Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 1 Głosów - 5 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3 (1982-1990)
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #61
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Zdaje się, że w tej części nie mieliśmy jeszcze nic kanadyjskiego:

Leonard Cohen DANCE ME TO THE END OF LOVE 1984 Various Positions
w BTW od: 1997, znane oczywiście od lat 80-tych





Po 17 latach przerwy Leonard wraca do BTW, prezentując nieco inne oblicze, tym razem bardziej knajpiane, taneczne, choć nadal rozpoetyzowane. Niewątpliwie największy jego przebój, absolutny trademark. Ogromny hit szczególnie w Polsce, w której Cohen stał się niezwykle popularny dzięki nieodżałowanemu Maciejowi Zembatemu, który wykonywał jego piosenki we własnych tłumaczeniach. Po latach, na przełomie wieków, płyty Cohena sprzedawały się bodajże najlepiej na świecie i mam nadzieję, że ktoś mu powiedział, komu zawdzięcza tak wielką popularność. Piosenka to jeden z soundtracków mojego dzieciństwa, kojarzę że była wręcz niemiłosiernie katowana przez stacje radiowe w latach 80-tych. Na szczęście w kolejnej dekadzie dały jej trochę wytchnienia, dzięki czemu nie przejadła się tak bardzo i wciąż ma w sobie pierwotny, dyskretny i dystyngowany, podszyty nutką subtelnego erotyzmu, czar.

A w tekście jest gorąco, przeczytajmy sobie tłumaczenia pana Macieja:

Pokaż mi swe piękno i niech skrzypce w ogniu drżą
Przez paniczny strach aż znajdę swój bezpieczny port
Chcę oliwną być gałązką podnieś mnie i leć
Tańcz mnie po miłości kres
Tańcz mnie po miłości kres

Wtańcz mnie w swoje piękno póki nikt nie widzi nas
W twoich ruchach odżył chyba Babilonu czas
Pokaż wolno to co wolno widzieć tylko mnie
Ach tańcz mnie po miłości kres
Tańcz mnie po miłości kres

Odtańcz mnie do ślubu, ach tańcz mnie, tańcz mnie, tańcz
Tańcz mnie bardzo delikatnie długo jak się da
Bądźmy ponad tą miłością, pod nią bądźmy też
Tańcz mnie po miłości kres
Tańcz mnie po miłości kres

Tańcz mnie do tych dzieci które proszą się na świat
Przez zasłony które noszą pocałunków ślad
Choć są zdarte lecz w ich cieniu można schronić się
Tańcz mnie po miłości kres
Tańcz mnie po miłości kres

Wtańcz mnie w swoje piękno i niech skrzypce w ogniu drżą
Przez paniczny strach aż znajdę swój bezpieczny port
Pieść mnie nagą dłonią albo w rękawiczce pieść
Tańcz mnie po miłości kres
Tańcz mnie po miłości kres
Tańcz mnie po miłości kres


Mamy tu do czynienia z fajną zabawą podwójnym znaczeniem słowa w wersie "pokaż wolno to, co wolno widzieć tylko mnie", co w mojej interpretacji jet odbiciem inną zabawą brzmieniem słów, zastosowaną przez Leonarda. Mianowicie wers "We're both of us beneath our love, we're both of us above" brzmiał mi zawsze jak śpiewany po francusku Icon_smile2 (szczególnie to "beau faux vas sabeauv" Icon_wink2 ) i dopiero jak sobie ściągnąłem tekst tego kawałka, żeby zagrać go na jakimś koncercie, już w tym wieku, to okryłem że jednak francuszczyzny tam nie ma, to nie "Michelle" Beatlesów. Myślę, że moje wrażenie nie jest przypadkowe, w niektórych recenzjach pisano nawet, że numer jest utrzymany w klimacie piosenek Serge Gainbourga. Nie miałem aż tak skonkretyzowane skojarzenia, ale coś jest jednak na rzeczy. Podobny przypadek z "angielskim francuskim" będzie jeszcze w BTW i zapewne wiecie, o jaki numer chodzi.

Ciekawostka: płyta początkowo ukazała się jedynie w Kanadzie, na międzynarodowe rynki wyszła dopiero w 1985. Powodem było odrzucenie jej początkowo przez szefa Columbia Records. Otóż Walter Yetnikoff miał podobno po jej usłyszeniu powiedzieć Leonardowi: "słuchaj Leonardzie, wiemy że jesteś wielki, ale nie wiemy czy wciąż jesteś dobry" :roll: . Dlatego też w USA płytę wydało Passport Records, Columbia zrobiła to dopiero w 1990, przy reedycji CD. Cóż rzec - Cohen pokazał im, że WCIĄŻ jest nie tylko dobry, ale też wielki.

Ciekawostka 2: geneza piosenki jest bardzo zaskakująca i niezwykła. Mianowicie Cohena zainspirowała historia wprost z czasów Holocaustu! Chodziło o to, że w obozach koncentracyjnych istniały zespoły muzyczne, grające zwykle muzykę klasyczną, które zmuszano do grania także wtedy, kiedy prowadzono ludzi wprost do krematoriów, gdzie mieli spłonąć. Stąd w tekście słowa o miłości ginącej jak "płonące skrzypce". Któż by pomyślał??!

Statystyki:
LPP3 - 5
UK i US - nie wiem

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
16.09.2014 05:33 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #62
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
pierwszą stronę płyty zaczynało Dance Me... . A drugą?

Leonard Cohen HALLELUJAH 1984 Various Positions
w BTW od: 2002




(koncert w San Sebastian, 1988)

Po wydaniu płyty Cohen ruszył w wielką trasę, w czasie której odwiedził, mimo że płytę tam jak pisałem wyżej wydała niezależna wytwórnia, po raz pierwszy od 1975, USA. Zagrał także w Polsce. Była to jego największa i najbardziej udana w karierze trasa. Ale nic dziwnego - mając dwa takie strzały na płycie, trudno było nie odnieść sukcesu i nie spróbować tego zdyskontować.

Jeśli chodzi o mnie, to zapewne znałem oryginał jeszcze w latach 80-tych, niewykluczone że najpierw przez wersję Zembatego, ale jakoś ten numer nigdy mocno mnie nie ruszył. Co ciekawe, do znalezienia się go w BTW przyczynił się... cover. Bo piosenka z początku nie odniosła wielkiego sukcesu, jej popularność rosła powoli, dopiero cover Johna Cale'a z 1991 na tribute-płycie "I'm Your Fan" i wkrótce potem Jeffa Buckleya, spowodowały ogólnoświatowy szał na ten kawałek. Powstały setki wersji w wielu językach i stylach muzycznych, podobno w sumie sprzedało się grubo ponad 5 milionów różnych krążków z tym utworem w przeróżnych wykonaniach. To, które mną tak ruszyło, było bardzo podobne do wersji Cale'a (nieco bardziej aktorskiej), której zresztą do niedawna nie znałem - była to wersja Rufusa Waynewrighta ze Shreka, która w filmie idealnie zagrała i spowodowała lekkie ciary (zresztą, żeby było zabawniej: w Shreku jest wersja Cale'a, a na płycie z soundrackiem Rufusa, co zauważyłem dopiero przy ostatnim, z 5-6 lat temu, oglądaniu tego filmu). A potem poszło: nagrałem sobie kawałek, spisałem tekst, nauczyłem grać na pianinie i gitarze, potem przerobiłem na "po swojemu" i przez pewien czas był to jeden z moich ulubionych kawałków do grania i śpiewania. Na świecie zaś jest to w tej chwili praktycznie standard, pieśń wręcz klasyczna.

Ciekawostka: Leonard biedził się z tym numerem przez lata, zręby powstały jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych. Napisał ponad 80 wersów (sic!), z których w końcu po wielu próbach i zmianach wybrał te, które znalazły się w wersji ostatecznej. Jednak w czasie tournee z 1988 i 1993 śpiewał nieco inne zwrotki, niż te na płycie.

Ciekawostka 2: w tekście znajduje się podpowiedź, jakie akordy są użyte w piosence: "it goes like this, the fourth, the fifth, the minor fall, and the major lift". I faktycznie, z racji tego że jest w tonacji C, dalej są: F, G, a, F.

Statystyki:
LPP3 i US - nie było
UK - 36

To był ostatni, 19. numer z 1984r. Poprzednim rocznikiem z większą ną tę chwilę liczebnością jest 1971. Nie wiem jak poziomem (co do tego widzę są podzielone zdania, ja sądzę że to jeden z mocniejszych roczników lat 80-tych), ale liczbą nie przebije go już żaden rocznik w tej części BTW.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.09.2014 05:36 PM przez Miszon.)
16.09.2014 05:34 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #63
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Eurythmics THERE MUST BE AN ANGEL (PLAYING WITH MY HEART) 1985 Be Yourself Tonight
w BTW od: ok.2000-2001 (znałem i lubiłem rzecz jasna od dawna, ale ich powrót w 1999 trochę mi o nich przypomniał)




(koncert z 1987. fajne solo na harmonijce)

Eurythmics zalicza triplet w BTW i choć nie liczyłem tego, to podejrzewam że mało który zespół potrafi się pochwalić takim osiągnięciem, żeby mieć w tym topie swoje numery 3 lata z rzędu (Bitlesi, Zeppelini, ktoś jeszcze?). Ale nikt nie miał w tych trzech latach aż dwóch tytułów z nawiasem Icon_wink2 .To był chyba mój pierwszy ulubiony ich kawałek, czemu zapewne przyczynił się także pamiętny teledysk (ach ten grubawy anioł wyśpiewujący wysokim głosem ten motyw sprzed zwrotek Icon_wink2 ). Choć teledysk to pikuś przy misternej, a mimo to zapadającej w pamięć melodii, idealnej konstrukcji numeru (ach ten gospelowy mostek) i kunsztownym jak na takie granie w tamtych latach aranżu, tak instrumentalnym, jak wokalnym (świetne wykorzystanie chórków i przeplatanie melodii głównej z powtarzanymi w kółko wersami).

Doceniła te zalety także publika, w Irlandii, Norwegii i UK to był ich największy przebój (jedyny numer 1 w UK w historii).

Zespół wspomógł instrumentalnie na harmonijce sam Stevie Wonder, który zdaje się nie ostatni raz pojawi się w takiej roli w tym topie (a jeśli się nie pojawi, to przypomnę że w podobny sposób wykorzystał go też Sting w Brand New Day). Na płycie było więcej takich prominentnych gości: m.in.Elvis Costello, Aretha Franklin, czy Michael Kamen (także w tym numerze), co pomogło krążkowi zdobyć platynę na dwóch najważniejszych rynkach, czyli w UK i USA. Na LPP3 był to piąty z sześciu z rzędu kawałków w pierwszej 10-ce, także jak widać w tamtym okresie rządzili również w Polsce.

Statystyki:
LPP3 - 1
US - 22
UK - 1

Blisko BTW: Here Comes the Rain Again

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.09.2014 12:59 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #64
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Dire Straits & Sting MONEY FOR NOTHING 1985 Brothers in Arms
w BTW od: 1996, czyli prawie od początku




(nie trzeba chyba pisac, że Live Aid. pod koniec 4 minuty Sting zawalił w refrenie Icon_wink2 )

Geneza piosenki jest znana, ale że zabawna, to co szkodzi ją przytoczyć raz jeszcze: Mark Knopfler, będąc pewnego razu w sklepie ze sprzętem AGD, stanął przed ścianą pełną telewizorów, na wszystkich leciało MTV. I usłyszał jak sprzedawca puścił długą wiązankę, w której krytykował muzyków. Dostało im się za śmieszne, pedalskie stroje, dziwne ruchy wykonywane w teledyskach, ogólna zaś wymowa była taka, że facet żałuje że nie nauczył się grać na jakimś instrumencie, bo też mógłby dostawać kasę za nic, bo przecież takie wygłupy to nie jest praca, a w dodatku laski na to lecą. Mark szybko chwycił za długopis, pożyczył od kogoś kawałek kartki i wspierając się o pralkę zanotował fragmenty wypowiedzi tego jegomościa, po czym z miejsca zaczął pisać tekst piosenki. Potem starał się jak najbardziej dopasować muzykę do tematyki tekstu. We wstępie do piosenki użył sloganu reklamowego stacji MTV z początków jej działalności, a ponieważ jak pisałem wcześniej, puszczano tam często teledyski ZZ Top, których fabuła niejako odzwierciedlała stękania owego sprzedawcy (może to ich teledysk wtedy leciał na tych ekranach?), Mark postarał się jak najbardziej upodobnić brzmienie swojej gitary do brzmienia instrumentu Billy'ego Gibbonsa od "Brodaczy" i stworzyć riff nieco w ich stylu. Szczerze mówiąc nigdy nie zauważyłem tego wcześniej, ale faktycznie coś w tym jest, a riff jest przede wszystkim świetny i zapadający w pamięć od pierwszego usłyszenia (szczególnie że leci niemal przez cały kawałek, tylko że w różnych wariacjach i skrótach).

