Przeglądając i publikując w tym wątku wszelakie roczne podsumowania, rankingi, plebiscyty (sporo z nich wciąż przed nami) dość często zdarza mi się z nimi nie zgadzać i pomyśleć, że ja bym to wszystko poukładał inaczej - a niewykluczone, że nawet lepiej.
Jak pomyślałem, tak zrobiłem.
Z rokiem 1992 jest o tyle trudniej, że zabawa zaczęła się dopiero w listopadzie, więc trzeba było przemknąć przez te 12 miesięcy historii w trybie mocno ekspresowym.
W kolejnych latach będzie łatwiej, gdyż większość ważnych wydarzeń będę sobie notował na bieżąco i perspektywa będzie znacznie szersza.
Trzy kategorie.
Dwie, na których jako tako się znam (sport i muzyka) i ta trzecia, o której wiem dużo mniej, ale lubię i chcę ją rozpatrywać (kino) - będzie to też dodatkowa motywacja, by poznać lub przypomnieć sobie kilka filmów z danego roku pod tym kątem (z roku 1992 poznałem w ten sposób jeden film i była to świetna decyzja, ale o tym w swoim czasie).
Każda z kategorii będzie miała 3 podkategorie, z oczywistym podziałem na Polskę i Świat.
W każdej z nich wybiorę top3 danego roku (w wielu z nich dałoby się więcej, ale w innych będzie niekiedy trochę sztukowanie, a tak będzie przejrzyście i jednolicie).
Ostatnie dni danego roku będą czasem na podsumowanie i naprawianie świata sprzed 30 lat.
To, co w tym wszystkim dla mnie jest najważniejsze i jednocześnie najdziwniejsze: poczułem, że po wielu latach (prawie dekada...) kryzysu znowu czerpię radość z pisania.
Myślałem, że taki moment już w moim życiu nie przyjdzie.
Znowu mi się chce.
Składać słowa i zdania w większe formy.
I choćby dlatego było warto ruszyć z projektem, co do którego miałem na początku całkiem sporo wytrwałości.
Niedźwiedzie 1992
SPORT - POLSKA
PIŁKARZ
1. Andrzej Juskowiak (Lech Poznań, Sporting Lizbona)
2. Wojciech Kowalczyk (Legia Warszawa)
3. Robert Warzycha (Everton FC)
Andrzej Juskowiak nigdy nie był pupilem "Piłki Nożnej" i dlatego nigdy nie został Piłkarzem Roku w ówcześnie najbardziej prestiżowym plebiscycie, choć powinienem zostać wybrany conajmniej trzy razy (lata później będąc krótko w tym środowisku usłyszałem genezę tej niechęci i była tak głupia, że nie chciało mi się w to wierzyć. Chciałoby się napisać - dobrze że czasy, w których dziennikarze sportowi kreowali rzeczywistość zamiast ją opisywać już dawno minęły, ale...).
Juskowiak wygrał w tym roku plebiscyt katowickiego "Sportu" (jeśli dobrze pamiętam, to tam głosowali czytelnicy na kuponach, analogicznie jak w "Przeglądzie Sportowym" - uprzedzając troszkę fakty: "Jusko" wśród sportowców w Polsce za ten rok będzie 4, a "Kowal" 9).
Kapituła "Piłki Nożnej" nie była jednak wsłuchana w głos ludu i wybrano Kowalczyka.
Ciężko mi zrozumieć, jak w 1992 roku najlepszym polskim piłkarzem mógł został ktoś inny, niż trzeci polski król strzelców igrzysk (po Deynie i Szarmachu).
Po latach trudno mi jednoznacznie wyjaśnić, dlaczego Juskowiak był moim ulubionym polskim piłkarzem z wczesnego dzieciństwa. Barcelońska legenda robiła swoje, wychowanek Kani Gostyń był po prostu taką iskierką nadziei, że skoro Polak daje sobie radę w solidnych klubach w dobrych ligach, to może kiedyś dzięki jego bramkom uda się pojechać na jakiś turniej, ale to były tylko momenty. Symboliczne, że w tym upragnionym awansie były lider strzelców Bundesligi po rundzie jesiennej będzie miał już udział tylko śladowy...
A skąd tak dobrze pamiętam, wychowankiem jakiego klubu jest Juskowiak? Na jednej z imprez w akademiku do naszego pokoju przyszła koleżanka jednej z koleżanek. Świetnie się nam rozmawiało, Dżemy, hippisi, Tarantino. Po jakimś czasie musiało paść jednak to najważniejsze z pytań - skąd jesteś. Odpowiedziała z wyraźną pewnością w głosie, że i tak nic mi to nie powie: Gostyń. Wtedy wystrzeliłem jak z procy: "O! Rodzinna miejscowość Andrzeja Juskowiaka!". Spojrzała na mnie (poniekąd słusznie) jak na debila, wyszła i nigdy później jej nie zobaczyłem.
(Napiszcie, czy w przyszłości chcecie więcej takich anegdot. Chociaż ta najlepsza, gdy przy grobie Jima Morrisona próbowałem zaimponować ślicznej Rumunce wymieniając jej skład reprezentacji jej kraju z mundialu w 1994 roku wydarzy się dopiero za 11 lat. Jeśli do tego czasu jej nie zapomnę. Anegdoty. Bo tej Rumunki nie).
Kończąc temat Juskowiaka - zdzierałem kolana naśladując jego cieszynki, raz trafiłem na potłuczoną butelkę, pamiątkę w postaci maleńkiej blizny mam po dziś dzień.
I nigdy nie pojmę tego, jakim cudem tak dynamiczny piłkarz mógł przeobrazić się w tak anemicznego komentatora...
Może zaskakiwać obecność w tej trójce Roberta Warzychy. Nie sposób jednak nie docenić etatowego skrzydłowego Evertonu i strzelca pierwszej polskiej bramki w Premier League (szczególnie wiedząc o tym, że na na kolejną trzeba będzie poczekać blisko ćwierć wieku, i co ciekawe - padnie na tym samym stadionie i na tą samą bramkę).
Rozważani byli tutaj także Roman Kosecki, Jerzy Brzęczek, Ryszard Staniek i Marek Koźmiński, ale obyło się bez większych analiz. Coś mi podpowiada, że tylko jeden z nich może w przyszłości realnie powalczyć o podium.
Gdybym miał przyznać jakąś nagrodę specjalną, to świetnym wydarzeniem był powrót do reprezentacji po 4 latach na mecz z Holandią Włodzimierza Smolarka. Na początku pandemii obejrzałem ten mecz z Rotterdamu w całości - gdyby trafił to, co miał w końcówce...
Gdyby to najczęstsze słowo polskie.
Na kolejnego Smolarka w reprezentacji Polski poczekamy 10 lat.
Pan Włodzimierz został na tamten moment piątym najstarszym reprezentantem Polski w historii.
Władysław Szczepaniak 37, 118 dni (1947)
Henryk Alszer 37, 22 dni (1955)
Czesław Suszczyk 36, 127 dni (1958)
Władysław Karasiak 35, 279 dni (1934)
Włodzimierz Smolarek 35, 90 dni (1992)
Do dziś wyprzedziło go tylko 4 piłkarzy - w tym 3 bramkarzy, którzy pobijając jego wynik od dawna nie byli już pierwszymi wyborami (Dudek, Boruc, Fabiański).
TRENER
1. Janusz Wójcik (reprezentacja olimpijska, Legia Warszawa)
2. Andrzej Strejlau (reprezentacja)
3. Jerzy Fiutowski (Miedź Legnica)
Z trenerami (póki co...) bez kontrowersji. Następny rok będzie dużo trudniejszy, wiadomy problem powinien załatwić duży sukces młodzieżowy.
Trzeba mieć oczywisty dystans do historii opowiadanych przez Wójcika pod koniec życia, bo sponiewierany przez życie i chorobę często w swoich książkach i wywiadach rozmijał się (to najdelikatniejsze określenie) z prawdą i faktami. Jednak w to, że po igrzyskach próbował namówić Strejlaua, by razem poprowadzili pierwszą reprezentację (jeden miał być od taktyki, drugi od motywacji i dość łatwo się domyślić, który w takim duecie miał być od czego) jestem skłonny uwierzyć. Wójcik jednak od początku był solą w oku władz PZPN-u, selekcjonerem został dopiero po 5 latach - dzięki audiotele i presji Kwaśniewskiego, ale o tym swoim czasie.
Co do Pana Andrzeja, to nie będę silił się na obiektywizm, bo w ostatnich latach zapisałem się do jego kościoła i stałem się wręcz fanatykiem. Szkoda, że nie zacząłem tej przygody dwa lata wcześniej, bo wtedy dane by nam było w pełni prześledzić eliminacje Euro'92, gdy w ostatniej kolejce przez kilkadziesiąt minut byliśmy wśród 8 najlepszych drużyn kontynentu (tak - wiem, że kilka tygodni temu przez kilka minut Kostaryka i Japonia też wychodziły z grupy kosztem Hiszpanii i Niemiec), a na koniec roku 1991 prawie ograł na wyjeździe ówczesnych mistrzów Europy z Gullitem, Rijkardem - remis Holendrom w ostatniej minucie uratował Bergkamp (tak, wiem, prawie to też najczęstsze słowo polskie, ale prawie - bo gdyby jest jednak częstsze).
Reprezentacja świetnie zaczęła kolejne eliminacje, i w sumie to cieszę się, że właśnie w takim momencie rozpocząłem swoją zabawę, bo jeszcze Pana Andrzeja zdążyłem docenić, w następnych latach będzie już o to dużo trudniej...
Dziś obsesyjnie oglądam wszystkie programy, w których się pojawia. Uwielbiam sposób, styl, klasę, swadę z jaką opowiada o piłce, mógłbym go słuchać godzinami.
Jeśli ktoś w wieku 82 lat potrafi o północy przyjść do Meczyków i przez dwie godziny odbierać telefony i z pasją odpowiadać na telefony widzów... życzę każdemu takiej starości.
Niespodzianką jest zapewne miejsce trzecie, ale zdobycie Pucharu Polski z drugoligową Miedzią Legnica to coś co sprawiło, że ten szkoleniowiec został zapamiętany nie tylko ze względu na frywolne nazwisko.
SPORTOWIEC
1. Arkadiusz Skrzypaszek (pięciobój nowoczesny)
2. Waldemar Legień (judo)
3. Rafał Szukała (pływanie)
Tutaj muszę się przyznać, że potraktowałem tę kategorię trochę po macoszemu - w tym sensie, że nie penetrowałem zbytnio innych sportowych wydarzeń z roku 1992. Na szczęście był to rok olimpijski więc nie sądzę, by coś ważniejszego mogło się w tym roku wydarzyć oprócz medali.
Nie pamiętam igrzysk w Barcelonie, ale pamiętam Arkadiusza Skrzypaszka, bo to był taki pierwszy polski sportowy celebryta. Długo był wszędzie, w telewizji, w prasie, no ale dwa złote medale na jednych igrzyskach to nie w kij dmuchał. Z urodą z zachodnich żurnali brylował na salonach, ale ostatecznie tej sławy nie udźwignął - był czas, że w mediach mówiło się o nim tylko w nieciekawych konktekstach i była podawana tylko pierwsza litera z jego nazwiska (zawsze jednak, by rozwiać wątpliwości, dodając: dwukrotny złoty medalista z Barcelony w pięcioboju nowoczesnym).
Waldemar Legień powtórzył swój sukces z Seulu i znów zdobył olimpijski krążek z najcenniejszego kruszczu. I głosem ludu za chwilę wygra Przeglądu Sportowego.
Największą rozkminkę miałem przy trzecim miejscu, bo bardzo trudno wartościować medale olimpijskie. Ostatecznie zdecydował kolor, ale do końca rozważani byli
także Józef Tracz i Artur Partyka (ale obaj jeszcze może zdążą).
Niestety nie wszyscy zdążą... Rozdziera serce historia Waldemara Malika, który będąc u progu dorosłego życia, kilka miesięcy po zdobyciu olimpijskiego medalu zginął w wypadku samochodowym...
Gdybym jednak miał przyznać nagrodę specjalną i wskazać najbliższego mi olimpijczyka z Barcelony, to byłby nim...
Jan Huruk, który zajął tam 7 miejsce w biegu maratońskim.
(Gotowi na kolejną anegdotę...?)
Grudzień 2014. W skrzynce jedna z najdziwniejszych wiadomości, jakie dostałem w życiu. Zaproszenie od B-klasowej Victorii Słupsk na Pierwsze Halowe Mistrzostwa Polski Drużyn o Nazwie Victoria. To nie był spam, to była rzeczywistość. Luźno rzucony temat, reakcja chłopaków entuzjastyczna - jedziemy. Było o tyle łatwiej, że wówczas gminą formalnie zarządzał komisarz, który miał chrapkę na to, by w nadchodzących wyborach samorządowych zostać wójtem (i niestety jest nim do dziś), więc nawet gdybym wtedy przyszedł do niego i powiedział, że chcemy lecieć na Hawaje, to w mgnieniu oka zorganizowałby samolot. Bus, nocleg i posiłki pokryte od razu, duża sprawa skoro nas tam zaprosili, godnie nas tam reprezentujcie, masz mój prywatny telefon, dzwoń nawet w środku nocy jak coś będziesz potrzebował (ile człowiek jest w stanie obiecać przed wyborami... bo po wyborach już tylko abonent czasowo niedostępny...)
Słowiniec, Poddębie koło Ustki, kapitalne miejsce. Nasze szczęście polegało na tym, że menadżerem hotelu był ówczesny trener Victorii Słupsk, i żeby zapewnić frekwencję w martwym sezonie wymyślił ten turniej, i zakwaterowanie w obiekcie za pół ceny ludzi głodnych morza i sportowej przygody. Fantastyczny facet, ale do dziś nie wiem czy przewidział, że umieszczenie wszystkich Victorii które przyjechały przez pół albo więcej Polski na ten turniej na jednym piętrze jednego hotelu nie spowoduje tego, że gdyby następnego dnia na start turnieju do wpisowego dołączyć badanie alkomatem, to nie byłoby komu grać..
Sam oczywiście w tym temacie nie byłem święty, a mówiąc wprost - byłem święty najmniej.
I gdy turniej oficjalnie rozpoczynał pan Jan Huruk, to patrzyłem na to z oczywistym dystansem bo nie wiedziałem, kto to jest. Zapewne jakiś miejscowy dygnitarz, znałem te klimaty.
Gdy na pierwszych meczach turnieju ów Pan dosiadł się do mnie na trybunie, czułem dyskomfort. Zagadywał, żywo komentował, ale odpowiadałem zdawkowo, bo nawet nie wiem kim ty krawaciarzu jesteś. Znam takich jak Ty, nie nabierzesz mnie.
Dopiero po powrocie do domu sobie wygooglowałem.
Jan Huruk. 7 miejsce na igrzyskach w Barcelonie. W tym samym 1992 roku był 3 podczas maratonu w Londynie. Właściciel pensjonatu Słowiniec w Poddąbie.
Cholernie żałuję, że nie miałem wtedy świadomości obok kogo siedzę i że nie skorzystałem z okazji do zadaniu kilku pytań...
(Choć w sumie mógłbym wtedy zapytać... co czuł Pan na 37 kilometrze..?)