Röyksopp - Running to the Sea – Dawno nie gościłem w progach DLP duetu Röyksopp. Dylogia "Junior"/"Senior" ma już swoje lata, a biorąc pod uwagę niski potencjał "domowolistowoprzebojowokomercyjny" drugiej z w/w płyt, wychodzi na jaw, że ostatnio Norwegom udało się wylansować u mnie przebój bodajże pod koniec 2008 roku! Na szczęście wujkowie współczesnego electropopu nie zmienili przez ten czas swojej orientacji i wciąż wiedzą jak zadowolić wybrednego saferłela i jego czułe na wysmakowane melodie podniebienie. Jeśli Röyksopp chcą zabłysnąć (tj. mieć hit) muszą zatrudnić wokalistkę - to już taka tradycja i dobry obyczaj. Tym razem padło na Susanne Sundfør, koleżankę po fachu z art-pop-elektronicznej drużyny marzeń z północy kontynentu. Jej niewzruszone, lecz głębokie i przenikliwe partie wokalne pięknie przyozdobiły ten przeszywający chłodem kawałek, będący czymś w rodzaju lodowatego kompresu przyłożonego na rozpaloną skroń. Kochane uczucie. Skandynawska szkoła popu ma w sobie tą wyjątkową, magiczną moc - zawsze. Nigdy nie brakuje jej przestrzeni, odpowiedniej dawki smutku, pewnych rytualnych elementów, mistycyzmu. Jest nieprzenikniona, a jednocześnie wydaje się tak doskonale oszlifowana, tak sterylna. "Running to the Sea" jako idealny pod tym względem wzorzec, to kolejny w karierze duetu powiew świeżego, arktycznego powietrza, które ze świstem wdziera się wprost do czołowej dwudziestki DLP.
I Am Kloot - Hold Back the Night - I Am Kloot to dzisiaj nieco zapomniana kapela, którą pragnąłbym przywrócić do łask przy wydatnej pomocy ich nowej, ukazującej się na początku 2013 roku płyty "Let It All In". Trio z Manchesteru to jeden z najważniejszych zespołów powstałych bezpośrednio w następstwie dekadencji britpopu i powolnej transformacji brytyjskiego rocka w stronę bardziej stonowanych, art-rockowych kompozycji, bazujących na tradycji lat 70. Jedni przyznawali się wtedy do fascynacji psychodelią (Doves, Mansun), jeszcze inni (w tym I Am Kloot) czerpali z muzyki akustycznej, folkowej i artystów pokroju Nicka Drake’a. Sporo do powiedzenia – przynajmniej z początku – mieli też po-britpopowi weterani. Milenijny przełom obrodził w Wielkiej Brytanii w szereg znakomitych kapel, z których część osiągnęła sukces poza granicami Zjednoczonego Królestwa (Snow Patrol, Placebo etc..). Drugą grupę kapel stanowili lokalni bohaterowie o mniejszej sile przebicia, wśród których przodował Elbow, British Sea Power, Starsailor oraz właśnie I Am Kloot. Po ponad dekadzie stwierdzam, że w lepszej kondycji zachowały się drużyny z drugiej grupy - przeczekały spokojnie w niewielkich salach koncertowych, na dalekich miejscach list przebojów czy w drobnym druku tygodników muzycznych.
Koniec preludium - czas na opis właściwy.
"Hold Back the Night" przypomina tamte piękne czasy. Zespół pozostaje w nim wierny wysmakowanym aranżacjom opartym na klasycznym instrumentarium oraz orkiestrowym przepychu, wysyłając przebrany w elegancki wieczorowy strój singiel wprost na salony. Z perspektywy dzisiejszych trendów w muzyce rockowej pachnieć to może nadmiernie "sektorem VIP" oraz zamkniętym wewnętrznie elitarnym obiegiem, ale przecież na tym właśnie polega odmienność I Am Kloot oraz generalnie muzyczny pluralizm. Kto co woli. Ja osobiście czuję, że Wielkiej Brytanii potrzebna jest chwila odpoczynku od swoich tradycyjnych liderów rynku. Ostatnie dokonania Coldplay czy Muse pokazują, że zespoły te przynajmniej chwilowo straciły pomysł na dobrą muzykę. Może w tym należy upatrywać szansy na więcej I Am Kloot pod strzechami brytyjskiej klasy średniej
?
Deep Sea Arcade - Granite City - Australia nie tylko electropopem stoi. Ba, większość moich ulubionych zespołów z tego państwa-kontynentu nie ma nic wspólnego z brzmieniami generowanymi przez komputerowe programy do obróbki dźwięku na czele z najnowszą wersją Pro Tools. Deep Sea Arcade jest kolejnym przykładem na brak monopolu pobratymców Cut Cupy we współczesnym przemyśle fonograficznym na antypodach. Pochodzący z Sydney kwintet sprawia wrażenie, jakby był kolejnym wyjętym prosto z Brooklynu indie-outfitem lubującym się w muzyce inspirowanej klasycznym alternatywnym graniem sprzed całych dekad przebojów. "Granite City", nośne niczym stadionowy klasyk "Donald, matole...", to narkotyczna podróż amerykańską autostradą w rytmie psychodelicznych reminiscencji The Zombies połączonych z epileptyczną werwą Deerhunter oraz beztroskim jangle'owaniem w duchu klasyków lat 80. Usłyszymy się na OFF Festiwalu?
Radar Bros.- If We Were Banished – Można ich nie znać. Pochodzą z Los Angeles, ale w ich muzyce próżno szukać jakichkolwiek odniesień do zachodnio-brzegowej stylistyki (swoją drogą jest to tak mało precyzyjny termin, że swego czasu nawet pochodzący z Londynu Fleetwood Mac byli uznawani za podręcznikowych przedstawicieli „L.A. sound”). Radar Bros. grają rdzawego rock 'n rolla, który słusznie każe podejrzewać, że grupa nie jest debiutantem - istnieje bowiem od 1994 roku, o czym sam nie miałem pojęcia dopóki nie przeczytałem na stronie ich wytwórni, sławnej Merge Records, o nowym singlu "If We Were Banished". Mamy więc do czynienia nie z naśladowcami pewnego odłamu amerykańskiego indie połowy lat 90., ale raczej z jej współtwórcami. Nowy utwór braciszków jest slowcorową balladą okrytą grubą kołdrą noise'ujących harmonii rodem z najlepszych dzieł Yo La Tengo. Beztroskie pogwizdywanie w tle miesza się z podręcznikowym "wall of sounds", tworząc ciężką, przesyconą kalifornijskim słońcem oraz smogiem mieszaninę. W tylko sobie wiadomy sposób muzycy potrafili opakować całość w więcej niż przyjemną melodię. Warto odrobić lekcję z Radar Bros. Okazja ku temu jest idealna, natomiast moja konkluzja prosta - Dziki Zachód ma się całkiem nieźle.
Nick Cave & The Bad Seeds - We No Who U R – Nikt nie spodziewał się po The Bad Seeds powrotu do tak ''odchudzonych" aranżacji w utworze promującym dosyć bezpardonowo zaszczepiony w naszej świadomości krążek "Push the Sky Away" (ta okładka!, ten trailer ze studia!). Miało być głośno, punk-bluesowo, z jazzzzgotem oraz słowotokiem najbardziej wymyślnych epitetów oraz - za przeproszeniem - posranych historii wyjętych wprost z nieprzeniknionej jaźni największego współcześnie nam barda, Nicka Cave'a. Ale na małej płytce przywędrowała do mnie rzecz skrajnie odmienna. Ballada "We No Who U R", obdarta z atrybutów znanych z ostatnich studyjnych krążków The Bad Seeds oraz ich alter-ego w postaci projektu Grinderman, jawi się jako bezpieczny pomost zawieszony wysoko nad nieokrzesanymi, pełnymi krwiożerczych piosenek "Dig Lazarus Dig!!!" oraz "Abbatoir Blues", który kończy się gdzieś na wysokości potulnej "Nocturamy". To szok. Może dlatego ten minimalistyczny, skoncentrowany do granic możliwości chamber-rock debiutuje tak zachowawczo, nie będąc poważnym zagrożeniem dla statystyk tytułowego nagrania z poprzedniej płyty ("Dig Lazarus Dig!!! wyskoczył w ostatnim tygodniu 2007 roku na pozycji #4). W kontekście odbioru "Push the Sky Away" nie ma to oczywiście większego znaczenia. W kontekście dalszej kariery utworu na DLP - jak się niebawem okaże - również nie. (I tutaj wychodzi fakt, że mam przyjemność pisać ten komentarz kilka dni po zaprotokołowaniu "We No Who U R" w 314 notowaniu listy - a Wy nadal zastanawiajcie się o co tutaj chodzi).