Zabawna sprawa, bo kiedy usłyszałem ten kawałek ponownie po wielu latach, bodajże w 1995 podczas drugiego trójkowego Topu, owszem od razu polubiłem ten numer, ale miałem niejasne wrażenie, że znam go skądinąd. Szczgólnie fragment "hubba bubba!" najbardziej się kołatał, ale składałem to na karb tego, że istniała taka guma do żucia, która wyróżniała sie tym, że robiło się z niej bardzo duże i bardzo trwałe balony (mistrzowie potrafili zrobić tak duże, że jak pękały, to przylepiały się do włosów nad czołem Icon_biggrin3 ), a także że barwiła na pewien czas język na swój kolor (najfajniej było jak na niebiesko Icon_wink2 ) i uznałem że to z nią mi się kojarzy. Wrażenie utrzymywało się przez lata, ale w końcu uznałem je za złudne. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy nagle na początku tego wieku, w jakimś programie dokumentalnym ujrzałem fragment teledysku do tego numeru. Co prawda z początku fragment wyglądał dość dziwnie, bo bardzo kolorowo, ale szybko przyszło olśnienie, że wcześniejsze wrażenie było jak najbardziej prawdziwe! I natychmiastowo otworzyły się w moim mózgu zamknięte dotąd obszary, jak w dzieciństwie był to jeden z moich ulubionych teledysków (tylko że znałem go w wersji czarnobiałej, dlatego tak dziwnie i obco wyglądał w kolorze), a jak leciał w telewizji, to brałem do ręki rurę od odkurzacza, trzepaczkę, albo inną szczotkę do podłogi i udając że to gitara, wywijałem na tym sprzęcie główny riff oraz solówkę, oglądając pocieszną komputerową animację niedogolonego faceta i jego psa, krzycząc głośno w odpowiednim momencie: "hubba bubba!" (nie wiem swoją drogą, czy najpierw była piosenka, czy guma).

Ciekawostka: Dire Straits w tym okresie coraz bardziej stawali się projektem Marka Knopflera, do którego reszta zespołu coraz bardziej była dolepiona, a on rządził i dzielił. Widać to chociażby w ten sposób, że na tej płycie jedynym momentem, kiedy można usłyszeć perkusistę zespołu jest wstęp do Money for nothing. Mark uznał, że gra Terry'ego Williamsa nie pasuje do stylu tej płyty i zaprosił do nagrywania jazzowego perkusistę Omara Hakima, znanego wtedy także ze współpracy ze Stingiem na jego debiucie i ten w dwa dni nagrał wszystkie partie perkusji wykorzystane na płycie, poza tym jednym fragmentem.

Ciekawostka2: Sting użył do zaśpiewania frazy "I want my MTV" melodii z piosenki The Police "Don't Stand So Close to Me", przez co został dopisany, zresztą ku swojemu późniejszemu wielkiemu zaskoczeniu i zakłopotaniu, jako współautor tego kawałka i pobiera za niego tantiemy na pół z Markiem. Dziwnych dziejów prawa w muzyce w BTW ciąg dalszy...

