W latach 80-tych polska scena niezależna rozkwitała. Młodzież nieco zmęczona tym, co serwowały im media publiczne (zresztą jedyne w tamtych czasach) z entuzjazmem przyjęła takich wykonawców jak Perfect, Maanam, Republika, Lady Pank i jeszcze paru innych. To były wielkie gwiazdy tamtych lat. Bez większego problemu trafiali do radia, studiów nagraniowych, a nawet kręcili teledyski. To oni grywali w największych halach widowiskowych w Polsce i zapełniali je do ostatniego miejsca, a i zapełnieniem stadionu też większych problemów nie było. Każdy koncert był wielkim wydarzeniem, a na takie wydarzenia czekało się z zapartym tchem. Można powiedzieć, że Ci wykonawcy stanowili mainstream polskiej muzyki rockowej tamtych czasów. Ale tuż obok rodziła się inna scena. Młodzi ludzie grali muzykę, która nie przypominała tej "mainstreamowej". Grali muzykę, wzorowaną na tej, którą niektórzy dziennikarze przemycali do radia, albo koledzy mający rodzinę na Zachodzie przywozili ze sobą na winylach po odwiedzeniu rodziny po tej drugiej stronie barykady. Mieliśmy więc własną scenę punkową i nowofalową, a od pewnego momentu jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe polskie zespoły grające reggae. Pojawiły się takie grupy jak Izrael, Daab, Gedeon Jerubbaal itp., a znane rockowe kapele również postanowiły mieć w swoim repertuarze jakiś utwór reggae. Mi najbardziej odpowiadała muzyka Daabu, bo jednak różniła się od tej, jaką grały inne zespoły. A w repertuarze Daabu największym sentymentem darzę ten właśnie utwór, który znany jest pod dwoma tytułami: tym bardziej znanym "W Moim Ogrodzie" i tym, który pojawił się na płycie, czyli "Ogrodu Serce". Dla mnie osobiście jest to jeden z ważniejszych utworów z tamtych lat. A w samym teledysku bezcenny jest widok bujnej fryzury Andrzeja Krzywego, późniejszego wokalisty De Mono.