Okej, to teraz czas na update... Dzisiaj pewnie ta kolejność byłaby zupełnie inna, ale nie chce mi się nad nią zastanawiać. Niektóre rzeczy zniknęły niestety z rynku - najbardziej ubolewam nad tym, że została tylko klasyczna Cockta :/ Bravo Zielone Jabłuszko może i jeszcze jest, ale znalezienie go graniczy z cudem (szukałem ostatnio w Chorwacji, w Słowenii, w Austrii, w Czechach i na Węgrzech - wszędzie klapa). Nie wiem jak z Cuba Libre.
Z nowo poznanych smaków powyższych produktów posmakowała mi wersja Himbeere (malinowa). Almdudler pojawił się nawet ostatnio w Lidlu, ale niestety jest dość drogi. Są jednakże w Austrii jego tańsze zamienniki: Tiroler Alm (ładna obwoluta, ale smak niestety, moim zdaniem, bardzo chemiczny) oraz Traubisoda (tu z kolei etykieta bez fajerwerków, ale za to smak jakiś taki lepszy).
Co do listy "must drink", to udało mi się wybić oba: Julmusta w Sztokholmie, a Kinniego na miejscu, w Polsce (akurat była przecena w kuchniach świata). Pierwszy mi bardzo smakował, ale kompletnie nie pamiętam jego smaku
Co do drugiego, to ma tak jakby dwa smaki jednocześnie: słodki i gorzki i w zależności od tego na którą część kubków smakowych trafi, tak będziemy w danej sekundzie odczuwać ten smak. Bardzo specyficzny.
Co poza tym z nowych rzeczy... Trochę popróbowałem dzięki wizycie w Turcji. Pierwszą rzeczą był sok z granatów - co prawda zmieszany bodajże z pomarańczą, ale i tak dało się wyczuć tę niezwykłą słodycz...
Z kolei şalgam (zwany w Polsce również salgamem) zdecydowanie nie był słodki. To napój zdominowany przez smak dzikiej marchwi z domieszką paru innych rzeczy. Chciałem wyjść na takiego odważnego turystę, co to żadnych lokalnych smaków się nie boi. W dodatku przez brak spostrzegawczości wziąłem sobie wersję acı, czyli ostrą... Efekt był taki, że 1/3 musiałem wyrzucić, gdyż bałem się, że zwymiotuję (a i tak udało mi się zmusić do wypicia dwóch trzecich z litrowej butelki). Jeśli kiedykolwiek jeszcze spróbuję, to raczej nie w wersji ostrej.
Przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy. Menengiç, czyli kawa, która tak naprawdę nie jest kawą. Robiona jest z pistacji... I jest przepyszna (tu serdecznie dziękuję tureckiemu znajomemu, który mnie na nią zaprosił). Polecam wszystkim, którzy zawitają w Turcji.
Już w Polsce, ale z przywiezionej z Turcji torebki zrobiłem sobie sahlep (często wymawiany jako "saalep", z długim a; po polsku często pojawia się jako "salep", bez litery h w nazwie). Rzekomo przygotowuje się go z bulw storczyka, aczkolwiek mi smakował jak coś z domieszką cynaonu. No i pewnie taki świeży sahlep też inaczej smakuje niż sproszkowany i zalany mlekiem.
Na koniec dodam, że herbata turecka jest
PRZE PYSZ NA. Szkoda tylko, że zazwyczaj pakowana jest do opakowań zdecydowanie nieprzyjaznych bagażowi podręcznemu
Jeśli chodzi o Chorwację (a, rykoszetem, także sąsiednią Słowenię), to fajne są produkty firmy Franck. Bardzo dobre herbaty - drogie, ale made in Germany!
Wszystkie te herbaty, poza zabavną colą, robione były z dodatkiem prawdziwych ekstraktów - żadne tam podróbki. Niestety, nie cieszą się one chyba wielką popularnością w Chorwacji, bo rzadko je widziałem w sklepach (a "zabavna cola" chyba w ogóle została wycofana z produkcji). Dobrze, że został mi jeszcze zapas herbat z poprzedniej wizyty. Podobnie jest z produktami Bananaccino i Jagodaccino - paradoksalnie łatwiej znaleźć je w Słowenii niż w Chorwacji
. Są to proszki do rozrabiania o smakach: bananowym oraz truskawkowym (tak, po chorwacku "jagoda" to truskawka
Zastanawiam się, czy piłem jeszcze w ostatnich latach coś oryginalnego, ale nie mogę sobie przypomnieć. Mam nadzieję, że jeszcze wiele ciekawych smaków przede mną.