Ciekawostka3: Mark był przeciwnikiem teledysków, uważał że niszczą one czystość muzyki i nie chciał żadnego wideo do tego kawałka. MTV było zachwycone numerem, ale nie chciało go grać jeśli w obrazku będzie tylko Mark grający na gitarze, to byłoby zbyt nudne. Bardzo ciężko było go przekonac, także wtedy kiedy istniał już pomysł i scenariusz tego, jak wideo będzie wyglądać. OStatecznie udało się, kiedy reżyser teledysku pojechał do Budapesztu, gdzie zespół miał grać koncert i go do tego namówił. A tak naprawdę, namówiła go obecna przy rozmowie dziewczyna Marka, która stwiedziła, że w telewizji nie ma fajnych teledysków i takie coś byłoby super, a na pewno dużo lepsze niż zwykły występ przed kamerą. No i poszło!

Ciekawostka4: pisaliśmy nawet o tym na tym forum - utwór spotkał się kilka lat temu (ale dlaczego dopiero teraz??? Wcześniej go nie znali? Icon_wink2 ) z ogromną krytyką kanadyjskiego stowarzyszenia gejów. Żądało ono albo wypikania lub usunięcia z utworu słowa "faggot", będącego slangowym obraźliwym określeniem osoby homoseksualnej (był to jeden z dosłownych cytatów z tego sprzedawcy) albo nienadawania utworu w radiach, jako raniącego ich uczucia. Nie wiem, jak się sprawa skończyła, ale mamy tu chyba do czynienia z klasycznym przykładem czepiania się byle czego z racji kompletnego niezrozumienia rzeczy, przeciwko której się protestuje i można powiedzieć tylko tyle, że stowarzyszenie to stanowczo się ośmieszyło, robiąc akcję można by rzec w typowo radiomaryjnym stylu.

Statystyki:
LPP3 - 2 (ale za to 39 tyg., 401p. i wciąż wysoko w podsumowaniu wszech czasów)
UK - 4
US - 3x1m.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.09.2014 01:00 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #65
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Kolejny riff do czołówki. na saxie tym razem:

Dire Straits YOUR LATEST TRICK 1985 Brothers in Arms
w BTW od: 2007




(koncert z Sydney, 1985)

Uprzedzam fakty, bo jeszcze będę o tym pisał, ale wersja LP tej płyty jest krótsza od wersji CD aż o 8 minut. Na początku numeru są 2 intra: bardziej jazzowe Randy'ego Breckera na trąbce i bardziej popowe jego brata Michaela Breckera na saksofonie. I jednym z tych ściętych fragmentów jest ten fragment na trąbce Randy'ego. Ponieważ stacje radiowe grały dawniej wersję krótszą, albo z winyla albo singla, a na kasecie pożyczonej od koleżanki była też wersja winylowa, to nie znałem tego wstępu aż do 2007. Wtedy to przypadkiem nieco słuchałem środową nocą audycji Marcina Kydryńskiego, który zapowiedział że z racji śmierci Michaela Breckera chciałby zagrać kilka utworów z jego udziałem i chyba jako pierwszy zagrał nagle kawałek z niesamowitym wstępem na trąbce, który potem ku mojemu zdumieniu przekształcił się w znajome już intro na saksofonie. W tym momencie ten numer mnie powalił! Do tej pory była to miła balladka ze słodkim aranżem i produkcją i wpadającym w ucho saxem. Od teraz: genialny klimatycznie i aranżacyjnie utwór. Kilka tygodni później kupiłem sobie płytę CD z Brothers in Arms (a w zasadzie nie sobie tylko siostrze na prezent Icon_wink2 ), w tym samym roku kawałek trafił do BTW.

Ciekawostka: podobno riff saksofonowy jest równie znienawidzony przez pracowników sklepów muzycznych co wstępy do Stairway to Heaven i Nothing Else Matters. Nie wiem czy to prawda, ale faktem jest że dwukrotnie zdarzyło mi się będąc w takim sklepie słyszeć jak ktoś próbuje saksofon i w obu przypadkach był to ten numer. Więc chyba tak jest Icon_wink2 .

