Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Z gawry
barb42 Offline
Dużo pisze
****

Liczba postów: 334
Dołączył: Feb 2023
Post: #121
RE: Z gawry
Zdania o Kleszczowie (byłam) i cały przepis na gulasz - cacunio!
18.04.2024 09:00 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 514
Dołączył: Aug 2008
Post: #122
RE: Z gawry
Hahaha, przepis mnie nie tylko niesamowicie zaciekawił, ale też rozbawił po pachy! Icon_biggrin3

O Kleszczowie nic nie wiem. Dlaczego tam tak bogato? Pobudowali się tam górnicy z kopalni Bełchatów czy co?

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.04.2024 11:05 PM przez Miszon.)
18.04.2024 11:04 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 540
Dołączył: Nov 2008
Post: #123
RE: Z gawry
Miszon napisał(a):O Kleszczowie nic nie wiem. Dlaczego tam tak bogato? Pobudowali się tam górnicy z kopalni Bełchatów czy co?
blisko. Większość terenu kopalni odkrywkowej znajduje się właśnie na terenie gminy Kleszczów i dzięki podatkom gmina zbudowała swoje bogactwo.
Podobno za kilkadziesiąt lat gdy węgiel się skończy w leju po tych terenach ma powstać polskie Saint-Tropez, i wcale mnie to nie zdziwi.
Moich dwóch bliskich kolegów się tam ożeniło (zresztą, po sąsiedzku) i pobudowało, dla obu to był pod każdym względem strzał życia.

Na pytanie o Jurę szerzej odpowiem Ci jutro wieczorem lub w niedzielę, mam to w pamięci.

A jeśli idzie o przepisy to chyba się w to niestety wkręciłem Icon_razz i wygląda na to, że to może być w miarę stały, okazyjny, tematyczny cykl.
Już mam pomysły na kolejny, 2 maja wyjaśni się, czy będzie po szczecińsku czy po krakowsku (wolałbym pierwszą opcję nie tylko z powodów kulinarnych).
19.04.2024 12:12 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
bear Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 2 540
Dołączył: Nov 2008
Post: #124
RE: Z gawry
#32 REKORD, NARODOWY VS ŚLĄSKI, DŻEM Z ZIEMNIAKÓW


Stadion Śląski.
Na starym "kotle czarownic" byłem tylko raz. Listopad 2007, Polska - Belgia, 2 gole Ebiego, pieczęć na pierwszym awansie na Euro.

Po prawie 17 latach wróciłem, by znów być świadkiem historii.

W drodze wysłuchałem wspominek kompanów z wizyt na słynnym meczu z Anglią w 1993 czy z fetowania awansu na mundial w 2001.
Przy okazji dowiedziałem się, że mój najbliższy Przyjaciel był tam już w 1988 roku na meczu Górnik Zabrze - Real Madryt, nigdy wcześniej mi o tym nie mówił.

Miało to miejsce swoją magię. Słynne wieże, duch historii unoszący się w powietrzu.

Gole Cieślika z ZSRR, Pele w barwach Santosu strzelający dwa gole kadrze PZPN, Best na śniegu uznający wyższość Górnika (w rewanżu odrobili, ale to był tamten wielki Manchester), gol i kontuzja Lubańskiego z Anglią, Cruyff klęczący przed Deyną, Deyna wygwizdany po strzeleniu gola bezpośrednio z rzutu rożnego z Portugalią, zwycięski gol Dziekanowskiego z Włochami (ówczesnymi mistrzami świata Włochami), "a Jezus Maria" Leśniaka z Anglią, strata Brzęczka ze Szwecją, Olisadebe dobijający Norwegię, salutowanie Ebiego z Portugalią, koncert Błaszczykowskiego z Czechami, Zieliński przechwytujący piłkę i ruszający za nią jak dzik w żołędzie by postawić stempel w barażu ze Szwecją.

Czy nowy Stadion Śląski zachował tę magię?
Nie jestem pewien... (czysto stadionowe wrażenie opiszę w osobnym akapicie).

Trzeba jednak znać kontekst.
Po tym, jak Chorzów został (przepraszam za to słowo, ale ono jest tutaj zasadne) wydymany przy organizacji Euro 2012, przebudowa "kotła czarownic" stanęła w miejscu i ślimaczyła się przez lata.

