A oto jak Open'er wygladal z mojego punktu widzenia. Duze czesci tekstu są wzięte z moich komentarzy do dwoch ostatnich notowan mojej listy. Z gory zaznaczam, że w tekscie znajdują sie rowniez niepochlebne opinie o niektorych wykonawcach, byc moze lubianych przez kogos z Was. No ale trudno, takie jest moje zdanie o nich i musicie sie z tym pogodzic
.
Wystepy na glownej scenie zapoczatkowaly Muchy. Grali poprawnie. O, mogę juz przejsc do nastepnego koncertu? No bo tu moim zdaniem za duzo nie ma co pisac. Tacy rzemieslnicy o dobrym warsztacie. Bez wielkich przebojow, bez wielkiej charyzmy, nie umiejący prawdziwie porwac publicznosci. Taki raczej support. Ale za to bardzo mi sie podobalo, że potem chodzili sobie po miasteczku festiwalowym jak wszyscy inni i sluchali sobie koncertow siedzac na trawie, a nie na loży vipowskiej. Druga gwiazda, Editors podobala mi sie bardziej, choc do tej pory niespecjalnie mi podchodzili. Nie powiem, żeby na Open'erze jakies oszalamiajace wrazenie na mnie sprawili, ale podobali mi sie i moze bedzie to bedzie jakis przelom w moim podejsciu do ich muzyki. Trzecia wielka gwiazda festiwalu to The Raconteurs, dla mnie jeden z trzech najwazniejszych koncertow, najbardziej oczekiwanych. I spelnil moje oczekiwania w 100%!! To byl rewelacyjny koncert! Co tu wiecej pisac. Jack White w fenomenalnej formie. Kazdą piosenke wykonywal tak żywiołowo jakby wlasnie przydarzyla mu sie jakas historia, którą chcial tym zgromadzonym tysiacom ludzi wykrzyczec! Podkreslal to wszystko bardzo emocjonalną mimiką, ktora byla dobrze widoczna na telebimach, na ktorych obrazy byly fantastycznie realizowane - widoki z roznych kamer, ciekawe kadry i przejscia pomiedzy nimi, częste rzuty na publicznosc, nakladanie sie na siebie obrazów itd. Ostatnia gwiazda tego dnia to Roisin Murphy. Szczątki tego koncertu slyszalem bedac juz na polu namiotowym
. No coz, nie moja muzyka po prostu, a poza tym bylismy bardzo zmeczeni po podrozy i calym dniu z bagazami i namiotami. Ha, podroz pociagiem to osobna przygoda. Tak naladowanym pociagiem nie jechalem dawno
. Ponad 5 godzin na korytarzu. Ale jeszcze ciekawiej bylo w drodze powrotnej. To juz w ogole byl hardcore! Bedzie przynajmniej co czasem opowiadac
.
Sobota to dla mnie glownie Sex Pistols. Oni mieli mniej szczescia. Sobota byla potwornie goraca! W ciagu dnia nie ruszalismy z pola namiotowego i jego okolic, a tam ciezko bylo znalezc cien, wlasciwie to go nie bylo. Choc staralem sie oslaniac, to jednak slonce mocno mi przygrzalo. Wieczorem byly tego skutki - bylo mi zimno i mocno bolala mnie glowa. A w punkcie medycznym w miasteczku koncertowym powiedzieli, że mają tylko... zastrzyki. Wow! Profesjonalny punkt medyczny! Heh... Tak wiec koncert tych, na ktorych najbardziej sie na festiwalu nastawialem przezylem nie tak inrensywnie jak bym chcial i mogl. Ale przezylem!
Koncert bardzo mi sie podobal, a dla kogos kto gustuje wlasnie w takiej muzyce zaliczenie ich wystepu to po prostu konieczna koniecznosc. Zagrali wszystko czego mozna bylo sobie zyczyc (zaleta krotkiej dyskografii), a w dodatku 2 razy wychodzili na bisy. Zanim jednak dożylem do polnocy na poczatek tego dnia obejrzalem koncert Cool Kids Of Death. Bylem ciekaw jak ta bardziej od poprzednich elektroniczna plyta zabrzmi na żywo. No i zabrzmiala bardzo dobrze. Bo bardziej rockowo! Zreszta wczesniejsze kawalki tez wypadly przyzwoicie. CKOD to zespol ktory bardzo dobrze rozgrzewa publicznosc. Jesliby traktowac ich jako support najwiekszych gwiazd drugiego dnia, to spisali sie rewelacyjnie. Wystep New York Crasnals niestety mnie rozczarowal. Posluchalem przez 5 minut, brzmieli interesujaco, ale zaczynalo sie robic monotonnie, a ja mialem potrzebe zrobic miejsce na cos do picia. Gdy wrocilem po 10 minutach zespol gral tak, jakby to ciagle byl ten sam kawalek. To byloby interesujace, gdyby koncert trwal 15 minut. Posluchalem jeszcze troche i poszedlem dalej. Czekajac na Sex Pistols slyszelismy koncowke wystepu CocoRosie. Szkoda, że nie slyszalem wiecej, bo zaintrygowaly mnie te dzwieki. Wczesniej znalem kilka utworow przesluchanych kiedys na youtube. Chetnie bym wiecej koncertu zobaczyl, ale nie wiem czy umialbym czegos takiego sluchac na co dzien
. Erykah Badu mnie kompletnie nie interesowala.
Niedziela, trzeci dzien festiwalu, zaczął sie wspaniale - obudzilem sie w pelni zdrowy! Uffffff. Jeszcze tylko poczekac 45 minut na prysznic i mozna zacząc dzien
. W miasteczku festiwalowym bylismy ok. 17.00 i od razu poszlismy cos zjesc, bo wybor byl nieporownywalnie wiekszy niz przy polu namiotowym. Czy ja juz pisalem, że miejsc w ktorych mozna bylo kupic piwo bylo na oko ok. 80, a miejsc z gorącą herbatą ok. czterech? Widocznie ja należę do tych nienormalnych, którzy czasem muszą się gorącego napic, innym wystarczy piwsko o kazdej porze, nawet gdy silny wiatr zmniejsza temperature odczuwalną o dobre kilka stopni. Trzeba bylo sie dobrze posilic, bo czekal mnie jeden z najwazniejszych koncertow calego festiwalu - Lao Che. Tym bardziej, że nigdy wczesniej na ich koncercie nie bylem. No i w koncu nadszedl ten moment. Przezornie poszlismy pod scene odpowiednio wczesniej. Na zadnym innym koncercie nie bylismy tak blisko sceny, jedynie na The Raconteurs bylo porownywalnie (chodzi o scene główną
). Najpierw zespol sam stroil instrumenty i to juz byl pewien smaczek sam w sobie. W koncu zaczeli. I od razu moj szesciokrotny numer jeden - "Bog zaplac". Akurat ten numer mogl wypasc lepiej, ale moze to dlatego, że byl pierwszy i wszystko musialo sie jeszcze dotrzec. Poniewaz jednak byla to pierwsza ich piosenka ktora zobaczylem na zywo, to i tak szalenie mi sie podobalo
. A potem juz tylko bylo jeszcze lepiej. Na zadnym innym open'erowym koncercie nie znalem tak duzej czesci tekstow i nie spiewalem razem z nim. Praktycznie bez przerwy żyłem tymi dzwiekami, poruszalem sie, skakalem. I wspaniale bylo to, że wiele osob dookola mialo tak samo. Moze to ja trafilem do jakiejs oazy, w ktorej sie trafili fani, a nie przypadkowe osoby, a moze tak po prostu na tym koncercie bylo? Bylo po prostu rewelacyjnie! Nie wiem czy lepiej niz na innych ich koncertach, ale mam nadzieję jakos niedlugo sie dowiedziec
. Szkoda, że to tylko godzina. Czy to sprawiedliwe, że czasem godzina zlatuje tak szybko?? Obok Raconteursów to mój zdecydowanie ulubiony koncert z calego festiwalu
Mialem nadzieje, ze tak bedzie i tak bylo.
Potem trzeba bylo odetchnac. Przeszlismy sie w strone sceny mlodych talentow i usiedlismy na trawce. Okazalo się, że to sam jeden facet robil cale szoł, ktore bardzo mi sie spodobalo. Urozmaicone kawalki, tak jesli chodzi o granie, jak i o spiewanie, momentami smieszne. Jak dla mnie najlepszy koncert sposrod tych wykonawcow, ktorych przed festiwalem kompletnie nie znalem. Bajzel. Kolejny koncert to znowu scena główna - Goldfrapp. No dobra, może tego by i fajnie sie sluchalo, ale jakby lecialo gdzies w tle, a nie tak jak mam stać i sie gapic przez ponad godzine. Jak dla mnie nuuuda! Kolejna wielka gwiazda Open'era - Massive Attack. Nie przepadalem za nimi wczesniej, nie chwycily mnie nigdy ich dzwieki. Koncert na takim festiwalu to idealny czas na to, żeby zmienic podejscie. Wynika z tego, że juz nigdy nie zmienie, bo wynudzilem sie jak mops. Jak dla mnie nuuuda. Nie moja muzyka i tyle. Wyszlismy przed koncem i poszlismy w kierunku najbardziej oddalonej sceny, na ktorej miał wystąpić Żywiołak. Bylismy na czas, ale koncert jeszcze sie nie rozpoczął. Byc moze czekano aż skonczy sie Massive Attack, żeby przyszlo wiecej osob. Poszlismy wiec na poszukiwania goracej herbaty. Znalezlismy mniej wiecej po takim czasie, po jakim bysmy znalezli na pustyni czterolistną koniczynę. Pijąc slyszelismy juz dzwieki Żywiołaka. Gdy znalezlismy sie pod sceną, okazalo sie, że w koncercie uczestniczy ledwie ze 300 osob. A sam koncert... Cóż za energia! Taka pierwotna, słowiańska, naturalna, szczera. Cos rewelacyjnego! Gitara, perkusja, skrzypce, bębenki, tamburyn, no i te niesamowite 2 glosy! A ludzie ktorzy ogladali na pewno nie żalowali, że nie ma ich teraz gdzies indziej. Po ok. 30 minutach postanowilismy jednak zobaczyc jeszcze ostatnia wielka gwiazde festiwalu - Chemical Brothers. Taka gwiazda - nie no, trzeba zaliczyc koncert. A że to był kawal drogi, to z 10 minut tam szlismy. Podeszlismy, spojrzelismy na scene, spojrzelismy sie na siebie, skrzywilismy sie... No nic, postoimy troche i posluchamy "koncertu". Dobra, minelo z 5 minut, spojrzelismy znowu na siebie - "ale tandeta", "co za gówno". I przez taki chłam wyszlismy z koncertu Żywiołaka?! Wracac juz nie bylo po co, bo tam sie koncert juz na pewno skonczyl. Wiec wrocilismy, ale do namiotu. Przynajmniej do lazienki nie bylo kolejki.
Gdybym mial ustawiac koncerty w kolejnosci, wedlug tego jak mi sie podobaly, to czolowka wyszlaby tak: 1. The Raconteurs i Lao Che (a co, to nie lista przebojow, tu moge sobie pozwolic na ex-aequo), 3. Sex Pistols (gdyby nie to, że źle sie czulem, to moze bylyby 3 zlote medale), 4. Żywiołak, 5. Bajzel, 6. Cool Kids Of Death. I jeszcze ciekawostka - gdzie byscie szukali tabletek na ból głowy? Moze w punkcie medycznym? To byscie mieli zdziwko, tam mogli tylko zrobić zastrzyk. Ale żenada. I jeszcze cos. Na teren festiwalu nie mozna bylo wnosic jedzenia, picia, aparatow fotograficznych powyzej 3.2 megapiksela i takie tam srata-tata. No wiec do szalu mnie doprowadzalo jak widzialem wielkie aparaty wniesione przez normalnych ludzi (tak, bez wisiorka, że photo), podczas gdy mi nadrogliwy ochroniarz kazal wyjąć... gume do zucia! Żałosne. Nie bede dla 2 zl sie z debilem klocil i tracil koncert Cool Kids Of Death, ktory sie akurat zaczynal.
Ogolnie impreza bardzo udana! Towarzystwo, muzyka, pogoda. I gdyby tylko nie bylo klopotow ze zdrowiem, to byloby jeszcze piekniej.