Statystyki:
LPP3 - 2x1m.
UK - 26
US - nie wydano

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.09.2014 01:01 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #66
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
No i wiadomo co jeszcze z tej płyty:

Dire Straits BROTHERS IN ARMS 1985 Brothers in Arms
w BTW od: 1995, czyli początku




(koncert dla Mandeli z 1988)

Zacznijmy od początku: numer poznałem w dość zaskakujących was być może okolicznościach, mianowicie na szkolnej dyskotece w podstawówce Icon_razz . Dopiero kilka miesięcy później usłyszałem go na pierwszym trójkowym Topie i wtedy dowiedziałem, że to jest wielki przebój (aczkolwiek nie jestem pewien, czy nie było tu podobnej sytuacji jak z Money..., bo kiedy zobaczyłem pierwszy raz ten wyśmienity, rysowany teledysk, od razu wydał mi się znajomy). Wersja z dyskoteki miała jednak pewną przewagą nad tą nagraną z Topu - dłuższy wstęp, kojarzący się nieco z Riders on the Storm. Numer stał się potem, dzięki lubiącemu go i dj-ującemu często na dyskotekach Ruminowi, stałym ich i miłym punktem, łącznie z komersem rzecz jasna (nie wiem: czy współczesna młodsza młodzież wie, co to komers?).

Wspaniały nastrój, cudowne solówki, w lepszym poznaniu numeru przeszkadzało jednak Knopflerowe smęcenie pod nosem, przez co kompletnie nie dało się wysłyszeć, co on tam śpiewa (poza tytułem. W jednym z niewielu zrozumialszych fragmentów słyszałem i tak źle: "słyszałem "there is so many different songs"). Przez jakiś czas tłumaczyłem tytuł utworu jako "bracia w ramionach" i sądziłem że to jest o jakiś syjamskich bliźniakach Icon_wink2 . Ale też dochodziło do mnie pacyfistyczne przesłanie utworu, aczkolwiek przez lata ewoluowało moje pojmowanie tego przesłania. Na początku sądziłem że jest uniwersalne w kosmicznej skali ("we have just one world, but we live in different ones" jawiło mi się jako nawołanie do pokoju nawet z obcymi cywilizacjami Icon_wink2 ), potem te góry i doliny kojarzyły mi się z terenami Jugosławii, choć oczywiście niemożliwe było aby Knopfler śpiewał w latach 80-tych o wojnie z lat 90-tych. Teledysk z kolei kojarzył mi się z I wojną światową. Jak się jednak okazało, tak naprawdę piosenka (jak też 3 inne z drugiej "strony" płyty, co tworzy z niej częściowo koncept album) odwołuje się do wojen domowych w Salwadorze i Nikaragui w latach 80-tych. Co by nie mówić - nastrój mamy tu dość ponury, a piosenki o wojnie raczej rzadko stają się przebojami (ale akurat te kilka było przebojami wielkimi). Żadnego tu "I love you" czy "hold me". A że taka tematyka trochę podchodzi pod martyrologiczną duszę Polaków, więc może stąd wzięła się szczególna popularność tejże pieśni u nas?

Płyta odniosła niebywały sukces, sprzedając się w liczbie około 30 milionów egzemplarzy, co jest bodajże trzecim wynikiem lat 80-tych i około 20 miejsca w ogóle w historii (w Australii była na pierwszym przez 34 tygodnie!!!). Warto tu dodać, że był to jeden z pierwszych albumów, które ukazały się na CD w wersji DDD (czyli od pierwszego etapu tworzono ją w formacie cyfrowym, z myślą o wydaniu CD), a pierwszy, którego szybciej sprzedano milion CD-ków niż milion wersji winylowej. Z tego powodu album jest prawdziwym pokazem możliwości nowego formatu, co zresztą dziś nawet trochę razi, wszystko wydaje się nieco zbyt sztuczne i za bardzo wycyzelowane, trąci trochę plastikiem, trzeba też przyznać że poza kilkoma wyjątkami to te dodatkowe 8 minut muzyki, które jest na wersji kompaktowej, jest kompletnie zbędne i trochę rozmywa album w różnego rodzaju wyciszeniach i fade-in'ach utworów. Moje pierwsze wrażenie z kontaktu z płytą było zresztą nieco podobne do tego, co kiedyś powiedział o niej Marek Niedźwiecki: "posłuchałem pierwszy raz i myślę sobie: a, takie trochę nudy". Bo znałem Money i ten kawałek, także Walk of life i So far away (choć nie wiedziałem, że są z tej płyty), nie wiem czy znałem już wtedy Latest trick. Pewnego razu kasetę pożyczyła mi koleżanka z liceum. Posłuchałem ze 2 razy i faktycznie nieco się wynudziłem, nagrałem co prawda wszystkie 5 wymienionych wyżej kawałków, ale zasadniczo bez szału, począwszy od okładki (której do dziś nie lubię - tania, plastikowa grafika spieprzyła kompletnie to zdjęcie gitary, przez kilka lat myślałem że to nie zdjęcie tylko grafika komputerowa), aż po same dźwięki. Dopiero potem, po latach, jak kupiłem siostrze tego CD, poczułem że to jednak WIELKA płyta, z niesamowitą głębią aranżu, pełna smaczków i drobiażdżków realizacyjnych (ach te kaskady fortepianu w "The man's too strong"!).

