GERARD WAY - PALLADIUM (WARSZAWA) 30.01.2015r.
Pierwszy w tym roku koncert, który miałem okazję zobaczyć może się okazać jednocześnie najlepszym w całym roku, bo Gerard Way wypadł tak świetnie, że ten występ na długo zapisze się w mojej i mam nadzieje, że nie tylko mojej pamięci. Trochę się bałem tego występu, bo mam naprawdę nienajlepsze doświadczenia z warszawskich koncertów. Tym razem jednak wszystko było w porządku, publiczność naprawdę świetnie reagowała na muzykę i słowa płynące ze sceny.
Wszystko zaczęło się prawie punktualnie od występu Nothing But Thives, minimalnie się spóźniłem z powodu naprawdę dużej kolejki do wejścia i wszedłem dopiero na ostatnie kilkanaście sekund największego przeboju zespołu „Wake Up Call”. Trochę szkoda, ale reszta występu naprawdę była świetna, warto tu też wspomnieć o reakcjach publiczności, które były dosłownie obłędne. Ciekawa co czuli w tym czasie młodzi muzycy, którzy jako suport chyba nie liczyli na tak doskonałe przyjęcie. Zagrali parę nowych utworów, a później dobrze już znane, cudowne „Graveyard Whistling”. Koncert zakończyli zaś swoim najnowszym singlem „Ban All The Music”. W pół godziny pokazali się z dobrej strony, bo na żywo wypadają naprawdę świetnie i ten rok może należeć do nich.
Koncert Gerarda Way’a również rozpoczął się punktualnie, bo o 21.00 muzycy zgodnie z planem wyszli na scenę. Koncert rozpoczął się podobnie jak debiutancki album artysty od „The Bureau” i „Action Cat”. Pierwsza kompozycja pięknie otwarła ten występ i pozwoliła publiczności przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji koncertowej i trochę ochłonąć, przede wszystkim z dzikich okrzyków radości, jaki postanowiliśmy tego wieczoru zgotować naszemu bohaterowi. Natomiast przy tej drugiej prawdziwy koncert i zabawa rozpoczęły się na dobre. Wyraźnie było widać, że pod sceną nie ma przypadkowych osób i wszyscy doskonale wiedzą o co chodzi w tej muzyce. Kolejną piosenką występu było „Zero Zero” i wtedy przekonałem się, że wszyscy znamy „Hesitant Alien” bardzo dobrze i to niewątpliwe wprawiło w zachwyt Gerarda. Przypomniał swój pierwszy występ w Polsce na festiwalu Orange i zapytał nas czy tam byliśmy. Oczywiście praktycznie wszyscy podnieśli ręce do góry! Wiadomo, że tamten występ postawił wiele do życzenia i fatalna organizacja stref doprowadziła do sytuacji, w której znaczna część strefy circle pozostała pusta. Za to podczas pierwszego solowego występu w Warszawie Way otrzymał wsparcie cudownej publiczności, która wypełniła Palladium po brzegi. Kolejnym utworem był singlowy „Millions” i mógł to być za razem najlepszy moment tego występu, bo wszyscy mieli jeszcze sporo sił zarówno w nocach jak i w gardłach. Nie inaczej było przy kolejnym „Juarez”, piosenka niewątpliwie trudniejsza i mniej rytmiczna również została przyjęta z wielkim entuzjazmem. Przed „Drugstore Perfume” Gerard opowiedział o swoich wspomnieniach z dzieciństwa, które stały się inspiracją dla tego nagrania. Wykonanie zaś było boskie, tak jak i sama piosenka, to niewątpliwie jedna z najpiękniejszych piosenek w karierze artysty. Potem przyszła kolej na utwory które nie znalazły się na debiucie artysty „Television All the Time” (bonus do japońskiej edycji albumu) oraz balladę z samym pianinem, która nie posiada jeszcze swojego oficjalnego tytułu. Przyszedł też w końcu czas na moje ulubione piosenki z „Hesitant Alien”, czyli „Brother”, który przypomina niewątpliwie czasy świetnego albumu My Chemical Romance „The Black Parade” oraz równie udane i klimatyczne „How It's Going to Be”, które przedzieliła trochę zwariowana kompozycyjnie i lekko psychodeliczna piosenka „Get the Gang Together”. W tym momencie przyszła mi na myśl taka refleksja, że nie często mamy okazję posłuchać na żywo całej płyty ulubionego artysty, a tutaj niejako z konieczności tak musiało się stać. Pewnie, że mógłby sobie porzyczyć parę piosenek od MCR, ale to w kontekście okoliczności rozwiązania zespołu to nie było by fair. Po kolejnym utworze „Maya the Psychic” oczywistym stało się, że zaraz występ dobiegnie końca, bo zostało już tylko cudowne singlowe „No Show”. Te dwa utwory stworzy niezapomniany finał, pierwszy szybki i dynamiczny, pozwolił wszystkim po raz ostatni się wyszaleć, a wspólnie odśpiewane „No Show” na finał nadawał się idealnie. Okazało się jednak, że to nie koniec, bo muzycy przygotowali dla nas tego wieczoru jeszcze niespodziankę w postaci coveru Jesus and Mary Chain „Snakedriver”. I to nie było ostatnia niespodzianka, bo doczekaliśmy się jeszcze bisu w postaci nowego kawałka „Don't Try”, a naprawdę przyznaję się bez bicia, że nie wierzyłem, że Gerard Way wyjdzie jeszcze raz na scenę. Po koncercie pięknie nam podziękował i zrobił publiczności zdjęcie ze sceny.
Następna okazja na koncert w Polsce prawdopodobnie dopiero w 2016, tak wynikałoby z obliczeń i planów Way’a, które wszystkim zgromadzonym tego dnia w Warszawskim Paladium pięknie i obrazowo nakreślił sam.