RE: OFF Festival 2013
Jako że Paweł się tak straszliwie rozpisał, moja tegoroczna relacja będzie miała bardzo kompaktowy charakter, ale planuję jeszcze jeden dłuższy tekst związany poniekąd z tegorocznym OFF'em -- jak będzie to dam znać co i gdzie.
Koncerty od razu ułożę od tego, który podobał mi się najbardziej. Niektóre widziałem w całości, inne we fragmencie, jedne spod sceny, inne z daleka, jedne za dnia, inne w nocy -- nie muszę tego chyba pisać, ale napiszę, że wszystkie te czynniki miały pewien wpływ na mój osąd.
#. [lokata w rankingu oczekiwań opublikowanym przed festiwalem]. wykonawca
1. [X] Godspeed You! Black Emperor - czarny koń festiwalu, bo w ogóle nie myślałem o tym koncercie, a tymczasem wylądowałem niedaleko sceny, by półtorej godziny później stać w tym samym miejscu z wielkim "łał" wypisanym na twarzy; nie słuchałem do tej pory Godspeedów za dużo, a to co słyszałem, niekoniecznie mnie zachwycało, ale podczas tego koncertu potrafili niesamowicie nabudować atmosferę jedynie przy pomocy instrumentów; z pozornego chaosu dźwięków, rozmaitych hałasów potrafili poprzez stopniową ewolucję albo nagłe zwroty akcji wyczarować piękne melodie -- oczywiście w swojej własnej konwencji; muzyka, która opowiada historie i angażuje wyobraźnię; koncert, który równie dobrze mógłby odbyć się w filharmonii; w połowie drogi między współczesną poważką a wczorajszym rockiem; 4+/5
2. [9] Thee Oh Sees - biada mi; widziałem ich tylko w części z końcówki namiotu, bo (najmniejsza) scena eksperymentalna pękała w szwach od ludzi, a ja stwierdziłem, że najpierw rzucę okiem na Super Girl & Romantic Boys, bo miałem bliżej; choć pierwotny plan był taki, że jednak najpierw Thee Oh Sees (pewnie bym stamtąd nie wyszedł), bo to co widziałem było bezbłędne; grali wspaniale, surf rockowo, garażowo, ale niesamowicie melodyjnie i Beach Boysowo, a przy tym byli przesympatyczni; jeśli kiedyś zawitają do Polski, to o ile nie będzie to jakoś ekstremalnie daleko, melduję się w pierwszym rzędzie; być może najlepszy koncert tegorocznego OFFa; 4(+?)/5
3. [5] Zbigniew Wodecki + Mitch & Mitch - a nie mówiłem? występ raczej estradowy niż OFFowy, ale na wysokim poziomie; więcej napiszę niebawem; 4/5
4. [4] The Pop Group - bezpośrednio po Wodeckim miałem ogromny problem, żeby wczuć się w tę muzykę; ale utwierdziłem się, że to nie tylko ja, ale też zespół, gdy moje ulubione "Thief of Fire" zostało zmiażdżone i sprowadzone do granicy kompletnego braku podobieństwa do oryginału; miałem nawet sobie odpuścić, ale postanowiłem chwilę zaczekać; był warto; koncert rozkręcał się z każdym kolejnym numerem, a ja zbliżałem się do sceny coraz bardziej, pod koniec lądując niemalże u jej podnóża; robotyczny punk, art rockowe szaleństwo, funk, rhythm & blues i wiele więcej (bo to tylko głupie etykietki gatunkowe); słyszałem Dra Johna, N*E*R*D i najlepsze melodie The Cure -- oczywiście nie naprawdę, ale takie elementy były obecne w tej muzyce; kulminacja nastąpiła w szaleńczym "We Are Time" -- cyberpunkowej dyskotece na koniec czasu; chyba jedyny koncert, na którym tak szalałem; publika nie podzielała mojego zachwytu; zespół został przyjęty raczej chłodno; 4-/5
5. [1] My Bloody Valentine - mieli u mnie najlepszy pakiet startowy, ale trochę to zniweczyli, głównie za sprawą koncepcji na swoje brzmienie na żywo, która mnie nie przekonała; to nadal było przeżycie, doznanie, ale niestety odrobinę bolesne i w ostatecznym rozrachunku, mimo szczerych chęci (moich, nie wiem jak zespół), niedorównujące geniuszowi płyt studyjnych; mam trochę mieszane uczucia; 3+/5
6. [6] Uncle Acid & the Deadbeats - to się powinno było odbyć przy blasku księżyca, a nie w promieniach piekącego słońca; niesamowite doomowo-stonerowe brzmienie gitar, ale dość niezręcznie i piskliwie brzmiące wokale; generalnie uwielbiam ich teraz nawet bardziej, ale to nie było ani miejsce, ani tym bardziej czas na taki koncert; to mój start na festiwalu tak w ogóle; 3+/5
7. [7] Deerhunter - dobre zespoły grają dobre koncerty; szkoda, że tylko tyle - było za dużo nowej płyty, za mało prawdziwej energii i hiciorków; ++ za kosmiczną wersję "Monomanii" na koniec; 3(+)/5
8. [8] Japandroids - świetny koncert jak na dwuosobową kapelę; trochę niechlujny, może niezdarny czy chaotyczny, ale na swój sposób urokliwy; to w końcu punk rock; świetna końcówka, dobry początek, trochę wypełniaczy pomiędzy, ale generalnie całkiem nieźle; 3/5
9. [2] Julia Holter - wolałbym Julię na scenie eksperymentalnej; w namiocie Trójki już na starcie prysło sporo czaru i klimatu; resztę dopełniła Julia, która chociaż wokalnie wypadała wspaniale i miała zespół złożony między innymi ze skrzypiec i saksofonu, wykonała zbyt wiele nowych kompozycji, które zabrzmiały za prosto i zbyt typowo jak na Julię; przejście od eksperymentalnych, psychodelicznych kompozycji zamkniętych w formie lirycznych piosenek w stronę fuzji piano popu z tribal ambientem to zła droga; mam nadzieję, że to jedynie prowizoryczne wersje bardziej dopracowanych i klimatycznych numerów; Julia trochę mnie zawiodła, ale to był dobry koncert (+ za "Marienbad", duży minus za brak "World"); 3/5
10. [10] Merchandise - dali radę; zagrali tak jak mieli, choć nie obraziłbym się, gdyby zagrali o godzinę czy dwie później, po zmroku; generalnie nie do końca udało im się utrzymać moje zainteresowanie, ale szczerze mówiąc wcale nie miałem w planie oddawać im duszy; 3-/5
11. [3] John Talabot - a) byłem już zbyt zmęczony, by dać się porwać do tańca; b) Talabot poszedł w balearic beat, a ja miałem ochotę na bardziej surowe housy; po jakimś czasie wymiękłem, ale miałem przeczucie, że dobrze robię, bo to trochę muzyka dla mięczaków; 3--/5
12. Super Girl & Romantic Boys - alternatywne disco polo; do takiego wniosku doszedłem po kilku kawałkach; słuchałem już ich wcześniej, ale na żywo uderzyło mnie to nawet bardziej; fajne, zabawne, niezobowiązujące, ale słaby wokal; no i gdyby nie oni, to nie przegapiłbym Thee Oh Sees; 3--/5
13. Molesta gra "Skandal" - generalnie nie przepadam za rapowymi koncertami, ale ten okazał się lepszy niż miał prawo być; Vieno, Pelson i Włodi zaprezentowali w całości swój kultowy debiut "Skandal" (którego jak dotąd, szejm on mi, nie słyszałem) i zrobili to całkiem zgrabnie -- po swojemu i na luzie; miła odmiana od w przeciwnym razie raczej dość monotematycznego oblicza tegorocznego OFF'a; 2++/5
14. AlunaGeorge - lepiej niż Smashing Pumpkins, bo nie dało się gorzej; ale to taki koncert z cyklu: przyjeżdżam - gram - wyjeżdżam; kontakt z publiką żaden; wokalnie nieźle, ale George za konsoletą jako jednoosobowy zespół to za mało, bo było dość biednie; aranżacje utworów też ucierpiały w stosunku do tych, które znamy z wersji studyjnych; ale było całkiem energetycznie i ostatecznie poskakałem na "White Noise"; 2+/5
15. Cloud Nothings - nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało, ale nie mogę powiedzieć, żebym szczególnie się wczuł; było lepiej niż na płycie, bardziej żywiołowo, ale nieco metodycznie; żałuję, że nie wybrałem dziejącego się w tym samym momencie Soft Moon; 2+/5
16. Metz - niby tam byłem przez prawie cały koncert, ale moje myśli uciekały nieuchronnie w inne miejsca; Safer najwyraźniej był na innym koncercie niż ja, bo dla mnie było tylko poprawnie; 2(+)/5
17. Girls Against Boys - nie wiem co robiłem na tym koncercie szczerze mówiąc, ale chyba nie było zwyczajnie nic lepszego do roboty; Girls Against Boys brzmią jak zbyt wiele podobnych zespołów nurtu alternatywnego rocka; "woo hoo" w jednej z piosenek brzmiało jak marne popłuczyny po open'erowym występie Blur; 2/5
18. Woods - co to za wokal w ogóle? to pytanie dźwięczało w mojej głowie w trakcie tych kilku numerów, które wytrzymałem; nie słyszałem ich ostatniej płyty, ale dwie, które znam brzmią bardzo przeciętnie; tak samo brzmią poszczególne piosenki, nawet pomimo wielu uważnych odsłuchów i podobnie grupa brzmi na koncertach; nawet słoneczna tematyka, którą bardzo lubię, nie zdołała im pomóc; 2/5
19. Autre Ne Veut - nie rozumiem tej mody na jęcząco-wyjących facetów śpiewających słabe, amelodyjne piosenki; 2-/5
20. The Smashing Pumpkins - gdyby pojedynek między nimi a Aluną odbywał się na wdzięki pań będących na scenie, to pewnie by wygrali z pomocą swojej nowej basistki, ale muzycznie to była asłuchalna miazga; koncert z serii tych zagranych na odpierdol z obowiązku; wyszedłem po kilku utworach i wróciłem na końcówkę, by odkryć, że absolutnie nic ciekawego mnie nie ominęło; nawet znane melodie zostały pozbawione jakichkowiek subtelności i wyrazu; 1/5
Najbardziej żałuję, że nie zobaczyłem: Blondes (wbrew mojej woli opuścilismy teren festiwalu); Zeni Geva; Mikala Cronina (w tym samym czasie grał Uncle Acid); Shackleton (za późno); Bohren Und Der Club of Gore; Fire! (Deerhunter); Starej Rzeki (za wcześnie)
— ——————
—— ——— ——————
————— ———————
————
— ————— — ——
———
|