest chore.
No nic. Przynajmniej ruszyłem się gdzieś dalej rowerem.
Odwiedziłem kilka miejsc na uboczu, w których nie byłem od kilku lat.
Posiedziałem nad Wartą.
Zjadłem najlepsze lody w okolicy.
Przypadkiem spotkałem dwóch znajomych.
Zapaliłem wtedy jednego papierosa, wieczorem drugiego.
W kolejnych jeszcze kilka, ale wciąż mam pół tej paczki.
I będę ją miał, bo najbardziej chce się palić, gdy się nie ma fajek pod ręką.
Wiem, trudno to zrozumieć komuś, kto z tym nałogiem się nigdy nie mierzył.
Od kilku miesięcy stopniowo ograniczam palenie, paczka wystarcza mi na 3 dni, czasami na 4. Przymierzając się stopniowo do tego, co ma się wydarzyć.
Powodów jest kilka, wymienię dwa najważniejsze.
Zdrowie. Najwyższy czas o nie zadbać. Od sierpnia czekają mnie duże zmiany w żywieniu, czekam jeszcze na wyniki dodatkowych badań by w pełni ustalić "suplementację".
Finanse. Akurat ceny papierosów tak bardzo się nie zmieniły w ostatnich latach, ale przy ogólnym wzroście cen palenie stało się luksusem.
Kilka dni temu pierwszy raz w tym roku kupowałem wódkę (dla kogoś w podziękowaniu) i gdy zobaczyłem ceny, to się przeraziłem...
Bardzo późno zacząłem palić, dopiero po 17 roku życia.
Nie chcę myśleć, ile przez te ponad 20 lat przepaliłem, ale jakoś u ludzi, którzy nigdy nie palili nie widzę tych willi i Mercedesów.
Nie chcę mówić, że to już, na pewno.
Wiem, jak takie myślenie bywa zgubne.
Dawniej podejmowałem kilka prób i wspominam to jako koszmar, chodzenie po ścianach i to przygniatające poczucie porażki, gdy się nie udawało...
Dziś idzie zaskakująco łatwo.
W razie czego - do tego punktu granicznego oznaczonego "1 sierpnia" jest jeszcze trochę czasu na jakieś ewentualne potknięcie.
Potem już nie.
Bo obiecałem sobie, że swojej nowej życiowej gawry nie ubrudzę nikotynowym dymem...