Bez nadmiernego przedłużania, startujemy. Trochę dlatego, że miałem wielki problem z samą końcówką i w ciągu minionej doby przez ostatnie pozycje przewinęło się co najmniej kilkanaście utworów. Ale słowo się rzekło - mamy miejsce sześćdziesiąte.
To jedyna rzecz polskich Bitelsów w zestawie, choć niedaleko były jeszcze inne utwory, głównie z płyt Rytm ziemi i Spokój serca - m.in. "Lili, uwierz mi", "Byłaś mej pamięci wierszem" i "Wróćmy na jeziora". Czerwone Gitary były sympatyczną grupą. Lubię głos Klenczona i Krajewskiego, ich kunszt pisarsko-piosenkowy miewał wzloty i upadki, ale szczególnie we wspomnianym okresie wczesnych lat 70., stworzyli sporo ponadczasowych nienachalnych kompozycji, gdzieś tam ocierających się o atmosferę polskiego ludyzmu, ale jednak big beatowych duchem. "Płoną góry, płoną lasy" to utwór znany mi w zasadzie od zawsze, podobnie zresztą jak większość największych przebojów Gitar, ze względu na pewną czerwoną kasetę z ich piosenkami, która często grała u nas w domu, gdy jeszcze byłem bardzo mały. Melodia tutaj jest prosta, nośna, można ją śpiewać wspólnie przy ognisku, a ta gitara w tle ma w sobie niepokojącego, lekko progowego ducha (choć ja raczej zauważam analogię z amerykańskim prymitywizmem, który bardzo lubię). Prawdziwą perłą w koronie jest ostatnie dziesięć sekund, kiedy piosenka się kończy i zostajemy muśnięci wokalnym postlude'm. Szkoda, że Gitary ostatecznie poza pewnymi elementami, były raczej zachowawcze. Żal, że odważniej nie ruszyli w psychodeliczny pop/rock.