Silver Lightning - 4/5 - ''Silver Lining'' odsłania przed nami ''ciemną stronę synthpopu''. Kłania się Depeche Mode, Black Tape for a Blue Girl albo istniejąca dawniej elektroniczna wersja Clan Of Xymox znana jako Xymox. Hutchcraft i Anderson wchodzą w album w patetycznym, wystawnym stylu. Trzeba przyznać, że wiedzą jak zaprojektować cztery minuty muzyki. Gdyby tylko nie ten chóralny akompaniament oraz na siłę przeciągana końcówka, to mógłby być najlepszy numer na płycie.
Wonderful Life - 5/5 - Skoro na DLP jest na pierwszym, to chyba mogę sobie pozwolić na 5
- dalszy opis w tym przypadku zbędny, bo to po prostu jeden z najlepszych popowych numerów ostatnich miesięcy, jak to mawiają Anglicy - haunting). Takie ich ''West End Girls''.
Blood, Tears & Gold - 4/5 - Hurts przez cały czas trwania ''Happiness'' bardzo sprytnie balansuje między kompozycją balladową, a dobrym - w sensie definicji - midtempo. Ten numer również nie pozwala się jednoznacznie określić, chociaż pewnie na dyskotekach ludzie będą padać sobie w ramiona, gdy wystartuje w głośnikach (
''Love grows cold/Blood, tears and gold/It won't any better'') Pewny singiel, bo i sama kompozycja wzorcowo przeprowadzona do samego końca, przyjazna uchu i duszy
Z krwi i kości.
Sunday - 4'5/5 - Zaczyna się niewinnie, od szybkiego riffu w ponurym nastroju, aby w refrenie wybuchnąć jak najczystsze, 24-karatowe Pet Shop Boys. Ok, Erasure też tam się chowa
. Motyw klawiszowy jest fantastyczny. Radosny i jednocześnie nostalgiczny. Wyśmienicie zamknięty, spointowany. Staram się jeszcze ''rozpracować'' most, bo trochę mi nie pasuje do reszty kompozycji, ale jest naprawdę bardzo dobrze. Jeśli ''Sunday'' nie wyjdzie na singlu, będzie to oznaczało strzał do własnej bramki!
Stay - 3'5/5 - Zabieg z ''Blood, Tears & Gold'' powtórzony. Panowie lubią rozmach i w tym utworze to słychać. Znów mamy do czynienia z pierwszoplanową rolą chóru (tym razem zdaje się, że żeński), ponad to odnajdujemy interesujące wstawki saksofonu oraz naprawdę naturalną melodię, nie wymagającą żadnego plastikowego podrasowania. To istotne, bo co by nie mówić o ogólnym wizerunku płyty, nie jest ona skażona żadnymi chemikaliami.
Illuminated - 3'5/5 - Podobnie jak każdy znany wcześniej numer, również i ''Illuminated'' zostało poddane nieznacznej obróbce względem wersji, którą usłyszeć można chociażby na EP-ce ''Wonderful Life''. Utwór ten jest prawdopodobnie najbardziej dramatycznym punktem ''Happiness''. Po niemrawym początku błyskawicznie wzrasta do rangi wyznania:
''we are all illuminated, we are blinded''. Naturalnie epicki song, oczywiście zarejestrowany z pomocą wzmagającego poczucie ''wielkości'' chórku. Hurts czują się chyba w takich projektach jak ryba w wodzie.
Evelyn - 4/5 - Odpływania w leniwych dźwiękach ciąg dalszy. Tym razem bez żadnego kamuflażu. Z początku eteryczna, kompozycja rozwija się w jeden z najmocniejszych elementów albumu. Nieszczególnie szeroki wachlarz aranżacyjny ''Happiness'' zostaje tu wzbogacony o subtelną harmonijkę, głębokie basy i nerwową grę bębnów. Świetnie wypada ''środek'', napisany ze sporym przepychem, w odrobinie egzotycznej formule ''sounds of the world'. Wzorcowo komponuje się z podstawową melodią.
Better Than Love - 4/5 - Singiel numer jeden nie różni się w wersji albumowej od tego, co znamy z małej płytki wydanej pod koniec maja. Na ''Happiness'' dzierży tytuł najbardziej energetycznej pigułki w zestawie. Mocne, klarowne beaty połączone z klasycznym klawiszowym tłem w stylu - kogóż by innego - Depeche Mode zlewają się z patetycznym, nieco słodkim refrenem, przez co uzyskany zostaje wyjątkowo ciekawy kontrast. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że płycie brakuje jeszcze co najmniej jednej takiej rakiety jak ''Better Than Love''.
Devotion - 3'5/5 - Osławiony kawałek z udziałem Kylie Minogue. Ile byłby wart bez jej udziału? Nie mi to wyrokować, aczkolwiek Australijska wokalistka wprowadza swoim występem dużo świeżości i nowych barw w głąb ''Happiness''. Nie śpiewa zbyt wiele, lecz jest bezsprzecznie wartościowym gościem. ''Devotion'' doskonale podtrzymuje nieprzenikniony, lekko depresyjny klimat płyty, chociaż nie spodziewałbym się go widzieć jako singla numer trzy lub cztery.
''Unspoken'' - 3'5/5 - Coś jest w tych spokojniejszych i bardziej emocjonalnych fragmentach ''Happiness'', że nie mogę napisać o nich złego słowa, pomimo iż nie wypadają przy pierwszym kontakcie zbyt oryginalnie. Czuć solidny popowy warsztat. Bez zbędnego huku, bez fajerwerków. Jeśli na Hurts popatrzeć jak na zespół czysto rozrywkowy, jak na debiutantów, którzy dopiero dobijają się do grona mistrzów gatunku, to tym bardziej można bez wyrzutów sumienia docenić takie momenty jak ten.
Water/Verona - 3'5/5 - Album zamyka wybitnie klasyczny wyciskacz łez pod tytułem ''Water''. Tylko fortepian i wokal. Orkiestra też jest na miejscu. Nie mam wątpliwości, że takie kawałki jak ''Water'' powstają po to, aby poruszać ludzkie serca. Kto bardziej wrażliwy, ten zostanie porwany do walca i z pewnością nie pożałuje. Ja patrzę trochę z dystansu, trochę na sucho, a jednak doceniam naprawdę ładny format tego nagrania. Po prostu ładna piosenka. Z przyjemnością ogłaszam, że Hurts dotrwali do końca swojej debiutanckiej płyty bez większej wpadki.
PS - Po krótkiej pauzie, kilkunastu sekundach ciszy, odnajdujmy jeszcze jeden track. To ukryta na samiuśkim końcu ''Verona''. Typowa niespodzianka, bez konkretnego związku z resztą materiału. Zagrana i zaśpiewania w stylu włoskim, co zresztą nie dziwi w kontekście tytułu. Wenecja, gondola, kochankowie....te sprawy.
Reasumując, ''Happiness'' to udany debiut.
Ciśnienie podniesie szczególnie osobom siedzącym w podobnych klimatach na co dzień, rozkochanych w latach 80, w eleganckim i schludnym popie. Za resztę nie ręczę. Cieszę się natomiast, że brzmienie płyty jest niezwykle organiczne, żywe. ''Happiness'' powinno kojarzyć się raczej z dobrą energią niż z komputerowym doszlifowaniem. Z drugiej strony (piszę, aby nie być posądzonym o branie pieniędzy za - wydawałoby się - bardzo pozytywną opinię) brakuje takich hitów, przy których nikt nie miałby odwagi postawić znaku zapytania. Synthpopowy zespół z dwoma szybkimi kawałkami na płycie? Co to za nowa moda?
Ostrzegam również osoby z alergią na tzw. ''monumentalność''. Na albumie panuje barokowa, podniosła atmosfera i nie każdy ścierpi jej urok.
Gdyby Hurts nie byli debiutantem i gdyby mieli na rynku solidną konkurencje, być może oceny poszczególnych kawałków byłyby niższe, ale ''co by było gdyby'' zostawiam w spokoju.