I rozumiem, że prawdopodobne nie mógł być inny.
Bo lekka atletyka, czasem żużel, koncert Sanah czy innego Guns N'Roses, kongresy świadków Jehowy.

Jednak oglądanie meczów piłkarskich bez lornetki jest tam udręką, szczególnie z sektorów zabramkowych.

W sobotę padło 5 goli, z których większość mogłem obejrzeć dopiero w domu, gdy odpaliłem skrót.
Z "bliska" widziałem tylko dwa - kuriozalny błąd bramkarza Ruchu przy 2:0 i karny Pawłowskiego, który z perspektywy stadionu był zagadką, bo bez powtórek nikt nie wiedział, dlaczego został podyktowany.

---

50087.
Fajnie myśleć, że beze mnie byłoby o jednego mniej.

Mecz przyjaźni.
Ten rekord mógł paść tylko dlatego, że nie było żadnego ryzyka, iż coś złego się wydarzy.
Świetnie bylo widzieć pod stadionem, jak kibice obu klubów paradują ramię w ramię, wspólnie biesiadują i robią sobie zdjęcia.

To powinno być normalne wszędzie.

Gdy 30 lat temu wsiąkałem w piłkę, właśnie o takiej rzeczywistości marzyłem.
Że kiedyś będą piękne i bezpieczne stadiony, a Polska regularnie będzie grała na wielkich turniejach.

Jedna rzecz niestety przez ten czas się nie zmieniła - światem kibicowskim rządzi kolejne pokolenie troglodytów i dla tego środowiska nie ma już chyba ratunku.

Mecz przyjaźni, a więc solidarnie obrywali wszyscy wspólni wrogowie.
Żabole, ŁKS, Gieksa, Legła, Pedaliki.
To już chyba zdrowiej, gdy na trybunach kibice opluwają się tylko nawzajem.

Jedna rzecz mnie trochę irytuje - pewnie dlatego, że za chwilę też będzie mnie dotyczyć i to jest bardzo frustrująca świadomość.
Uśmiechałem się pod nosem, gdy po trybunach niosło się, że "mistrzem Polski jest Widzew", a następnego dnia w transmisji telewizyjnej słyszałem, że "mistrzem Polski jest Legia".

Mamy rok 2024.
Widzew ostatni raz wygrał ligę w 1997, Legia na ostatnich 5 sezonów mistrzem była tylko raz.

Na tej gali jeszcze nikt nie dostał dożywotniego mistrzowskiego pasa. 

---

Pomijając to wszystko - generalnie duże przeżycie i czapki z głów.
Doping, oprawy, całe pokolenia rodzin na trybunach, mnóstwo dzieciaków (nawet w wózkach).
Niebiescy i czerwoni obok siebie, bez sektorów buforowych.
Na mnie, zaliczającym ostatnio wyjazdy Rakowa incognito i bez barw, robiło to duże wrażenie.

Tylko jedna rzecz trochę do tego święta nie przystawała.

Poziom sportowy.
Ktoś z boku spojrzy na suchy wynik - 2:3, to musiał być fajny meczyk.
Nie był.

Widzew zabił go dwa razy, strzelając szybko gole na początku obu połów, potem kontrolował sytuację.
Ruch próbował się odgryźć, ale nie potrafił. Ta indolencja była momentami zatrważająca, ale dobrze, że przynajmniej chcieli (gdyby przy takiej publice nie chcieli, to byłoby to bardzo smutne).

Widzew taktycznie zniszczył rywala, świetnie się patrzyło na maszynę Daniela Myśliwca.
Ten facet jest najlepszym przykładem na to, że młodzi trenerzy mają rację bytu w polskiej piłce.

Ale najpierw trzeba potwierdzić swój warsztat w Lechii Tomaszów, Wigrach Suwałki czy Stali Rzeszów.

Nie ma dróg na skróty...

---

Ruch Chorzów skończył w sobotę 104 lata.
Wracajcie szybko do Ekstraklasy, tu jest Wasze miejsce.
Ale zróbcie to, gdy już będziecie gotowi.
Teraz było jeszcze za wcześnie.

--

Jako człowiek z zewnątrz pewnie nie powinienem zabierać w tej sprawie głosu, nie znając wszystkich kontekstów i uwarunkowań, ale...

Wracając z meczu zadałem sobie pytanie, czy Ruch naprawdę potrzebuje nowego stadionu?
W I lidze będą chyba mogli grać przy Cichej, a gdy znów powrócą na swoje miejsce, to przecież Stadion Śląski też jest ich domem.
Nie zawsze będzie jak w sobotę, ale wydaje mi się, że te 15-20 koła ze strony gospodarzy to przy dobrym marketingu jest realne, a dla większości kibiców z Polski możliwość zobaczenia meczu swojej drużyny na takim obiekcie to duże wydarzenie, więc można liczyć na kilka dodatkowych tysięcy.

Ale to tylko moje zupełnie zewnętrzne odczucie, które być może nijak ma się do tamtejszej rzeczywistości.

Mecz #10/2024 Ruch Chorzów - Widzew Łódź 2:3, 20/04/24, 17.30, Ekstraklasa


---

Niedziela była deszczowa, więc tym razem bez roweru.
Ta najbliższa już będzie normalna.

I wreszcie udało się zaplanowanać majówkę. Pierwotnie zamierzałem ruszyć odważnie na północ kraju, ale jednak góry wzywają mocniej.
W planie mam zaliczenie 3 meczów - dwa 1 maja, jeden czwartego.
W tych trzech meczach mam nadzieję zobaczyć na boisku trzech byłych reprezentantów Polski.
Jednego wybitnego, jednego bardzo dobrego, jednego epizodycznego (wszyscy trzej strzelili dla niej gole).

---

Narodowy vs Śląski, subiektywna analiza porównawcza

Uroda stadionu z zewnątrz: 9:7
Narodowy kiedyś miałby dychę, ale z czasem trochę blaknie, zwłaszcza w dzień. Śląski nie ma takiej ekspozycji i prezencji.
Otoczenie: 9:9
Park Skaryszewski vs Park Śląski - dla mnie idealny remis. Centrum Kopernika vs wesołe miasteczko - co kto lubi, opcji na zagospodarowanie czasu przed meczem jest w bezpośredniej okolicy w obu przypadkach mnóstwo.
Dojazd: 9:8
Całkiem dobra komunikacja, przeważyło metro.
Łatwość wejścia (bramki, ochrona): 6:9
Zdecydowanie sprawniej i szybciej przebiega to w Chorzowie.
Uroda stadionu wewnątrz: 9:7
Bieżnia potęguje bezmiar odległości na Śląskim, Narodowy jest w swym majestacie znacznie bardziej przytulny.
Wyczuwalna magia w powietrzu: 8:9
Narodowy to najnowsza historia plus duchy Stadionu X-lecia, Śląski to przede wszystkim echa dawnej wielkości.
Akustyka: 8:8
Nie wiem jak jest na koncertach, znam tylko opinie innych. Meczowo jest bardzo ok.
Atmosfera: 10:10
Kontrowersyjnie, bo wiadomo jak jest ostatnio na meczach kadry. Ja jednak w obu miejscach widziałem takie rzeczy, że w Polsce trudno wyobrazić sobie większy ogień: Legia - Raków przed rokiem i Ruch - Widzew w sobotę.
Widoczność: 9:4
Tu nie ma pola do dyskusji. W stolicy z łuków i zza bramek widać wszystko, w Chorzowie niewiele z prostej.
Wygoda siedzisk: 8:8
W obu miejscach tyłek nie cierpi. Ale stadiony nie są od siedzenia.
Przemieszczanie po stadionie: 7:9
Pewnie to była kwestia "meczu przyjaźni", ale Śląski spokojnie można było obejść, dużo osób z tego skorzystało i przeniosło się na młyny swoich klubów, dlatego pozornie było sporo wolnych miejsc w innych sektorach. Na Narodowym coś takiego nie przejdzie.
Jakość cateringu: 2:5
Zdecydowanie lepsza gastronomia jest na mniejszych stadionach, ale to raczej oczywiste. Parówkę w hot-dogu z Narodowego wspominam bardzo źle. Na Śląskim nie skorzystałem, ale od osoby która zazwyczaj jest bardzo wybredna usłyszałem, że było dobrze, więc na tym opieram ocenę.
Ceny: 2:5
Na Śląskim piwo 12 PLN, herbata 8. W Warszawie mniej więcej dwa razy drożej.
Czystość toalet: 4:5
Pod koniec meczu wszędzie jest już podobnie, ale minimalnie lepiej jest w Chorzowie.
Poczucie bezpieczeństwa: 9:8
W obu miejscach nie ma praktycznie żadnego poczucia zagrożenia, ale na Śląskim dzieje się coś, co mocno zaburza komfort... Palenie papierosów na trybunach. Może dlatego tak wkurza, że już mnie ten temat nie dotyczy. Ale nawet gdy mnie dotyczył, to na Narodowym w przerwie grzecznie jak wszyscy za potrzebą ruszałem na koronę, wypalalając często 2 na raz.
Drożność przy opuszczaniu stadionu: 5:9
Tu zdecydowanie stolica przegrywa.

Podsumowując:
Stadion Narodowy - Stadion Śląski 114:120

"Kocioł czarownic" wygrał porównanie łatwością wejścia i opuszczenia obiektu.
Ogólnie oba miejsca mają swoje duże plusy i minusy.

Świetnie mieć w kraju dwa takie stadiony i móc je do siebie porównywać.

---

Pierwszy pomysł na kolejny patoprzepis w moim kulinarnym kąciku: skoro niespodziewanie w bramce Rakowa pojawił się Dusan Kuciak, to duszony kurczak będzie na taką okazję jak znalazł (ten słaby żart dochodzi powoli, cierpliwości).

Ale że zakończyło się to katastrofą, to nie będziemy tego celebrować.

Dziś więc w mojej piekielnej kuchni oddajemy kulinarny hołd Bayerowi Neverkusen, który pod wodzą Xabiego Alonso przeistoczył się w Bayer Neverlosen.

To jedna z tych historii, jakie piłka kocha najbardziej.
Już 45 meczów z rzędu bez porażki na tym poziomie, kosmos.



Leverkusen nie jest najpiękniejszym miejscem na tej planecie. Nie jest też najładniejszym miejscem w Niemczech. Nie jest nawet najsympatyczniejszym miasteczkiem w Nadrenii Północnej-Westfalii.

W ostatnią sobotę Leverkusen było za to bez wątpienia najszczęśliwszym miejscem na świecie, a bliskość fabryki aspiryny na drugi (albo i trzeci lub czwarty) dzień uratowała tam skórę wielu ze 165 748 mieszkańców.

Andrzej Buncol, Jacek Krzynówek, Adam Matysek, Radosław Kałużny.
Im się nie udało, ale to oni ukształtowali moją sympatię do tego klubu (w Niemczech porównywalną mają tylko Dortmund i Wolfsburg, oczywiście też przez polskie kolonie).
I dziś po ludzku się cieszę, że to właśnie Bayer utarł nosa hegemonowi z Monachium.

Niemiecka kuchnia to nie jest nic fajnego, a ograniczenie się do konkretnego regionu dodatkowo utrudniło sprawę.

Ale gotowanie to przygoda, w której każdej chwili szkoda.

#2 RHENISH DISH HIMMEL UN ÄD

Z niemieckiego "nadreńskie niebo i ziemia", gdyż pierwszy z głównych składników rośnie nad ziemią i blisko nieba, a drugi w ziemii i nieba nie widzi.

Nie lubię eksperymentów, zwłaszcza w kuchni.
Ale jeśli ten cykl ma mieć sens, to muszę otworzyć głowę, inaczej skończy się na kilku odcinkach.
Porażki są częścią życia, te kulinarne bolą i tak najmniej.

Ale nie uprzedzajmy faktów.

Od początku coś nie grało mi w tym połączeniu smaków.
Być może przesadziłem w proporcjach - opierałem się na oryginalnym niemieckim przepisie przy wsparciu tlumacza google (traktując to testowo wszystkie składniki podzieliłem przez 3, żeby nie robić za dużo).

Co było potrzebne:
4 dumne jakby były mistrzem Niemiec ziemniaki
2 czerwone jak lwy w herbie Leverkusen jabłka
1 smutna jak teraz Bawaria cebula
1 prawdziwa kaszanka we flaku (z lokalnego sklepu mięsnego a nie jakaś marketowa podróba w folii)
100 ml najnormalniejszego mleka
1 łyżka eliksiru wyciśniętego z cytryny
1 łyżka zwyczajnego masła
Mąka (w przepisie nie było ile i jakiej, więc bierzemy na oko i obojętnie - może tu jest zapowiedź przyszłego nieszczęścia)
Mielona gałka muszkieterowa
Sól
(oryginalnie w przepisie była jeszcze łyżka smalcu, ale nie będę zaopatrywał się w całą kostkę żeby użyć tylko łyżki, zastąpiłem ja masłem - to mimo wszystko zdrowiej)

Do przygotowania tej potrawy będzie trzeba pofatygować i ubrudzić trzy kuchenne naczynia, co z urzędu czyni ją mało przyjazną (preferuję te jednogarnkowe, maksymalnie dwu-, a ostatecznie i tak zazwyczaj wszystko dogorywa sobie razem).

Tutaj długość czasu spędzonego nad poźniejszym zmywaniem będzie odwrotnie proporcjonalna do efektu, taki urok eksperymentów.

Ziemniakom zabieramy godność i nagie topimy we wrzątku, czekamy aż ich łyse glace wypłyną na wierzch, by co jakiś czas dźgać je ostrym narzędziem pod pretekstem sprawdzania miękkości.
Gdy będą już w sam raz, zamieniamy ich marny żywot w puree. Gnieciemy je z dziką furią przy współudziale masła, mleka, mąki, gałki i soli.

W równoległej rzeczywistości w drugim rondelku gotujemy obdarte z resztek niewinności i wydrążone z wnętrzności jabłka. Aby nieco uprzyjemnić im jesień istnienia, dodajemy cukier i sok z cytryny. Gdy poczujemy, że ich koniec jest bliski wyławiamy, ale tylko po to, by również je ostatecznie rozgnieść.
Według przepisu łączymy ziemniaki i jabłka w jedną całość, i tu już czas puścić wszelkie hamulce.

Wanda miała rację, że nie chciała Niemca.
Gdyby bracia Grimm napisali baśń o Szewczyku Dratewce, to smok by to wygrał.
Werter nawet nie stał przy Konradzie Wallenrodzie i nic nie wie o prawdziwym cierpieniu.
Wasz papież pracował do emerytury, nasz do śmierci.
Podolski woli żyć w Zabrzu niż w Koloni.
Gdyby w 1974 we Frankfurcie nie było ulewy, to historia futbolu byłaby inna.
Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby (Wawrzyniak) się nie przewrócił byłaby rzecz wielka (ale i tak was w końcu dojechaliśmy).
Gutenberg może i wynalazł druk, ale dopiero polscy sędziowie piłkarscy zrobili z drukowania sztukę.
Jan Sebastian - Bach.
Erich Fromm nie wiedział jak żyć.
Gdyby Papa Dance powstał w NRD, zrobiłby większą karierę niż Modern Talking.
Rammstein to amerykańska baza wojskowa, a Tic Tac Toe to te kolorowe drażetki o różnych smakach i kolorach.
Die Toten Hosen w Polsce było coverowane przez Ich Troje (sorry, miało nie być przekraczania granic dobrego smaku, cofam to...).
Nena... Nena akurat wam się udała.
Nie rzucałem śnieżkami w Hannavalda, ale tylko dlatego, że mnie wtedy w Zakopanem nie było.
My bez zająknięcia wymawiamy Garmisch Partenkirchen, was fonetycznie przerastają Rzerzęczyce i Małogoszcz.
My daliśmy światu kino moralnego niepokoju, a wy - niskobudżetowe filmy oralnego niepokoju na kasetach VHS.

Wystarczy, składniki są już wystarczająco sponiewierane, wyniszczone i zmieszane.

Powstała z nich breja, która ostatecznie smakuje jak dżem z ziemniaków...

Nie chce mi się dociekać, na którym etapie popełniłem błąd - być może już na początku, wybierając właśnie ten przepis.

Tego nie uratują już nawet delicje, czyli posiekana w krążki cebula i smażona na maśle zamiast smalcu kaszanka.

Zdjecie wam daruję, to też nic przyjemnego.

Ciekawość to pierwszy krok do kulinarnego piekła.
A może - jeśli nie masz przekonania, to się nie zabieraj.

Czas skupić się na polskiej kuchni.
Szczecin i Białystok - zastanówcie się tam dobrze, czy na pewno chcecie coś w tym sezonie wygrać, w myślach już po Was idę.
Dzisiaj 12:49 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości