Relacja z koncertu, cz. V i ostatnia
Po krótkiej przerwie zespół powrócił na scenę. Trent włączył automat perkusyjny i po rytmie wszyscy wiedzieli już, że za chwilę zacznie się
Echoplex. Faktycznie, po chwili Robin Finck zaczął grać motyw przewodni piosenki, ale coś było nie tak. Automat zaczął się sypać. Grupa zachowała się z klasą - zamiast przerwać grę, próbowali jeszcze to pociągnąć, aż w końcu po minucie prób zakończyli. O dziwo, na twarzy Trenta Reznora zagościł uśmiech. Lider podszedł do mikrofonu i ironicznie skwitował to zdarzenie słowami "Thank you, it's a remix". Po chwili zaczęła się druga próba, już bez przygód.
Miałem cichą nadzieję, że pojawią się jeszcze utwory, które byłyby bardziej przeze mnie lubiane. Nie zawiodłem się - kolejny,
The Good Soldier, jest jedną z moich ulubionych piosenek z darzonej przeze mnie sympatią Year Zero; nie spodziewałem się jednak, że będę mógł usłyszeć ją na żywo. Szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy i zastanawiałem się, co mogłoby poprawić mi humor jeszcze bardziej. Odpowiedź przyszła natychmiast, a udzielił mi jej zespół - nie było
Somewhat Damaged na początku koncertu, więc musiało być inne nagranie z początku The Fragile na końcu.
The Day The World Went Away! A w tym przypadku raczej The Day The Audience Went Crazy. Jeden z najpiękniejszych utworów Nine Inch Nails na żywo, w Polsce - przez długie dni nie mogło do mnie dotrzeć, że naprawdę to widziałem!
Po dwudziestu czterech utworach Trent i spółka znów zeszli ze sceny pomimo ogłuszającego aplauzu. Pomyślałem sobie: zaraz, zaraz, coś tu nie gra. Nie wykonali największego przeboju? Jak to możliwe? Muszą wrócić na scenę po raz drugi, choć tym razem zapewne już tylko na jeden utwór.
W rzeczy samej - Dziewięciocalowi znów pokazali się publiczności, a moment później zabrzmiały pierwsze dźwięki Tego utworu.
Hurt. Z całą pewnością najsłynniejsza piosenka zespołu. Jest to również wielki sprawdzian dla publiczności - na wielu koncertach bywało, że Trent Reznor, zdenerwowany jej zachowaniem w trakcie najbardziej poruszającego utworu, jaki stworzył, zaczynał grać następną piosenkę albo schodził ze sceny, by już nie wrócić. W Poznaniu dziesięć tysięcy osób odśpiewało utwór wraz z zespołem. Polska publiczność zdała sprawdzian celująco. "Twenty years of playing and finally here" - dokonało się.
Gdybym miał powiedzieć, co w trakcie koncertu było przesiąknięte największą magią, to wybrałbym światła samolotu schodzącego do lądowania podczas
The Fragile. Reflektory z nieba - aż ciężko było uwierzyć, że to nie było zaplanowane...
Po koncercie kluczową sprawą stał się dla mnie powrót do domu. I tutaj kolejna nauczka, by bilety kupować wcześniej. Nie zdążyłem na pociąg o 1.10 ze względu na tasiemcową kolejkę do kas. Udało mi się dostać bilet na 2:20 i nawet znalazłem miejsce w przedziale! Do domu wróciłem ok. 6:50 i od razu z ulgą rzuciłem się na łóżko, jednak nie mogłem zasnąć bardzo długo, rozmyślając o tym niezwykłym widowisku, którego byłem świadkiem.
-------------------------------
Podsumowanie:
Zespół: 10/10
Trent Reznor wspierany przez Robina Fincka, Justina Meldal-Johnsena i Ilana Rubina - bez dodatkowych klawiszy, ale nie wpłynęło to rażąco na odbiór. Rewelacyjna forma!
Setlista: 9/10
Zabrakło mi kilku utworów, a kilka najchętniej bym wyrzucił. No cóż, musiały pojawić się reprezentantki prawie wszystkich albumów /prócz Ghosts/, zespół usprawiedliwiony.
Support: 6,5/10
Wcześniej napisałem całkiem sporo o supporcie. Gdy człowiek się przyzwyczaił, to nie było złe, ale... dlaczego Peaches musiała grać przed Jane's Addiction, a nie przed Nine Inch Nails?
Publiczność: 9,5/10
Niemal wszyscy artyści chwalą sobie płomienną polską publiczność. A jeśli dodać do tego jej skłonność do pomocy i dobre maniery, to mamy widownię idealną. Na Trencie również wywarła ona olbrzymie wrażenie, czego dowodem niech będzie wpis z Twittera: "Crippled by no bus internet, but... THANK YOU POLAND! It was amazing!" /a wcześniej pisał, że chce wracać do domu/. Niestety, kilku przybyszy z Rosji i Ukrainy, jak i kilku "trudnych młodzieńców" popsuło mi odbiór koncertu i sprawiło, że jestem w stanie przyznać tylko 9,5 pkt..
Organizacja: 4/10
Przykro mi. Poznań to naprawdę niesamowite miasto: potrafi sprowadzić fantastyczne gwiazdy z moimi trzema ulubionymi zespołami na czele, sprawić, że nie odwołują swoich koncertów i przyzwoicie je nagłośnić - za to jestem w stanie przyznać 4 punkty. Niestety - pisałem wcześniej o telebimach, które przy
Home nie działały, co niezmiernie mnie wzruszyło. Nie napisałem jednak, że zostały uruchomione przy dziewiętnastym utworze. Sprawiło to, że jeśli ktoś kupił bilet do II strefy, to zdecydowanie lepiej zainwestowałby te pieniądze kupując koncertowe DVD Nine Inch Nails. Współczuję tym, którzy nic nie widzieli. Nawet nie można było zorganizować jakichś kolejek do stoisk z napojami, tylko w kłębiącym się tłumie górą był ten, kto krzyknął głośniej.
Mam nadzieję, że z tej imprezy zostały wyciągnięte jakieś wnioski i kolejne będą organizowane już tylko lepiej!
Scena: 5/10
Naprawdę niewielka, jak na zespół tego formatu. Dodatkowo miałem wrażenie, że pod wpływem wiatru może zawalić się w każdej chwili.
Wizualizacje: 8/10
Brak ekranu, a Nine Inch Nails to na żywo zespół wizualizacji. Czy to przeszkodziło w odbiorze? Absolutnie nie. Naliczyłem ok. tysiąca reflektorów - i to w zupełności wystarczyło.