Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
MOJA LISTA notowanie 446(260) - 19.07.2019
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #1
MOJA LISTA notowanie 446(260) - 19.07.2019
NOTOWANIE 446(260)

  1. 01 15 THE BLACK KEYS - LO/HI
  2. 02 11 MARK RONSON - LATE NIGHT FEELINGS FEAT. LYKKE LI
  3. 05 11 CAGE THE ELEPHANT - NIGHT RUNNING
  4. 09 19 THE SMASHING PUMPKINS - KNIGHTS OF MALTA
  5. 07 07 THE RACONTEURS - HELP ME STRANGER
  6. 08 09 TAME IMPALA - BORDERLINE
  7. 03 19 LANA DEL REY - HOPE IS A DANGEROUS THING FOR A WOMAN LIKE ME TO HAVE – BUT I HAVE IT
  8. 04 16 ILLUSION - ŚLADEM KRWI (FEAT. LITZA)
  9. 06 17 CAGE THE ELEPHANT - READY TO LET GO
  10. 13 06 PERRY FARRELL - PIRATE PUNK POLITICIAN
  11. 11 17 ALICE IN CHAINS - RAINIER FOG
  12. 14 08 NOEL GALLAGHER'S HIGH FLYING BIRDS - BLACK STAR DANCING
  13. 16 05 LANA DEL REY - DOIN' TIME
  14. 10 09 THE BLACK KEYS - EAGLE BIRDS
  15. 12 12 MARSHMELLO - HERE WITH ME FEAT. CHVRCHES
  16. 18 06 BRING ME THE HORIZON - MOTHER TONGUE
  17. 17 32 LANA DEL REY - VENICE BITCH
  18. 24 04 MILEY CYRUS - MOTHER'S DAUGHTER
  19. 22 05 RAMMSTEIN - RADIO
  20. 15 20 DARIA ZAWIAŁOW - SZARÓWKA
  21. 25 03 THE VOIDZ - THE ETERNAL TAO
  22. 20 31 MARK RONSON - NOTHING BREAKS LIKE A HEART FT. MILEY CYRUS
  23. 26 03 THE BLACK KEYS - GO
  24. NN 01 PERRY FARRELL - MACHINE GIRL
  25. 23 27 THE RACONTEURS - NOW THAT YOU'RE GONE
  26. 29 02 ROBYN - EVER AGAIN
  27. 19 20 CHROMATICS - TIME RIDER
  28. 21 21 JADE BIRD - LOVE HAS ALL BEEN DONE BEFORE
  29. 30 02 BLINK-182 - BLAME IT ON MY YOUTH
  30. 27 04 DARIA ZAWIAŁOW - HEJ HEJ!
    ---
  31. 31 ELLIE GOULDING - SIXTEEN
  32. 33 BANKS - GIMME
  33. 35 SUM 41 - OUT FOR BLOOD
  34. 38 JUST MUSTARD - FRANK
  35. 36 THE KOOKS - GOT YOUR NUMBER
  36. 28 THE RACONTEURS - HEY GYP (DIG THE SLOWNESS)
  37. 41 PVRIS - DEATH OF ME
  38. 37 SLASH FT. MYLES KENNEDY AND THE CONSPIRATORS - BOULEVARD OF BROKEN HEARTS
  39. 32 THE TING TINGS - ESTRANGED
  40. 42 KORN - YOU'LL NEVER FIND ME
  41. 44 EDITORS - FRANKENSTEIN
  42. 34 JADE BIRD - I GET NO JOY
  43. 39 TAME IMPALA - PATIENCE
  44. 40 THE KILLERS - LAND OF THE FREE
  45. 43 GERARD WAY - HAZY SHADE OF WINTER (FEAT. RAY TORO)
  46. NN PIDŻAMA PORNO - HOKEJOWY ZAMEK
  47. 45 GRIMES - WE APPRECIATE POWER
  48. NN BLINK-182 - HAPPY DAYS
  49. 46 THE RACONTEURS - SUNDAY DRIVER
  50. 49 BASTILLE - DOOM DAYS

O nowościach:

PERRY FARRELL - MACHINE GIRL

„Machine Girl” to niezwykle przebojowa piosenka, która dosłownie uzależnia od siebie słuchacza. Tak jest w niej dużo lukru i cukierkowości, jest też słodziutki głos robotycznej dziewczyny jak z mangi, ale jest tu też dużo fanach dźwięków, które z miejsca kojarzą się z ostatnią płytą Jane’s Addiction. Jest zatem bardzo gitarowo, ale przestrzeń wypalenia bardzo kolorowa i wielowymiarowa aranżacja. Tu po prostu się dzieje i ile razy tego słuchasz masz wrażenie, że nie chcesz oby ta piosenka się kończyła. Pomimo oczywistej przebojowości i powyższych zalet jest tu też coś o kondycji dzisiejszego świat, pragnieniach współczesnego człowieka i kierunku w którem ten świat zmierza. No i jeszcze Perry Farrell, który pomimo sześćdziesiątki na karku śpiewa tu jak młodzieniaszek z niesamowitą werwą i zacienciem, tak jak to tylko On potrafi.
02.08.2019 07:54 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #2
RE: MOJA LISTA notowanie 446(260) - 19.07.2019
OPENER FESTIVAL 2019

PIĄTEK 05.07.2019 r.


DARIA ZAWIAŁOW

Bardzo spodobała mi się nowa płyta Darii Zawiałow „Helsinki”, a „Szarówkę” to mogę powiedzieć bez zbędnych ogródek uwielbiam. Ucieszyłem się zatem, że wystąpi na Openerze i to jeszcze na głównej scenie. Koncert o osiemnastej jest pewnego rodzaju wyzwaniem, bo nie wiadomo czy publiczność dopisze, ale pomimo takiej sobie pogody, Daria zebrała naprawdę wielką publikę.
Koncert był naprawdę dobry, Daria na żywo wypada świetnie, zarówno od strony wokalnej, jak i instrumentalnej. Koncert rozpoczął się od „Punk Fu”, a zaraz później była już „Szarówka”. Potem usłyszeliśmy w zasadzie wszystkie największe przeboje artystki. Daria zagrała mi. m. „Hej Hej!”, „Nie dobiję się do Ciebie” i „Malinowy chruśniak”. Zabrakło natomiast „Kundla burego”, ale za to usłyszeliśmy dwie specjalne piosenki „Szare miraże”, czyli cover Mannamu oraz gościnny występ Justyny Święs w „Gdybym miała serce”. Mogę przyznać, że byłem pod wrażeniem tego występu, bo ta muzyka doskonale sprawdza się na żywo, a radość i energia Darii dosłownie emanowała na wszystkich pod sceną. No i te piosenki z nowego albumu jak tytułowe „Helsinki”, „Saloniki” czy „Płynne szczęście” są naprawdę świetne. Bardzo pozytywny występ na początek trzeciego dnia festiwalu.

THE SMASHING PUMPKINS

Miałem już możliwość oglądania The Smashing Pumpkins na żywo, ale wtedy był to koncert bez Jamesa Iha. Teraz zaś w prawie oryginalnym składzie, a ponadto z repertuarem, który koncentruje się na tym co zespół nagrał w czasach świetności. Dlatego też od samego początku ten występ zapowiadał się bardzo ekscytująco.

Bez spóźnienia w punkt dwudziesta druga muzycy wyszli na scenę i rozpoczęli koncert z grubej rury od razu od „Zero”. Totalnie mocne otwarcie zaowocowało tym, że wszyscy ludzie pod sceną od razu ruszyli do przodu i bez zbędnych ceregieli wywalczyli swoje pozycje. Na samej zaś scenie on Billy Corgan w sutannie i z gitarą w ręku wyśpiewał ponadczasowe słowa „My reflection, dirty mirror”, a potem wszyscy oszaleli z radości i dokończyliśmy już wspólnie. Trasa jest trochę wspominkowa, ale przecież mamy też nowy album i muzycy od razu postanowili się pochwalić tymi nowymi piosenkami. Na początek „Solara” singiel, którym powrócili w zeszłym roku, a chwilę później niesamowite wykonanie „Knights of Malta”. Ten pierwszy numer to ukłon w stronę lat dziewięćdziesiątych i wspaniałej gitarowej chemii Billego i Jamesa, a ten drugi to już taki typowy Corgan z czasów „Machiny”. Chwilę później jakby w kontrze do klasycznego gitarowego grania usłyszeliśmy „Eye”, które swego czasu wyznaczyło kierunek dla późniejszych działań grupy na „Adore”. To co kiedyś wydawało się niesamowitą rewolucją z perspektywy czasu brzmi dziś zupełnie rockowo smashingowo. Kolejna porcja niepochamowanej zabawy i rozróby pod sceną czekała nas przy „Bullet With Butterfly Wings”, to prawdopodobnie najbardziej czadowe nagranie zespołu wybrzmiało tego dnia z niesamowitą mocą. Billy był wyraźnie zadowolony z tego jak reaguje na nie dziś publiczność, a my z góry z jego perspektywy przynajmniej w jakimś stopniu musieliśmy przywrócić obraz niesamowitego teledysku do piosenki. Jednym słowem istne szaleństwo. Potem trochę niespodziewanie usłyszeliśmy „Tiberius” z przedostatniego albumu Smashing „Monuments to an Elegy”. Szkoda, że nie „One and All” bo to moja ulubiona pozycja z tamtego albumu, ale i tak fajnie, że udało się usłyszeć coś z czasów gdy Chamberlain i Iha byli poza zespołem. A chwilę później kolejna niespodzianka i „G.L.O.W.”. Świetne nagranie, singiel z najbardziej roztrzepanego okresu wydawniczego w historii grupy. Warto zwrócić też uwagę na doskonałą scenografię występu. Muzycy występowali na tle trzech wielkich kukiełek wysokich na około 8 metrów. Ich kolory i kształty przypominały trochę rosyjskie matrioszki. W takich właśnie wspaniałych okolicznościach przyrody przyszło nam usłyszeć genialną jak zawsze „Disarm”. Kiedyś już słyszałem na żywo tą wiekopomną piosenkę, ale tam była wersja z elektryczną gitarą Billego, a tutaj uroczo i klimatycznie z wyśmienitą akustyczną gitarą Corgana. Myślę, że ten moment spodobał się dosłownie wszystkim, którzy przyszli tego dnia na koncert zespołu, niezależnie od tego czy znajdowali się z pod samą sceną, na środku czy też na końcu zgromadzonego licznie tłumu. Następnie usłyszeliśmy „Superchrist” z drugiej strony singla „G.L.O.W”, a zaraz potem „The Everlasting Gaze” jedyne tego dnia nagranie z „Machiny”. Troszkę szkoda, bo „Stand Inside Your Love”, „Try, Try, Try” czy też „I of the Mourning” to też byłoby coś wspaniałego. Za to usłyszeliśmy genialne jak zawsze „Ava Adore”, gdzie Billy nie tylko genialnie zaśpiewał, ale przede wszystkim odstawił kawał dobrego scenicznego performance’u. Tak to tyło coś wspaniałego. On, ta sutanna i te jego długie ręce, to bez wątpienia niezapomniany widok. Koncert zakończył przynajmniej dla mnie set piosenek z „Mellon Collie and the Infinite Sadness”. Niezapomniana single „1979” i „Tonight, Tonight” wszystkim pod sceną sprawiły niesamowitą radość. Z bólem przymierzałem się do wyjścia, bo w perspektywie był koncert CKOD, którego za żadne skarby świata nie mogłem przegapić. Ostatnim utworem, na którym byłem pod sceną było cudowne wykonanie „The Aeroplane Flies High (Turns Left, Looks Right)”. Myślałem, że to będzie taki piękny koniec, podążałem w stronę Alter Stage, gdy nagle usłyszałem z głośników „Cherub Rock” i zrobiło mi się strasznie smutno, że już nie stoję pod samą sceną. Na koniec zespół zagrał „Today”, które tego dnia zabrzmiało naprawdę niesamowicie z oddali, bo byłem już jedną nogą na CKOD.

Openerowy koncert The Smashing Pumpkins zapamiętam jako jeden z najbardziej magicznych występów w historii festiwalu. Billy Corgan potrafi swoją sobą wytworzyć na scenie teką magię, że czujesz się jakbyś dosłownie przenosił się w czasie i przestrzeni.


COOL KIDS OF DEATH

Dla mnie debiutancki album Cool Kids of Death to ciągle jedna z najważniejszych płyt tego wieku. Nie wiem jak odbiera go niego dzisiejsza młodzież, ale myślę, że jest to absolutnie ponadczasowa i dosyć uniwersalna muzyka, a bunt i sprzeciw systemowi w dzisiejszym świecie powinien być nawet silniejszy niż osiemnaście lat temu. Znając z obrazków współczesną publikę Openera trochę obawiałem się tego występu, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Okazuje się, że w takiej masie osób, które odwiedzają ten festiwal zawsze znajdą się tacy, którzy chętnie przyjdą podziwiać legendę polskiego bunt z przed lat.

Koncert rozpoczął się w miarę punktualnie, jakieś pięciominutowe spóźnienie spotęgowało tylko napięcie przed sceną. Kiedy zaś usłyszeliśmy pierwsze dzięki tytułowego nagrania z „Cool Kids of Death” wszyscy błyskawicznie zerwali się z miejsc, a kiedy Krzysiek zaśpiewał „Chłopcy są niegrzeczni…” publiczność dosłownie oszalała. Układ piosenek na koncercie był praktycznie taki sam jak na płycie, z tą różnicą, że „Znam Cię na Pamięć” wyprzedziło „Specjalnie dla TV” oraz zabrakło „Poezja jest nie dla mnie”. Poezja miała być na bis (widziałem wydrukowaną setlistę), ale do niego nie doszło. Trochę tego nie rozumiem, bo wszyscy zostali pod sceną i prosili o ten bis. Może można było głośniej, a może po prostu zabrakło czasu? Tak czy siak było świetnie i myślę, że zremisowaliśmy w liczbie dobrych i chujowych koncertów zespołu na Openerze. Bo dokładnie o to zespól grał tego dnia według słów Krzyśka gdzieś z początku koncertu.
Wybawiłem się na tym występie jak małe dziecko, wyśpiewałem wszystkie teksty i miałem dosłownie taką małą sentymentalną podróż w czasie. To straszna radość usłyszeć znów na żywo „Dwadzieściakilka lat”, czy też nawet „Butelki z benzyną i kamienie”. Najlepszy moment koncertu to „Generacja nic”, „Piosenki o miłości” i „Kręcimy się w kółko”. To takie wymiatające, rozbijające piosenki, zwłaszcza mając na uwadze fakt, że do tej pory też nie było taryfy ulgowej, bo w zasadzie cały czas trzeba było skakać wrzeszczeć co siły każdy następny wers i dawać z siebie wszystko. Wszak taka okazja może się już nie powtórzyć. Stałem pod samą po lewej stronie wprost naprzeciw Kuby Wandachowicza i z tej perspektywy widziałem i czułem, że koncert chyba się mu podoba. Było trochę tak jak przed laty, na pozór obojętny styl i nonszalanckie usposobienia muzyków przejawiające się na przykład kolejnymi papierosami stworzyło tan niesamowity punkowy klimat. Jesteśmy CKOD, ciągle jesteśmy źli nie znamy nut, jesteśmy niegrzeczni, nie w porę i nie tu. Tak, to tylko taka gra, ale w wykonaniu CKOD wygląda to wciąż świetnie i jak taką grę kupuję. Nie zabrakło też „Niech wszystko spłonie”, czyli mojej ulubionej piosenki zespołu, a „Zdelegalizować szczęście” zabrzmiało tego dnia absolutnie dosadnie, aktualnie i jak ostrzeżenie, bo takie czasy właśnie idą i nie wiadomo czy za kilka lat szczęście będzie legalne.

Po koncercie mógłbym właściwie od razu paść do łózka, byłem potwornie wymęczony po całym dniu, ale takie zmęczenie daje też jakąś przedziwną wewnętrzną satysfakcję, której nie da się porównać z niczym innym


KYLIE MINOGUE

Czy jaj jestem fanem Kylie? No raczej nie, ale jest to niewątpliwie wielka ikona współczesnej muzyki i ogólnie popkultury, dlatego miło było zobaczyć występ Australijki na polskiej ziemi. Trochę się spóźniłem, bo po CKOD musiałem skoczyć do samochodu i przebrać się w czyste ciuchy, ale to co widziałem w zasadzie całkowicie mi wystarczyło. Lud się bawił i bawiła się sama Kylie, tak jak mówiłem nie mój klimat, ale „Can't Get You Out of My Head” warto było zobaczyć na żywo.



SOBOTA 06.07.2019 r.


LA DISPUTE

O La Dispute dowiedziałem się w praktycznie w momencie ogłoszenia ich występu na tegorocznej edycji festiwalu. Odpaliłem sobie Spotify i z miejsca polubiłem muzykę zespołu. Ich twórczośc z miejsca kojarzy się z At the Drive-In i to chyba najlepsze porównanie, aby na szybko opisać jakoś to co chłopaki robią. Natomiast intensywność i swego rodzaju muzyczny pazur można porównać do pierwszych płyt Gallows jeszcze z Frankiem Carterem na pokładzie.

Sobotni występ zespołu dokładnie potwierdził moje wcześniejsze ustalenia, które tutaj przytoczyłem. Był to konkretny kawałek muzyki podany w taki sposób, że właściwie jeżeli nie lubisz ciężkiej muzyki, to chyba nie miałeś czego szukać pod sceną Alter. Było głośno, ciężko, z ostrymi riffami i potężnym stanowczym wokalem Jordana Dreyer’a. Gołym okiem było widać, że muzycy dają z siebie wszystko i bardzo podoba im się na polskiej ziemi. Myślę, że po tym występie jeszcze nie raz do nas zawitają i w jakimś mniejszym klubie dadzą występ dla doskonale przygotowanych fanów. Bo jeśli czegoś na tym występie brakowało, to właśnie takiego lepszego przyjęcie poszczególnych piosenek. Trzeba po prostu czasu, aby nauczyć się tych tekstów. Tak czy siak koncert bardzo mi się podobał.


LANA DEL REY

Przed koncertem Lany del Rey doszło bodajże do największego skandalu na całej imprezie. Organizatorzy wymyślili sobie, że ustawią bramki do wejścia pod główną strefę pod sceną z obu stron sceny. Ja podszedłem z prawej strony, z której zawsze jest więcej miejsca i na już miejscu dowiedziałem się, że ochroniarze nie wpuszczą więcej osób pod scenę. Było to o tyle niezrozumiałe, że do koncertu zostało jeszcze z 20 minut, a miejsca w środku było jeszcze bardzo dużo. Żadna polemika z ochroniarzami nie dawała jednak rezultatu, bo według nich tam jest już ciasno i nie ma miejsca. Postanowiliśmy jednak chwilę przed tymi bramkami postać i wtedy zaczęły się istne jaja. Ochroniarze zaczęli nas przekonywać abyśmy się cofnęli, bo są to bramki które otwierają się tylko w jedną stronę i w razie ewakuacji ludzie nie będą mogli opuścić terenu koncertu, bo my ich blokujemy. Wytłumaczyłem jednemu i drugiemu, że spieprzyli zatem organizację bramek, bo jak widać nikt się nie cofnie i już same bramki stwarzają zagrożenie. Potem ustaliliśmy, że jest jeszcze dużo miejsca i trochę osób można jednak wpuścić, tylko najpierw musimy się cofnąć. Ja to wszystko zacząłem nagrywać, a wtedy ten ochroniarz do mnie, że nie chce być nagrywany. To ja mu na to, że nie rozmawia z debilem i dobrze wiem, że mogę go nagrywać, bo akurat teraz wykonuję pracę, która wyłączyła mu to prawo. Dodatkowo uprzedziłem go, że nie zamierzam tego upubliczniać, a nagranie traktuję jako dowód na nieudolną i skandaliczną pracę ochrony. Dochodziło tam zaś do coraz większych numerów, na przykład zauważyliśmy, że matka z córką, która zdążyła już przejść czekała na drugą córkę, przed którą zamknięto bramkę. Ona mówi do ochroniarza, że jak ta córka nie zostanie wpuszczona to Ona musi wyjść, bo jej nie zostawi na zewnątrz. Na to ochroniarz mówi jej, że w tej chwili nie ma możliwości opuszczenia tej strefy. I takich przypadków było jeszcze więcej. W końcu po wielkich bojach ochrona przepuściła parę osób, ale wymagało to wielkiego wysiłku, bo najpierw trzeba było wypchać ludzi z kolejki, aby drzwi się otworzyło, a potem ze dwie trzy osoby mogły wejść. Mi się udało, bo mieli mnie po prostu już dość, usłyszałem od herszta ochroniarzy wpuście go i będziemy mieli spokój. No tak cudowna logika, ale tego spokoju nie było, bo zaraz jak wszedłem to zobaczyłem, że na najbardziej zapiekłego ochroniarza ktoś wylał piwo, a potem polały się następne. Wtedy On powiedział, że w takim razie nikt już nie wejdzie, choć jeszcze chwilę wcześniej przekonywał, że w zasadzie jak się cofniemy to wpuści jeszcze dużo osób. Jak ktoś wylewa na ciebie piwko z 10 zeta to wiedz, że Ci się należało. Ot takie wspomnienia z Openera, tłum skandujący - wpuście nas!, wpuście nas!, wpuście nas!

Po wcześniejszych perypetiach mogłem już w spokoju pod główną sceną obejrzeć koncert Lany, na który czekałem bardzo długo. Jest już u nas trzeci raz, a jakoś tak się stało, że do tej pory mi się nie udało. Dziwne zważywszy na fakt, że jest to artystka, którą dosłownie uwielbiam i cenię za wiele aspektów muzycznej działalności, ale o tym potem. Na wstępie usłyszeliśmy jeszcze z taśmy „West Coast”, a chwilę później Lana pojawiła się na scenie w biało żółtej sukience i zaczęła koncert od „Born to Die”. Od początku było cuć, że będzie to niezapomniany występ. Wiadomo, że głos Lany jest niemalże hipnotyzujący, ale też prawda i smutek, które z niego płyną są w jakiś przedziwny sposób prawdziwe i atrakcyjne jednocześnie. Wielki przebój z początku kariery, był jednak dopiero przystawką, bo prawdzie konkrety zaczęły się od „Cherry” i „White Mustang” zagrane w takie kolejności jak na ostatnim albumie artystki. Kiedy słuchasz sobie tych nagrań w domu, zwyczajnie Ci się podobają i w jakiś tam sposób odbierasz ten przekaz. Kiedy zaś patrzysz na wykonanie del Rey piosenki nabierają jakiegoś szerszego bardziej realnego kontekstu. Stoi przed nami dziewczyna, która śpiewa nam swoje historię, w które nie sposób nie uwierzyć. Taka osoba byłaby wstanie wybronić się przed każdym sądem, taka jest przekonująca. Następnie zaśpiewała dla nas „Pretty When You Cry” z mojej ulubionej płyty Lany „Ultraviolence”. Z wielką radością powtarzałam sobie wszystkie słowa tej piosenki i w zasadzie nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Szkoda co prawda, że nie było więcej kawałków z tego albumu, ale widocznie klimat, który stworzył Dan Auerbach na tym albumie nie do końca sprawdziłby się na żywo. Potem za sprawą „Blue Jeans” cofnęliśmy się znowu do pierwszego albumu Lany. Zauważyłem też, że zgromadzona przed sceną publika z zdecydowanie większym entuzjazmem przyjmowała ta starsze nagrania. Ja zaś niezwykle ucieszyłem się z „Mariners Apartment Complex”, piosenki, którą znamy już od jakiegoś czasu, zapowiadającej długo wyczekiwany album „Norman Fucking Rockwell”. Świetna kompozycja i świetne wykonanie, nie pozostaje nic innego jak tylko czekać spokojnie na cały album. Następnie usłyszeliśmy połączone w jeną całość „Change”, „Black Beauty” i „Young and Beautiful”. Wszystkie te piosenki zostały tak świetnie połączone, że w praktycznie niemalże nie odczuwało się przejść między nimi. A później znowu „Ride”, czyli coś z „Born to Die” w jego rozszerzonej wersji, pełna radość pod sceną i chwilę później najbardziej magiczny moment wieczoru – „Video Game”. Tak nie da się ukryć, że od tego utworu wszystko się zaczęło i pomimo pewnego romansu z bardziej atrakcyjną formą, to właśnie ta melancholijna dziewczyna z „Video Game” definiuje kierunek rozwoju artystycznego del Rey do dziś. Podczas tego numeru Lana kołysała się na huśtawce, a ja muszę w tym miejscu wspomnieć o przepięknej scenografii tego koncertu. Kwiaty i palmy na scenie przywiozły nam jakąś cząstkę słonecznej Kalifornii do Polski. Zdecydowanie zadowolona publiczność doskonale rozumiała się z Laną, a jako przykład można podać właśnie ten moment, kiedy to wszyscy zaczęli krzyczeć „Doin' Time”, na co Lana zareagowała z uśmiechem i radością, powiedziała Ok. i zespół błyskawicznie zaczął grać cover Sublime, który w wersji Lany jest dosłownie lepszy od oryginału. Potem kolejny raz wróciliśmy do starych czasów za sprawą „National Anthem”, a potem „Summertime Sadness” i wszyscy powtarzają za Laną niezapomniany refren. No i jeszcze „Off to the Races”, czyli chyba trochę za dużo z jednako albumu, ale co tam, bo na sam koniec Lana zostawiła swoje najnowsze arcydzieło (nie boje się użyć tych słów) „Venice Bitch”. Ta niesamowita piosenka trwa ponad dziesięć minut, a potem można ją rozciągać w nieskończoność. W tym czasie Lana zdążyła w rozciągniętej instrumentalnej części wyjść do fanów. Porobić sobie z nimi zdjęcia, podpisać płyty i nawet dostać kilka całusów. Te obrazki to było coś niesamowitego i pokazało wszystkim dobitnie, że Lana to naprawdę cudowna, twardo stąpająca po ziemi artystka. Nie jakaś tam Pani z wyższych sfer.

Normalnie preferuję koncerty, na których mogę poskakać, bo na innych się nudzę, ale w przypadku muzyki Lany nic takiego nie mogło mieć miejsca.

Lana zagrała dla nas około 15 piosenek, dużo albo mało? Nie wiem, ale na mojej osobistej liście Lana miała ponad dwadzieścia singli. To jakby w największym skrócie obrazuje dorobek artystki i oczywistym jest, że nie można mieć wszystkiego.


PERRY FARRELL

Dla mnie Jane's Addiction to absolutnie jeden z najważniejszych zespołów w moim życiu. Pamiętam jak z wypiekami na twarzy poznawałam kolejne albumu Jane, a potem Porno for Pyros, solowe albumy Dave’a Navarro i Perry’ego Farrell’a. I każdy kto zna tych panów, a zwłaszcza Farrell’a rozumie, że jego koncert musi być wydarzeniem, ale przede wszystkim scenicznym spektaklem. Bo już w zasadzie sam sposób w jaki Perry porusza się po scenie i występuje na żywo musi budzić respekt.
Jakiś miesiąc wcześniej przed polskim koncertem poznaliśmy nowe muzyczne dziecko Perrego zainspirowane astralnym objawieniem „Kind Heaven”. Ten album wkręcił mi się od pierwszego przesłuchania, dosłownie nie mogłem się od niego uwolnić, a na dodatek wkręciłem w pewne utwory kilka innych osób, którym puszczałem ten album na wakacjach w Chorwacji, które odbywały się dokładnie na tydzień przed Openerem. Mogę zatem powiedzieć, że dzięki mnie Farrell zyskał kilku zupełnie nowych słuchaczy. Ja zaś doskonale zaznajomiony z tym albumem w niecierpliwości oczekiwałem tego występu.

Wszystko zaczęło się od „More Than I Could Bear”, czyli nie tak jak zaczyna się ten album, ale myślę, że to doskonała propozycja na otwarcie takiego koncertu. Farrell pomimo swojego wieku wyglądał naprawdę imponująco. Biegał skakał po scenie i poruszał się w iście spektakularny sposób, otoczony był całą masą osób, bo oprócz zwykłego zespołu zabrał ze sobą w trasę całkiem pokaźną grupę chórzystów, którzy też genialnie się bawili, a to napędzało energią wszystkich pod namiotem Tent Stage. Dopiero jako drugie usłyszeliśmy „(red, white, and blue) Cheerfulness”, a zaraz potem piosenkę, która na dobre nadała ton temu występowi, czyli „Pirate Punk Politician”. Piosenka w stylu Jane na dobre rozruszała wszystkich pod sceną. Pomimo specyficznego i radosnego klimatu koncertu, poszczególne piosenki zabrzmiały stanowczo i na pewno była to jedna z nich. Zaraz potem muzycy zaprezentowali nam genialną „Machine Girl”. Nie ukrywam, że na ten moment czekałem najbardziej, bo ta piosenka, pomimo swej oczywistej atrakcyjności, ma też pewną głębie i przesłanie, które strasznie mi się podoba. Kolejna piosenka tego koncertu na długo pozostanie mi w pamięci „Pets”, bo o niej mowa, na żywo! Gdyby ktoś mi powiedział o tym rok temu nie uwierzyłbym, a jednak nieśmiertelny przebój Porno for Pyros zabrzmiał na polskiej ziemi. I to w takim nienajgorszym składzie. Jednym słowem rewelacja, było magicznie. Potem dwie kolejne nowe piosenki „Snakes Have Many Hips” i „Where Have You Been All My Life”. Ta pierwsza to taka lekka, może troch wodewilowa, a po trochu barowa kompozycja z pianinem, które idealnie oddaje charakter Farrella, a ta druga to już jakby główny hymn albumu „Kind Heaven”. Potem wybrzmiała kolejna piosenka Porno for Pyros „Tahitian Moon”. W tych starszych numerach Perrego jest ukryta jakaś magia, dziś takiej muzyki chyba się już nie tworzy. I właśnie takie magiczne momenty przeplatały się z przebojowymi kawałkami z promowanego właśnie wydawnictwa. Tak jak kolejne „One” i legendarne „Jane Says”. Cały czas liczę na to, że może kiedyś uda mi się jeszcze zobaczyć Jane's Addiction na żywo, ale jeżeli nie to ten moment i to wykonanie też na pewno zapamiętam na długo. Kolejną piosenką tego wieczoru była szybkie i dynamiczne „Spend the Body”. Ta piosenka najlepiej ukazuje jak bardzo kolejowa i wielowymiarowa jest nowa płyta Farrell. Przy „Spend the Body” wszyscy bawili się tak jakby znali tą piosenkę od lat, bo ma w sobie taką moc, że nie sposób stać w miejscu. Potem jeszcze wspanialszy moment „Ocean Size” z mojej lubionej płyty Jane’s Addiction „Nothing’s Shocking”. Dano już nie sięgałem do tego wiekopomnego wydawnictwa i od razu po pierwszych dźwiękach nagrania wspomnienia powróciły. Koncert zakończyła stworzona jakby dokładnie na tego tyku wydarzenia piosenka „Let's All Pray for This World”, a potem niejako na bis usłyszeliśmy jeszcze „Mountain Song”.

Doskonały występ i genialne zakończenie tegorocznego festiwalu. To był dosłowny czad wspaniali muzycy, którzy przybyli do nas jakby z innej planety. Imponowało przygotowanie i profesjonalizm, którego czasem młodym artystą brakuje, ale Farrell to stary wyjadacz i to po prostu było widać i słychać.
02.08.2019 08:00 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 113
Dołączył: Dec 2014
Post: #3
RE: MOJA LISTA notowanie 446(260) - 19.07.2019
Dzięki serdeczne za relację. Jesteś jak zwykle w tym niezastąpiony! Oczywiście poczułem się jakbym tam był, słyszał ukochane 'Disarm', 'Today', 'Butelki', czy faktycznie genialne 'Venice Bitch'. To co, do zobaczenia za rok? Icon_wink
02.08.2019 08:15 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #4
RE: MOJA LISTA notowanie 446(260) - 19.07.2019
thestranglers napisał(a):To co, do zobaczenia za rok?
Mam nadzieje, choć z roku na rok festiwal trochę obniża laty i nie wiem czy jakieś Leeds Reading nie byłoby lepszym rozwiązaniem.
Po co mi moda, teatr i cała masa aktywności, na którą i tak nie ma czasu. A akurat mój ulubiony namiot Fendera od kilku lat nie jest rozstawiany.
Ale pewnie znowu ogłoszą coś w taki sposób, że nie sposób będzie się wykręcić.
Na openerze nie było jaszcze Arcade Fire, The Killers, Bring Me the Horizon, Cage the Elephant, Paramore (to tak na szybko z głowy)
06.08.2019 10:23 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  MOJA LISTA PODSUMOWANIE ROKU 2019 marsvolta 1 743 02.02.2020 08:00 PM
Ostatni post: thestranglers
  MOJA LISTA notowanie 469(265) - 27.12.2019 marsvolta 0 404 31.12.2019 06:02 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 468(265) - 20.12.2019 marsvolta 1 436 29.12.2019 11:27 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 467(265) - 13.12.2019 marsvolta 0 459 26.12.2019 02:12 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 466(265) - 06.12.2019 marsvolta 0 401 22.12.2019 08:16 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 465(264) - 29.11.2019 marsvolta 1 430 18.12.2019 10:44 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 464(264) - 22.11.2019 marsvolta 1 513 11.12.2019 09:36 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 463(264) - 15.11.2019 marsvolta 1 477 28.11.2019 08:27 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 462(264) - 08.11.2019 marsvolta 0 392 20.11.2019 08:26 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 461(264) - 01.11.2019 marsvolta 0 478 15.11.2019 05:00 PM
Ostatni post: marsvolta

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości