Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
MOJA LISTA notowanie 185(200) - 18.07.2014
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 507
Dołączył: Mar 2008
Post: #1
MOJA LISTA notowanie 185(200) - 18.07.2014
NOTOWANIE 185(200)

  1. 01 11 JACK WHITE - LAZARETTO
  2. 02 13 THE DUMPLINGS - MEWY
  3. 05 09 DAMON ALBARN - HEAVY SEAS OF LOVE
  4. 04 15 THE AFGHAN WHIGS - ALGIERS
  5. 03 15 THE BLACK KEYS - FEVER
  6. 07 05 ARCTIC MONKEYS - SNAP OUT OF IT
  7. 09 07 LYKKE LI - NO REST FOR THE WICKED
  8. 08 08 KASABIAN - EEZ-EH
  9. 06 14 QUEENS OF THE STONE AGE - SMOOTH SAILING
  10. 12 04 JACK WHITE - JUST ONE DRINK
  11. 10 12 PEARL JAM - LIGHTNING BOLT
  12. 15 06 LANA DEL REY - WEST COAST
  13. 11 14 THE KOOKS - DOWN
  14. 16 11 KLAXONS - THERE IS NO OTHER TIME
  15. 17 10 YOUNG THE GIANT - IT'S ABOUT TIME
  16. 13 16 ILLUSION - O PRZYSZŁOŚCI
  17. 22 04 ST. VINCENT - DIGITAL WITNESS
  18. 20 06 THE KOOKS - AROUND TOWN
  19. 14 14 ARCADE FIRE - WE EXIST
  20. 23 05 SARA BRYLEWSKA - WOJNY GWIEZDNE
  21. 18 17 LUXTORPEDA - MAMBAŁAGA
  22. 29 02 THE BLACK KEYS - TURN BLUE
  23. 19 19 ARCTIC MONKEYS - ARABELLA
  24. 25 03 THE DUMPLINGS - TECHNICOLOR YAWN
  25. 21 07 BANKS - BRAIN
  26. 24 34 DAFT PUNK - INSTANT CRUSH
  27. 28 03 RÖYKSOPP & ROBYN - DO IT AGAIN
  28. 30 02 METRONOMY - LOVE LETTERS
  29. NN 01 LA ROUX - UPTIGHT DOWNTOWN
  30. 26 08 ELLIE GOULDING - BEATING HEART
    ---
  31. 32 FOSTER THE PEOPLE - BEST FRIEND
  32. 33 KLAXONS - SHOW ME A MIRACLE
  33. 37 THE TING TINGS - WRONG CLUB
  34. 35 PALOMA FAITH - ONLY LOVE CAN HURT LIKE THIS
  35. 27 DAFT PUNK - GIVE LIFE BACK TO MUSIC
  36. NN LYKKE LI - GUNSHOT
  37. 36 ELLIE GOULDING - GOODNESS GRACIOUS
  38. 38 AVENGED SEVENFOLD - THIS MEANS WAR
  39. 34 MY CHEMICAL ROMANCE - FAKE YOUR DEATH
  40. 49 LENNY KRAVITZ - THE CHAMBER
  41. 41 GARBAGE - GIRLS TALK FEAT. BRODY TALLE
  42. 42 LINKIN PARK - GUILTY ALL THE SAME
  43. 47 KAISER CHIEFS - MEANWHILE UP IN HEAVEN
  44. NN CRYSTAL FIGHTERS - LOVE ALIGHT
  45. 43 KATE NASH - SISTER
  46. 39 KAISER CHIEFS - COMING HOME
  47. 40 BECK - BLUE MOON
  48. 44 FAUL & WAD AD VS. PNAU - CHANGES
  49. NN THE AFGHAN WHIGS - MATAMOROS
  50. 45 MANIC STREET PREACHERS - WALK ME TO THE BRIDGE

O nowościach:

