Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Koncert Garbage w Krakowie, klub "Kwadrat", 16.11.2012 - relacje, wrażenia, opinie
saferłel Offline
Paweł
*****

Liczba postów: 21 777
Dołączył: Jun 2007
Post: #2
RE: Koncert Garbage w Krakowie, klub "Kwadrat", 16.11.2012 - relacje, wrażenia, opinie
Przepraszam, że bez ładu i składu, ale jednak niezależnie od formy chcę napisać tę relację zupełnie ''na świeżo''. Za kilka godzin nie miałaby już takiego samego charakteru.
-------------------------------------------
Nad Krakowem od dwóch dni wisi apokaliptyczna mgła (właściwie smog), która całkowicie przesłoniła miasto, ograniczając widoczność do niecałych stu metrów oraz powodując, że ludzie wpadli w egzystencjalną śpiączkę. Atmosfera generalnie "siadła", a życie toczy się w trybie slow-motion. Nie powinno więc nikogo dziwić, że na dzisiejszy koncert Garbage czekałem jak na wybawienie od nadmiaru Co2 w powietrzu i zastrzyk energii potrzebnej do dalszego funkcjonowania w tym wyjątkowo nieprzyjemnym ostatnio środowisku.

Dzięki kilku szybkim telefonom oraz wymianie uprzejmości na forum, udało się zorganizować czteroosobowy skład godnie reprezentujący na koncercie w Klubie Kwadrat nasze drogie forum. Około 15:30 Piotrek (prz_rulez) i ja ruszyliśmy z mojego mieszkania na Mogilskie z nadzieją, że na miejscu uda nam się szybko spotkać z Michałem (marsvolta) oraz Arturem (Art Brut). Wspólnie doszliśmy do wniosku, iż warto być na miejscu nieco wcześniej, tak aby nie stracić szansy na miejsca w pierwszym rzędzie. Jak się okazało, nasze obawy związane z frekwencją (czyli w tym konkretnym wypadku wielometrową kolejką przed wejściem) nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości. Byliśmy pierwszymi gośćmi Kwadratu i mogliśmy jedynie pocałować klamkę. Frustracja - przynajmniej w moim przypadku, jako że ubrałem się dosyć skąpo - narastała z każdą minutą i każdym kolejnym spadkiem temperatury o jeden stopień Celsjusza. Warto dodać, że na otwarcie drzwi przyszło nam czekać około trzech godzin i prawdę mówiąc nie stracilibyśmy zbyt wiele przychodząc na miejsce o 17:30 lub 18:00.

Pewnie bym zamarzł i nie doczekał tego momentu, gdyby nie spotkanie z podróżującym za Garbage po Europie Diego oraz Mateuszem, którzy umilili nam te ciężkie chwile dwujęzyczną rozmową na temat języków obcych, patologii charakterystycznych dla Górnego Śląska, historii Macedonii, pracy w roli wolontariusza oraz oczywiście muzyki wiadomego zespołu. Miłe towarzystwo, dużo humoru oraz magiczna mikstura zaaplikowana mi pośrednio przez Mateusza zdołały postawić mnie na nogi, dzięki czemu po licznych perturbacjach ostatecznie znalazłem się w top 10 oczekujących przed wejściem na salę. Cały czas towarzyszyli mi Piotrek, Mateusz oraz Diego, natomiast Artur i Michał wciąż "byli w drodze". Po 19:00 drzwi zostały otwarte i po krótkim (aczkolwiek treściwym) wyścigu pod scenę udało mi się zająć pole position. Co tu dużo komentować. Świetne uczucie. Jesteś pierwszy, masz najlepszy widok, najlepsze miejsce, oparcie w postaci barierek, a artysta jest na wyciągnięcie ręki (może nie dosłownie, ale na wyciągnięcie dwóch rąk już tak....chociaż ja w sumie mam bardzo długie ręce). Ponieważ support tego dnia nie został przewidziany w programie, tak więc pozostałe minuty upłynęły nam na dalszej integracji (m.in. rozmowa z osobami, które miały okazję spotkać się z zespołem na kilka minut przed rozpoczęciem show) oraz poszukiwaniach Michała i Artura. Kiedy wreszcie wymieniliśmy pierwsze uściski dłoni, porozmawialiśmy trochę o oczekiwaniach względem występu oraz pstryknęliśmy kilka obowiązkowych fotografii do kroniki, światła zostały wygaszone i z głośników dało się słyszeć pierwsze dźwięki koncertowego intro zatytułowanego ''Time Will Destoy Everything''. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłem spojrzeć na zegarek i ustalić czy faktycznie cała zabawa wystartowała punktualnie o 20:00. Pamiętam tylko aplauz publiczności, kiedy to kolejni członkowie grupy wyłaniali się zza sprzętu nagłaśniającego i zajmowali swoje pozycje przy instrumentach. Butch Vig, Duke Erikson, Steve Marker, wspomagający zespół na tej trasie Eric Avery (Jane's Addiction) oraz oczywiście Shirley Manson. Niekończące się oklaski skutecznie "zamaskowały" fakt, że pod sceną zgromadziło się tylko około 300-400 osób. Tak, to był niezwykle kameralny koncert, ale ludzie zdawali się być grupą precyzyjnie wyselekcjonowanych, najbardziej szalonych i oddanych fanów w tej części kontynentu.

Zespół rozpoczął od "Control", na którym z kolei ja rozpocząłem zdzieranie swojego gardła. Śpiewałem zresztą w niemal każdym utworze, chociaż zwykle wyznaję zasadę, że na koncert chodzi się po to, aby jak najwięcej chłonąć z docierającej do uszu muzyki - wszelkie śpiewy, tańce oraz inne mniej lub bardziej świadomie odruchy powodują raczej pewne rozproszenie oraz utratę kontroli nad tym, co się wokół dzieje. O tak, cytując bohaterów wieczoru - ''I confess I've lost control''. Inaczej jednak się nie dało. Mając Shirley niecałe dwa metry od siebie po prostu nie mogłem oprzeć się pokusie wtórowania jej w kolejnych numerach. Klasyki pokroju ''I Think I'm Paranoid'', ''Queer" czy "Why Do You Love Me" zostały chóralnie odśpiewane/odegrane przez zespół i fanów w proporcjach 50-50. Wszyscy znali słowa, wszyscy wiedzieli kiedy jest most, kiedy pauza, kiedy należy klaskać szybciej, a kiedy pozwolić Butchowi na solowe popisy. Sama Shirley z wielką ochotą kierowała mikrofon w naszą stronę, śmiejąc się przy tym i zachęcając do wspólnego tworzenia historii Garbage w mieście Kraków. Czuć biło bijącą w naszym kierunku radość z grania i wspólnej celebracji. Moc decybeli w najczystszej postaci brutalnie kołysała fundamentami budynku, ale nikt nie zamierzał przerwać tego przedstawienia nawet na malutką chwilę.

W temacie wykonań poszczególnych piosenek muszę przyznać, że zaskoczyła mnie mocno podrasowana w elementy elektroniki wersja "Stupid Girl", podobnie jak miało to miejsce z dosyć klubowym wykonaniem "When I Grow Up'' już podczas bisów. Widać duch nowej płyty mocno przeniknął przez starsze kompozycje, nadając im nowego wymiaru oraz świeżości. Nieprzypadkowo w tej części tematycznej pojawił się również "the odd one", czyli jak zawsze nieprzewidywalny "Hammering in My Head". Rozpracowywanie premierowych aranżacji było niezłą zabawą, chociaż momentami ciężko było złapać oddech i zdecydować się na jednoznaczne działanie - klaskać, śpiewać, skakać, słuchać, podziwiać Shirley z zespołem od strony czysto wizualnej.....najlepiej wszystko na raz. Ja chyba dałem radę pogodzić wszystkie te elementy ponieważ w finale odniosłem wrażenie, że uczestniczyłem w występie "skończonym", perfekcyjnym i bezbłędnym zarówno pod względem wykonania, jak i atmosfery. Nawet utwory będące na co dzień z dala od mojej playlisty ("Cherry Lips", "Special") wypadły wzorcowo, potwierdzając obiegowe opinie na temat "koncertowej mocy", która potrafi najmniej przekonujący materiał obrócić w szczerze złoto. Dla mnie ów złoty charakter miały niewątpliwie ballady, typ piosenek, które u Garbage są zwykle wyjątkowo mocno wyeksponowane i które wydają się być osią ich twórczości. Co prawda nie było nam dane usłyszeć tego wieczoru kultowego "Milk", lecz niejedna łza (może niekoniecznie moja, bo saferłel swoje łzy chyba w całości wypocił ;P) popłynęła przy ''The Trick Is to Keep Breathing" i ''You Look So Fine'', gdzie Shirley zagrała na gitarze, inkorporując jednocześnie "skądś" kilka nowych wersów do outra wspomnianej kompozycji. Podobny zabieg zastosowany został w przesyconym seksem "#1 Crush" z wstawkami z singla ''Erotica" Madonny.

Na koniec pochwalę jeszcze nowe single - ''Blood for Poppies'' oraz ''Battle in Me'' wypadły bardzo energetycznie oraz soczyście, a pierwszy z nich spokojnie mógłbym zaliczyć do najlepszej trójki koncertu. Nie ma chyba nic przyjemniejszego dla członka zespołu od przekonania (nabytego dzięki reakcji publiczności), że tak świeży w gruncie rzeczy materiał już zdaje się pukać do drzwi z napisem "klasyka". "Blood for Poppies" właśnie mierzy się z tym wyzwaniem i jest już blisko celu. Garbage byli zresztą czuli się bardzo pewnie w każdym aspekcie swojego rzemiosła, zdając sobie sprawę z chemii jaka panuje między nimi oraz krakowską publicznością (paradoksalnie przyozdobioną na środkowej barierce przez wielką flagę....Argentyny, ale to już sprawka Diego). Shirley chętnie nawiązywała z nami dłuższe pogawędki, o ile pozwalały jej na to przerwy pomiędzy kolejnymi kawałkami (tak, tak, chłopcy dyktowali tempo), a męska część zespołu nie stroniła od innych form komunikacji niewerbalnej. Na przykład Steve Marker równie często co klawiszy używał aparatu w swoim iPhonie, którym robił nam mnóstwo zdjęć. Mam nadzieję, że efekty tej sesji zostaną opublikowane na profilu facebook'owym.

Set został zwieńczony tematem do Bonda (wraz z komentarzem, o jawnie erotycznym zabarwieniu, że Daniel Craig przyprawia Shirley o dreszcze na całym ciele) oraz odegranym w wersji pół-akustycznej pół-rozpierniczającej "Only Happy When It Rains". Zamknięcie marzenie. Jeszcze tylko kilka czułych pozdrowień, Duke Erikson śpiewający a capella ''Thanks a Million" (bardzo zabawny moment) oraz Butch Vig, który po przekazaniu jakiemuś szczęśliwcowi swoich pałeczek od perkusji zszedł ze sceny do publiczności, dzięki czemu miałem okazję - i piszę to z nieskrywaną radością - uścisnąć mu rękę oraz podziękować za te wszystkie wspaniałe nagrania, jakie stworzył wspólnie z grupą od czasu ich fonograficznego debiutu w 1995 roku.

Tuż po występie liczyliśmy na jakiś mały meeting ze "śmieciarzami'', lecz niestety obeszliśmy się smakiem. Nie mam o to bynajmniej pretensji, chociaż niedosyt pozostał. Czekaliśmy kilka ładnych minut na rozwój sytuacji i postanowiliśmy spacyfikować dopiero w momencie, gdy jeden z ochroniarzy jasno dał nam do zrozumienia, że czas wracać do domu. Pożegnaliśmy nowych znajomych i mieliśmy jeszcze chwilę (zanim marsvolta nie został odeskortowany przez siostrę, a Art Brut nie odjechał w siną dal pociągiem), aby podyskutować o muzyce, szczególnie tej z polskiego podwórka. Generalnie zachwyty i żale ze wskazaniem na te drugie Icon_wink Oczywiście obgadaliśmy również przy okazji pół tego forum, ale o tym nie musicie wiedzieć Icon_wink

Podsumowanie:

Przeżywam te dwie niezapomniane godziny bez końca. Czuję straszny żal, że zespół już opuścił Kraków, że już udał się na kolejny gig do Bratysławy i pewnie trochę poczekamy na ich kolejną wizytę w naszym kraju. Pierwszy raz miałem okazję być TAK BLISKO kapeli, którą uważam za czołowego przedstawiciela mojej muzycznej biblioteki, za formację będącą kluczem do wielu zakamarków mojej muzycznej osobowości. Tęsknie za nimi jako zespołem, kolektywem, grupą świetnych ludzi, bardzo przyjaznych i sprawiających mi radość z samego faktu bycia tu i teraz (albo tam i wtedy). To dziwna, ciężka do opisania więź - z jednej strony magiczna, z drugiej pewnie trącąca banałem dla tych, którzy nie mieli okazji być 16 listopada w Klubie Kwadrat. Garbage spowodowali, że tej nocy zaangażowałem się maksymalnie. To był chyba najbardziej szczery oraz spontaniczny koncert w "moim wykonaniu". Czuję się z tym świetnie i dziękuję im za stworzenie idealnych ku temu warunków.

Call it performance, call it art/I call it disaster if the tapes don't start.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2012 04:34 AM przez saferłel.)
17.11.2012 04:26 AM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Wiadomości w tym wątku
RE: Koncert Garbage w Krakowie, klub "Kwadrat", 16.11.2012 - relacje, wrażenia, opinie - saferłel - 17.11.2012 04:26 AM

Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  HEY WRACA DO SPODKA - KONCERT NA 30 ROCZNICĘ DEBIUTU neo01 14 639 12.04.2023 04:59 PM
Ostatni post: neo01
  Garbage w Polsce michal91d 33 5 564 31.10.2012 09:19 PM
Ostatni post: Remo
  Arcade Fire - koncert na Torwarze michal91d 5 1 511 28.02.2011 08:01 PM
Ostatni post: michal91d
  M.I.A. zagrała ostatni koncert w karierze? prz_rulez 13 2 738 21.06.2008 08:10 PM
Ostatni post: prz_rulez

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości