RE: MOJA LISTA notowanie 619(300) - 11.11.2022
THE LIBERTINES – UP THE BRACKET 20TH ANNIVERSARY TOUR (PROGRESJA, 4.11.2022 R.)
Koncert The Libertines to jeden z nielicznych, którego brakowało mi na rozkładzie. Dlatego nie zastanawiałem się ani chwili i w dniu ogłoszeni od razu kupiłem bilet. Wydarzenie szczególne, bo to trasa upamiętniająca jedną z najważniejszych płyt garażowego bumu z początku wieku. Liczyłem zatem na cały album od dechy do dech i nie przeliczyłem się.
W dniu koncertu przed klubem Progresja dało od razu dało się wyczuć, że jest to wydarzenie specyficzne. Wiadomo, że zespół The Libertines nigdy nie był w Polsce jakoś szczególnie popularny, dlatego nie trudno się domyślić, że osoby które wybrały się na ten koncert nie były przypadkowe i Anglików też nie zabrakło. Za to chyba każdy wiedział na jaki koncert się wybrał i głównie o tym rozmawiano na korytarzach Progresji.
Główną częścią koncertu tak jak przypuszczałem był album „Up the Bracket” zagrany tak jak na albumie po kolei. Było to bardzo fajne doświadczenie, bo dokładnie wiedziało się co chłopaki zaraz zagrają. Już podczas pierwszej piosenki „Vertigo” dało się wyczuć, że będzie to totalne zabawa. Ci którzy chcieli zostali z tyło pooglądać i posłuchać, zaś ja oczywiście rzuciłem się w wir zabawy pod sceną. A ta zabawa miała się dopiero zacząć, „Death on the Stairs”, „Horrorshow” zleciało tak błyskawicznie. No i „Time for Heroes” to był już totalny sztos. Poczułem się tak jakby ktoś odjął mi z dwadzieścia lat. Zahaczyć z paru metrów jak Pate i Carl wykonują na żywo swój największy klasyk to doświadczenie niemal bezcenne. Mieszały się we mnie różne uczucia, ale głownie byłem rozrywany przez z jednej strony chęć zabawy z tłumem, a z drugiej przez świadomość, że trzeba to jak najlepiej obejrzeć posłuchać i zapamiętać. Jak wiadomo wszystkiego zapamiętać się nie da, ale tego dnia chłopaki byli w wybornej formie i wszystko grało. Nie powiem, że tak jak na płycie, ale że zdecydowanie lepiej. Przy utworach takich jak „Boys in the Band” czy „Tell the King” można było poczuć ten boski pierwiastek, który łączy gitary i wokal Pate’a i Carla. Było czad przy „Begging” i „I Get Along”, ale były też niezapomniane harmonie i melodie „The Good Old Days”. Dla mnie ta muzyka zupełnie się niezestarzała jest dokładnie tak samo mocna jak dwadzieścia lat temu.
Druga cześć koncertu po przerwie zaczęła się od „Mayday”. B-side, z wczesnej epki „What a Waster”, co zgrabnie nawiązało do tego czego przed chwilą byliśmy świadkami. Potem zaś usłyszeliśmy „Gunga Din”, czyli świetnego singla z ostatniego jak dotąd albumu zespołu „Anthems for Doomed Youth”, było też starsze, aczkolwiek oficjalnie z tego krążka „You're My Waterloo”. Obie piosenki zabrzmiały doskonale. Później w końcu doczekaliśmy się czegoś z drugiego albumu w postaci „What Katie Did” i zabawa toczyła się dalej w zawrotnym tempie, które nie zwolniło przy „The Delaney”, aż przyszedł czas na najładniejszą piosenkę zespołu odgórnie i tego dnia „Music When the Lights Go Out”. Radość i szczęście mieszały się z niedowierzaniem, że tak świetny zespół mimo wszystko nie jest bardziej znany. Przyszła też kolej na wspomniane wcześniej „What a Waster”, a sam koniec koncertu to była już zabawa bez trzymanki. Gdzie wszyscy tańczyli i skakali obijaki się i śpiewali jak szaleni przy dziękach „What Became of the Likely Lads”, „Can't Stand Me Now” i „Don't Look Back Into the Sun”!
Koncert rewelacyjny i dosłownie nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa. Ktoś powie, że Pate obrósł już tłuszczykiem i to nie to. To ja powiem, że nie wie co mówi bo wygląd nie ma tu żadnego znaczenia. Pewnego rodzaju nonszalancja z jaką gra na gitarze w połączeniu z pasją Carla to obrazek, który cały czas nie może mnie opuścić, bo efektem jest takie zgranie i chemia, której chyba wcześnie na żywo nie widziałem. W tym szaleństwie cały czas jest metoda.
Może nie ma już na to szans, ale ja pomimo wszystko czekam na nowy album.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.11.2022 08:28 PM przez marsvolta.)
|