LA ROUX - UPTIGHT DOWNTOWN

Mogę powiedzieć, że czekałem, czekałem i w końcu się doczekałem nowy singiel La Roux i zapowiedź nowej płyty. Płyta będzie zatytułowana „Trouble in Paradise” i co już niestety wiadomo znajdzie się na niej jedynie dziewięć piosenek. Należy mieć jednak nadzieje, że mała i liczba utworów wpłynie na ich jakość, że będą dopracowane i wypieszczone, że płyty będzie się chciało słuchać bez końca, itd… Ok. schodzę na ziemię, bo nowy singiel „Uptight Downtown” hura optymistyczną przesłanką znakomitej płyty chyba nie jest. To oczywiście ciekawa piosenka i po jakimś czasie naprawdę może się podobać, ale porównując do debiutu i analogicznego pierwszego singla, trzeba uczciwie przyznać, że „Quicksand” to nie jest. Za to może właśnie tą piosenkę przypomina najbardziej, tak samo wciągająca melodia (tym razem bardziej w stylu Bowiego). Bardzo podobny sposób rejestracji wokalu i ogólnie dużo takich małych skojarzeń w stronę tamtej kompozycji. Na razie moje nastawienie jest jak najbardziej optymistyczne, ale nie byłbym tak wymagający cztery, trzy lata temu, jednak dziś kiedy każe się nam tak długo czekać! To jest jednak jakby nie liczyć ponad pięć lat po debiucie i pewnie, że poprzeczka była zawieszona wysoko, ale czy dziś duet La Roux ma jeszcze swoich fanów? Czy przypadkiem nie musi zaczynać od nowa? No cóż pożyjemy zobaczymy, jeśli „Trouble in Paradise” okaże się świetną płytą (na co zresztą mocno liczę) problemów nie powinno być, a w przeciwnym razie, no to już może lepiej nie kończę.
21.07.2014 08:44 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 507
Dołączył: Mar 2008
Post: #2
RE: MOJA LISTA notowanie 185(200) - 18.07.2014
OPENER FESTIVAL 2014
Czwartek 03.07.2014r.

MGMT

Drugi dzień koncertowy na tegorocznym festiwalu zapowiadał się świetnie, przede wszystkim nie trzeba było już tak strasznie biegać. Oczywistym było dla mnie, że chcę zobaczyć chociaż trochę koncertu MGMT, a to właśnie Oni rozpoczynali dzień na głównej scenie. Myślę, że ten koncert w pełnym świetle dnia wypadł nie najgorzej, ale nie ma się co oszukiwać, niemal wszyscy czekali na te największe hity. Zresztą sam nie przekonałem się do dwóch ostatnich płyt zespołu, bo przecież płyta „Oracular Spectacular” narobiła nam apetytu na zupełnie inną kapelę niż ta, która stali się potem. To nawet mało powiedziane, bo można uznać, że tamten album był swoistą ścieżką dźwiękową wakacji 2008 i już nierozłącznie z tamtym czasem będzie się kojarzyć.

Koncert zaczął się od nowego singla „Your Life Is a Lie”, a zaraz potem dosalaliśmy to na co tak bardzo przez te lata się czekało czyli „Pieces of What” i „Time to Pretend”. Nie miałem okazji zobaczyć zespołu na Orange Festival przed laty, dlatego co by tu nie mówić ten moment tegorocznego festiwalu był dla mnie bardzo ważny! Potem znów zagrali nowego singla „Cool Song No. 2”, ale wyraźnie było widać, że te nowe piosenki publiki tak bardzo nie kręcą. Następnie zagrali „Flash Delirium” czyli pierwszy utwór z nowego rozdania MGMT, na który tak bardzo się wtedy czekało, a który tak wiele osób po prostu zawiódł. Z perspektywy czasu muszę jednak przyznać, że to całkiem fajna piosenka, tylko, że to już nie to samo MGMT. Potem zespół zagrał znany z ostatniego albumu cover „Introspection” z repertuaru Faine Jade, no a chwilę później rewelacyjne „The Youth” oraz „Of Moons, Birds & Monsters” z debiutu. Krótka przerwa na nowe „Mystery Disease” i z powrotem to co najlepsze, w postaci „Electric Feel”, które wyraźnie rozruszało publiczność oraz „Weekend Wars”. Tylko przy tej ostatniej musiałem już powoli udawać się w stronę Tent Stage, bo tam szykował się niesamowity koncert The Afghan Whigs. No i okazało się, że warto było wpaść na koncert MGMT, bo zagrali prawie całą „Oracular Spectacular”. Szkoda, że nie mogłem zostać na „Kids”, ale tak jak już wcześniej pisałem, takie uroki festiwali!

Na koniec taka refleksja, że gdyby wszystkie koncerty na głównej scenie zaczynały się o 19:00 to byłoby lepiej


THE AFGHAN WHIGS

Przyznaje, że miałem duże oczekiwania wobec występu legendarnej kapeli, ale w najśmielszych snach nie mogłem sobie wyobrazić lepszego występu. Po prostu panowie pozamiatali. Greg Dulli był w rewelacyjnej formie, a dodatkowo interakcja, ze strony publiki spowodowała, że na twarzach wszystkich muzyków malował się uśmiech i niedowierzanie. To te magiczne momenty kiedy polska publiczność po raz kolejny pokazuje swój charakterek i pazur. Do namiotu dotarłem tak gdzieś w połowie drugiego kawałka koncertu „Matamoros” i od razu przeżyłem szok, bo było głośno i to bardzo głośno! Przegapiłem zatem otwierające koncert „Parked Outside”, no ale szybciej biec już się po prostu nie dało. Na „Going to Town” cały czas przebijałem się do przodu, co nie było jakoś specjalnie trudne, ale za to jak się już pod tą sceną znalazłem to poczułem, że będzie ciężko, bo i ludzie skaczą jakby szybciej i gorąco strasznie, ale co tam dla takich momentów się żyle. Kolejną piosenką tego wieczoru była „The Lottery”, czyli koncert ewidentnie promujący nowy album, ale spokojnie myślę sobie na pewno zagrają też to co najlepsze. No i przecież ta ostatnia płyta „Do to the Beast” też niczego sobie, dlatego na tym koncercie praktycznie wszystko było dobre. Pewnym zaskoczeniem był natomiast utwór „On the Corner” z repertuaru The Twilight Singers. No, ale kto bogatemu zabroni, jak się ma dwa tak wielkie zespoły, to sobie można pożyczyć. Potem nastąpił moment, na który czekałem najbardziej i sądząc po reakcjach innych osób, inni chyba też. „John the Baptist” to taki synonim The Afghan Whigs, piosenka absolutnie flagowa i najważniejsza (może z tym synonimem przesadziłem, ale coś w tym jest). Najśmieszniejsze jest jednak to, że podczas kolejnej piosenki i to singlowej „Algiers”, za cholerę nie mogłem poznać co Oni grają, a przecież słuchałem go już tyle razy i na świeżo mam go w pamięci. Zresztą ten koncert chyba trochę tracił na jakości z powodu przesadnej głośności, ale z drugiej strony muzykę można było poczuć niemal całym swoim ciałem (My Bloody Valentine z offa też nie przebili). Nie inaczej było z kolejnymi nowymi utworami „Royal Cream” i „I Am Fire” ten drugi z małym akcentem Fleetwood Mac na końcu. Chwilę później byliśmy już dwadzieścia jeden lat wcześniej za sprawą tytułowego nagrania z płyty „Gentlemen”. Natomiast na kolejnym nowym kawałku „It Kills” postanowiłem się wycofać i pożegnać, ze sceną Tent. Nie mogłem przeboleć, że muszę tak szybko opuszczać ten koncert, ale smutek nie trwał długo, bo siostra, która oglądała ten koncert z daleka , uświadomiła mnie, że do Pearl Jam mamy jeszcze ponad godzinę i tak myląc 20:45 z 21:45 wyszedłem niepotrzebnie w środku koncertu! Mogłem na szczęście spokojnie wrócić, akurat na cover Andrew Lloyd Webber’a i Tim’a Rice „Heaven on Their Minds” z musicalu „Jesus Christ Superstar”. Nie mogło też oczywiście zabraknąć „Somethin' Hot”, które tego dnia i w tych okolicznościach przyrody zabrzmiało po prostu bosko. Tak samo zresztą jak późniejsza wycieczka na płytę „Black Love” w postaci „My Enemy” i „Faded”. Następnie ukryty utwór „Miles Iz Ded” z „Congregation”, a koncert przepięknie zakończyli utworem „Into the Floor”.

To był pełen energii i emocji niezapomniany występ i trochę ciężko było się po nim otrząsnąć i tak spokojnie pójść na Pearl Jam. Prawdopodobnie była to też jedna ostatnich szans na zobaczenie zespołu na żywo, choć tego nigdy nie możesz być pewien. Tak czy inaczej takie koncerty zapadają w pamięć i niech mi ktoś jeszcze raz powie, że tegoroczny lineup był słaby to nie wytrzymam.


PEARL JAM
Legenda grunge, ogólnie rzecz biorąc legenda muzyki rockowej i co tam jeszcze? Pearl Jam to tak wielki zespół, że czasem, aż onieśmiela, a najlepsze jest to, że pomimo upływu lat cały czas przykuwa uwagę i trzyma poziom. Pamiętam jak bardzo cieszyłem się z poprzedniego koncertu zespołu, który odbył się w tym samym miejscu cztery lata wcześniej. Wtedy wydawało mi się, że Pearl Jam na Openerze to pierwszy i ostatni raz, aż tu nagle w tym roku takie miłe zaskoczenie i jak się później okazało nie ostatnie, bo koncertu Faith No More też się nie spodziewałem. Tamten koncert cztery lata temu narobił apetytu przed tegorocznym, ale wiadomo wszystko co pierwsze wspomina się inaczej, a jako że wtedy to był mój pierwszy koncert Pearl Jam, to zawsze będę go dobrze wspominać. A jak było w tym roku? O i odpowiedź może być zaskakująca w kontekście poprzedniego zdania, bo w tym roku było sto razy lepiej!

Po pierwsze to cieszę się, że dałem radę na tym koncercie być, bo parę minut wcześniej wydawało mi się, że z powodów gastrycznych muszę udać się w stronę pola namiotowego i gdy już byłem bliski wyjścia zespół akurat pojawił się na scenie. Usłyszałem pierwsze dźwięki „Go” i postanowiłem zaryzykować i zostać, jak się później okazało bardzo słusznie postąpiłem, bo to raczej mój hipochondryzm się odezwał, a nie poważny problem żołądkowy. Inaczej podczas jednego „Go” nie byłbym w stanie przedostać się pod scenę w tak zawrotnym tempie. Logistycznie nie było to wcale trudne, bo zabawa pod sceną pozwalała na wszelkie przemieszczenia, a przecież wiadomo, że nie sztuka się jest wepchać, za to sztuką jest się tam utrzymać. Dlatego pomimo upływu lat śmieszą mnie sceny ewakuacji z pod sceny podczas pierwszego numeru. Ktoś stał tam dwie godziny i jak dostał łokciem w bok to ucieka? Nieprawdopodobne. Rokowy koncert to zasadniczo pot i krew. Opis jakże adekwatny do tego co zaserwował nam podczas pierwszych pięciu kawałków Pearl Jam. Po wspomnianym „Go” zagrali kolejno: „Corduroy”, „Mind Your Manners”, „Lightning Bolt”, „Animal”. Przy tym ostatnim z wymienionych nie mogłem już złapać tchu, za to te emocje i radość z przebywania na koncercie ulubionego zespołu są najzwyczajniej w świecie bezcenne. Ileż to razy słuchałem „Vs.” czy „Vitalogy” i tutaj wspomnienia dosłownie mieszają się z rzeczywistością, zaś nowe single Pearl Jam z ostatniej płyty naprawdę dorównują starym hitom, zwłaszcza „Mind Your Manners” to piosenka jakby żywcem wyrwana z początku lat dziewięćdziesiątych. Moja pierwsza kompaktowa płyta Pearl Jam to „Yeild”, dlatego zawsze ciepło myślę o tamtych kawałkach i kolejne punkty setlisty z tamtego krążka naprawdę mnie ucieszyły. Cudowne „Given to Fly” (zawsze będę miał przed oczami okładką singla, a w głowie B-side „Leatherman”), potem „Pilate” i „Do the Evolution”. Czy można sobie wyobrazić bardziej energetyczny i nie starzejący się numer? Kurde ta piosenka z biegiem lat tylko zyskuje. Potem zespół wcale nie zwolnił, bo usłyszeliśmy nową szybką piosenkę „Getaway” oraz dobrze znaną z poprzedniego albumu „Got Some”. Z tego co pamiętam z ostatniego koncertu zespołu, to raczej przeplatali szybkie numery z wolnymi, aby można było odpocząć, a tutaj nic z tych rzeczy i na pierwszą wolniejszą piosenką „Nothingman” przyszło nam naprawdę długo czekać. Potem Eddie wygłosił trochę dłuższą przemowę, poprosił nas o to abyśmy dbali o siebie nawzajem, bo jak widzi to co do tej pory się dzieje pod sceną, to nie wie co stanie się powiedzmy na „Even Flow” i trochę przekornie zagrali to „Even Flow” od razu. Następnie przyszła kolej na najpiękniejszą balladę na ostatnim albumie, czyli „Sirens” i odśpiewana przy dużym udziale publiczności zabrzmiała tego dnia nawet lepiej niż z płyty. Był to jednak tylko przedsmak tego, co stało się potem podczas „Jeremy”, tutaj wszyscy krzyczeli, aż miło i tylko czasem się zastanawiam czy publiczność z tyłu też śpiewa czy nie, bo trochę nie sposób ocenić. Kolejną piosenką tego koncertu była „Unthought Known” z „Backspacer’a”, a potem trochę niespodziewany cover „Public Image” z repertuaru PIL oraz równie niespodziewana petarda z „No Code” w postaci „Lukin”, ale czy w wypadku Pearl Jam możemy mówić o jakichś niespodzianka, przecież w zasadzie śledząc ich bootlegi można uznać, że potrafią zagrać w praktycznie wszystko. Koncert zakończyło niezniszczalne „Rearviewmirror”, ale tego dnia chyba nikt nie miało wątpliwości, że to nie koniec, bo przecież koncert miał być długi i na to wskazywał też przesunięty lineup. Trochę sobie poczekaliśmy, ale za to bis zaczął się świetnie, bo od „Elderly Woman”, a potem było jeszcze lepiej „Better Man”, tutaj w wersji trochę śmiesznej, bo nawiązującej do bitu z DJ setu w oddali (swoją drogą to chamstwo na całego, ale o tym potem). Następnie dwa klasyczne kawałki z „Ten”: „Porch” i niesamowity jak zwykle „Alive”, a całość przypieczętował cover The Who „Baba O'Riley” z gościnnym udziałem Andrew VanWyngarden z MGMT.

Był to naprawdę wyczerpujący koncert, taki na którym trzeba zostawić trochę sił i potu oraz być przygotowanym na zapasowe ubranie. I tu wygrywa pole namiotowe, bo spokojnie można się iść przebrać i nawet pod prysznic skoczyć. Niema jednak nic za darmo i przez tą zmianę ubrania przegapiłem koncert „We Draw A”. Tak czy inaczej jestem w stu procentach usatysfakcjonowany i taki występ Pearl Jam zapamiętam na długo!


RUDIMENTAL

Ten koncert postanowiłem obejrzeć z łamiącej wszelkie przepisy BHP i prawa budowlanego konstrukcji Hainekena. Trzy piętrowy budynek z nie wymiarowymi poręczami, zbyt wąskimi stopniami schodów itd. Wiem co mówię totalny kryminał. Za to widoki z góry świetne, można się spokojnie piwa napić i jeszcze koncert obejrzeć. Tylko, że ktoś wpadł na pomysł, by na pierwszym piętrze urządzić DJ Set. Ja to nic do tego nie mam, każdy lubi co lubi, ale jakim cudem te dźwięki bezkarnie zakłócają koncerty na dużej scenie. To właśnie do nich Eddie Vedder dopasowywał „Better Man”. Kiedyś wysłano namiot Tent na drugą stroną festiwalu, bo przeszkadzał głównej scenie, a dziś wystarczy byle DJ i młócka na okrągło. Nie muszę więc dodawać, że koncertu Rudimental nie słyszałem, aczkolwiek trochę widziałem. Potem trochę zniesmaczony udałem się do kina, bo o 1:30 mieli puścić prawdziwy rarytas.


FRANK (reż. Leonard Abrahamson)

Sporo mówiło się ostatnio o tym filmie i skoro była szansa na przedpremierowy pokaz na Openerze, to po prostu musiałem skorzystać. I nie rozczarowałem się, obraz opowiada historię rockowego zespołu, który próbuje nagrać nowy album. Jej lider niejaki Frank (Michael Fassbender) nosi maskę, w kształcie wielkiej kuli z naprawdę przyjazną i intrygującą zarazem buźką. To przewrotna historia o tym, że nie zawsze Ci których podziwiamy tak ważni jak mogło by się wydawać. No i film jest świetnie zrealizowany, a z taką obsadą aktorską (Maggie Gyllenhaal, Scoot McNairy, Domhnall Gleeson) po prostu miło się go ogląda. Warto też zwrócić uwagę na Carlę Azar zawodową perkusistkę (min. Jack White), bo jak na debiutantkę to jest naprawdę świetna. Frank to chyba jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy film jaki oglądałem w Alter Kino, a trochę tych festiwali już było. Naprawdę szczerze polecam.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.07.2014 09:35 PM przez marsvolta.)
21.07.2014 08:44 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
piotreklp3 Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 3 473
Dołączył: Jun 2007
Facebook Last.fm
Post: #3
RE: MOJA LISTA notowanie 185(200) - 18.07.2014
Świetne relacje Icon_smile

(21.07.2014 08:44 PM)marsvolta napisał(a):  MGMT
Legenda grunge
Icon_mrgreen
21.07.2014 09:03 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 507
Dołączył: Mar 2008
Post: #4
RE: MOJA LISTA notowanie 185(200) - 18.07.2014
piotreklp3 napisał(a):MGMT
Legenda grunge
Fajny błąd! DziękiIcon_smile
21.07.2014 09:35 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 132
Dołączył: Dec 2014
Post: #5
RE: MOJA LISTA notowanie 185(200) - 18.07.2014
marsvolta napisał(a):02 13 THE DUMPLINGS - MEWY
jest szansa na wspólny numer w Top10
21.07.2014 10:30 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 132
Dołączył: Dec 2014
Post: #6
RE: MOJA LISTA notowanie 185(200) - 18.07.2014
marsvolta napisał(a):Frank to chyba jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy film jaki oglądałem w Alter Kino, a trochę tych festiwali już było. Naprawdę szczerze polecam.
Mimo miejscami dość topornego poczucia humoru to dość pocieszny film. Narracja głównego bohatera pomaga we wczuciu się w rolę jednego z członków zespołu. Na razie u mnie 6. miejsce na liście rocznej.
A co do gagów: naprawdę rozśmieszyła mnie próba napisania przez głównego bohatera piosenki, która w trakcie okazuje się być ...jednym z nieśmiertelnych szlagierów lat 80. To było zabawne, szkoda tylko że więcej takich smaczków nie było.
22.07.2014 09:31 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  MOJA LISTA PODSUMOWANIE ROKU 2014 marsvolta 2 1 385 03.01.2015 05:03 PM
Ostatni post: Listoholik
  MOJA LISTA notowanie 208(205) - 26.12.2014 marsvolta 4 1 039 31.12.2014 01:15 PM
Ostatni post: Listoholik
  MOJA LISTA notowanie 207(205) - 19.12.2014 marsvolta 3 1 133 30.12.2014 02:16 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 206(205) - 12.12.2014 marsvolta 0 717 16.12.2014 08:37 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 205(205) - 05.12.2014 marsvolta 0 720 07.12.2014 10:49 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 204(204) - 28.11.2014 marsvolta 0 801 30.11.2014 07:52 PM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 203(204) - 21.11.2014 marsvolta 1 814 25.11.2014 09:45 PM
Ostatni post: thestranglers
  MOJA LISTA notowanie 202(204) - 14.11.2014 marsvolta 0 714 17.11.2014 12:49 AM
Ostatni post: marsvolta
  MOJA LISTA notowanie 201(204) - 07.11.2014 marsvolta 1 735 10.11.2014 07:37 PM
Ostatni post: Listoholik
  MOJA LISTA notowanie 200(203) - 31.10.2014 marsvolta 4 1 023 01.11.2014 07:08 PM
Ostatni post: thestranglers

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości