Black Country Communion - BLACK COUNTRY COMMUNION (2010)
Pierwsza płyta i od razu pierwszy wniosek - Joe Bonamassa nagrał przez ostatnie 10 lat za dużo płyt i trudno wybrać tę najlepszą. Nie mniej jednak to właśnie debiut supergrupy Black Country Communion, to było "to". Hard rock na najwyższym poziomie, pełen energii, wykwintnego szarpania strun i bezkompromisowego wokalu. Dołóżmy do tego dużo melodyjności i nie wyobrażam sobie, aby komukolwiek lubującym się w rockowych klimatach ten album mógłby nie przypaść do gustu.
Dżem - MUZA (2010)
Swego czasu Muza osiągnęła spory sukces w Polsce i, jak można było się spodziewać, wywołała gorącą dyskusję. No bo bez Riedla to już nie Dżem, prawda?
Na szczęście osób, które ten fakt zignorowały i po prostu cieszyły się Muzą było więcej. Album jest spójny, lekki i bardzo przyjemny, choć po tych dziesięciu latach już niemalże zapomniany. I... słusznie, bo nie jest to płyta, do której można wracać często. Jeżeli jednak mieliście długą, kilkuletnią przerwę od Muzy, to polecam do niej wrócić. Raz na jakiś czas naprawdę robi dobrze
Eminem - RECOVERY (2010)
Komercyjny sukces albumu napędzały single z tej, a nawet z jeszcze wcześniejszej płyty. Od Recovery zarzucano Eminemowi odejście w pop-rap, komercję i robienie muzyki dla pieniędzy. Ale dla słuchacza takiego, jak ja, taki rap jest właśnie najbardziej strawny. Można uznać, że jak na standardy Eminema jest w miarę różnorodnie... czyli nadal nie jest prawie w ogóle
Ale taka sesyjka z tym wykonawcą jest dosyć interesująca.
Kylie Minogue - APHRODITE (2010)
Pamiętam, kiedy ukazał się teledysk do All The Lovers i jak bardzo spodobała mi się ta piosenka. Była taka... inna niż poprzednie. A później było Get Outta My Way i już totalnie mnie pochłonęło. Kylie po powrocie z chorobowego była mistrzynią popu i bardzo ciepło wspominam wszystkie jej single i teledyski z tamtego okresu. I pewnie przez to myli mi się, co było z płyty X, a co z Afrodyty, ale oba krążki były świetne.
Lao Che - PRĄD STAŁY/PRĄD ZMIENNY (2010)
Podobno ta ucieczka w elektronikę zaszokowała fanów zespołu i słuchaczy w Polsce, ale dla mnie to po prostu kolejny album Lao Che, wykorzystujący nieoczywiste efekty i potrafiący grać zarówno mocno i dynamicznie, jak i wolno i ociężale. Wiele utworów porusza trafiającą do mnie tematykę, opisując rzeczywistość w niejasny sposób, co jednak daje szerokie pole do interpretacji tekstów. No a muzyka - moim zdaniem bardzo im wyszła.
Luxtorpeda – LUXTORPEDA (2010)
A to było coś, czego polska scena rockowa się nie spodziewała. Ale jeżu, jakie to było dobre! Luxtorpeda zaprezentowała nadzwyczajną wręcz mieszankę gitarowej zadymy z (początkowo gościnnym) udziałem rapu. Nie jest to jednak polska odpowiedź na amerykański metalcore, a zupełnie nowe doświadczenie, sięgające po brudne, stonerowe riffy. Muzycznie jest ciężko i bez owijania w bawełnę.
Strachy Na Lachy - DODEKAFONIA (2010)
Świetny album poruszający niełatwą tematykę. Często depresyjne teksty śpiewane przy różnorodnym akompaniamencie, przez ładne piosenki do radia, po unowocześnioną odsłonę punk rocka. Sporo brzmień do odkrycia.