Nie trzeba dodawać chyba, że album znajduje się w czołówce wszelkich podsumowań na najlepsze płyty rockowe w historii. Zdobyła też dwie nagrody Grammy (a po latach wersja zremasterowana kolejną) i Brit Awards dla albumu roku w UK. Co ciekawe, utwór tytułowy nie ukazał się na singlu w Stanach. Tak wielki sukces tej płyty sprawił też, że Dire Straits stał się jedną z największych gwiazd rocka. Bo choć wcześniejsze płyty również były bardzo dobre, to jednak nie uczyniły zespołu taką megagwiazdą. Nie do końca było to chyba na rękę liderowi, Markowi Knopflerowi, twócy praktycznie wszystkich kompozycji grupy, który wkrótce bardziej zajął się raczej karierą solową. Przynajmniej taka istnieje teoria, że wolał "zabić" zespół, niż kontynuować szaleństwo życia gwiazdy. Z drugiej strony, można też rzec, że zespół nie potrafił powtórzyć tak zaskakującego sukcesu. Bo tak naprawdę do ostatecznego rozwiązania w 1998 roku wydał tylko jedną płytę studyjną (w 1991 roku), pozostałe to płyty koncertowe i składanki.

Ciekawostka: piosenka "Walk of life", drugi duży przebój z tej płyty, miała na niej w ogóle się nie znaleźć, ale zespół przegłosował producenta Neila Dorfsmana, aby jednak umieścić ten numer

Statystyki:
LPP3 - 11x1m.
UK - 16
US - nie wydano

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.09.2014 01:02 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #67
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
A-Ha TAKE ON ME 1985 Hunting High and Low
w BTW od: ok. 2004-5(?)




(występ na Grammy w 1986. Półplayback, ale Morten te wszystkie falseciki na żywo ładnie wyciąga!)

Jak dla mnie majstersztyk jeśli chodzi o piosenkę z klawiszami jako głównym instrumentem. Mamy tu całą masę fajnych zagrywek, na czele z rewelacyjnym motywem głównym, różne brzmienia a nawet granie dynamiką. Do tego dochodzi jeszcze chwytliwa, może nawet typowa dla Skandynawów konstrukcja melodyczna (długo myślałem, że to Szwedzi) i zabawy wokalem. Ulubiony moment: jak na "i'll be gooone" rytmiczny podkład nagle zwalnia, jakby otwierając refren muzycznie szerzej, co chwilę potem następuje w otwarciu wokalnym, kiedy Morten szybuje na jakieś abstrakcyjne góry (zabawna sprawa: dopiero kilka lat temu dowiedziałem się, czytając gdzieś tekst numeru, że po tym "i'll be gone" następuje jeszcze jakiś tekst. Myślałem że to zwykłe "tut turu tuuuu". I do dziś wygodniej tak mi to śpiewać i słyszeć, choć wiem że tam jest coś innego, to to olewam Icon_wink2 ). Piosenka ma świetny drive, rzadki w popowych numerach, bliski niemal takiemu charakterystycznemu dla utworów z rockową energią.

Ciekawostka: niewątpliwie do dużej popularności numeru (był to ich jedyny #1 w USA) przyczynił się, podobnie jak przy Money for Nothing, częściowo stylizowany na rysowany ołówkiem "ożywający" komiks, teledysk. Użyto w nim, podobnie jak w Brothers in Arms, techniki rotoskopii. I tu następuje ta ciekawostka: jego reżyserem był ten sam człowiek co w MforN - Steve Barron. Jak widać, w tamtym czasie facet wszystko zmieniał w złoto!

Ciekawostka 2: droga zespołu do sławy nie była łatwa. Dopiero trzecie wydanie singla, połączone z promocją za pomocą teledysku, odniosło sukces. Pierwsze kompletnie przepadło, drugie, jeszcze w 1984, w innym mixie i z użyciem brzmienia innych syntezatorów również z powodu braku promocji się nie przebiło (jedynie w Norwegii się udało, na 3 miejsce weszło). Dopiero trzecie, z uzyciem drugiej wersji brzmienia, z dużą promocją i na rynku amerykańskim tym razem, odniosło wielki sukces, np. w 36 krajach doszło do samego szczytu.

Statystyki:
US - 1
UK - 2
LPP3 - 1 (pierwsze 13 numerów zespołu, od tego momentu aż do końca roku 1990, weszły do 10-ki!)

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
19.09.2014 01:03 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #68
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Nie pamiętam jak typowaliście ile ich będzie, ale nie licząc bonusowych Rominy i Bonnie Tyler, czas na dziewiąty numer śpiewany przez kobietę w tej części BTW:

Jennifer Rush THE POWER OF LOVE 1985 Jennifer Rush
w BTW od: 2004





Kolejny klasyczny i podręcznikowy wręcz przedstawiciel stylu, który zdefiniowałem przy Without You i Woman in Love. Czyli żeńska popowa ballada z wygarem paszczowym. Prawie 6 minut powolnego wokalnego wycia (choć akurat w tym numerze jest to umiarkowane a może nawet delikatne wycie).

Choć Jennifer jest Amerykanką, to karierę rozpoczęła dość nietypowo, bo w niemieckim oddziale CBS. Zresztą współtwórcami utworu wraz z Jennifer są Wolfgang Detmann (pod pseudonimem Candy DeRouge) i Gunther Mende (obaj potem współpracowali m.in. z Celine Dion), to tam najpierw wydano singiel i kiedy doszedł do pierwszej 20-ki niemieckiej listy, zadecydowano o promocji na innych rynkach. Ale nawet po pierwszych sukcesach, szczególnie w Wielkiej Brytanii, a potem także na Antypodach, wytwórnia CBS uznawała że numer jest zbyt europejski i początkowo w ogóle nie planowała wydania go w Ameryce Północnej. Dopiero kiedy był to wielki hit na Starym Kontynencie (patrz statystyki niżej) zdecydowała się go tam wydać i trochę popromować (choć bez większego przekonania). W Kanadzie był numer 1, ale jak widać niżej, w Stanach nie zaskoczyło (albo nie przyłożyli się do promocji dostatecznie).

Zabawna sprawa, bo przez kilka lat, tzn. zanim usłyszałem także ten drugi kawałek, byłem przekonany że Power of Love zespołu Frankie Goes to Hollywood jest coverem piosenki Jennifer, a potem przez dłuższe kilka lat (nadal zanim go usłyszałem) - że było odwrotnie. Icon_lol Odnoszę też wrażenie, że choć piosenka była w Trójce dużym przebojem, do dziś jakby się jej wstydzą, a może nawet naśmiewają. Tak przynajmniej wynikałoby z kilku wypowiedzi różnych dziennikarzy, z Niedźwiedziem na czele, niestety nie wiem co jest tego przyczyną i czy od razu mieli złe zdanie o tym kawałku i nie sądzili że zostanie aż tak wielkim hitem, czy to się zmieniło jakoś później.

Ciekawostka: Jennifer naprawdę nazywa się Heidi Stern i to CBS nakłoniło ją do występu pod innym, brzmiącym bardziej światowo, nazwiskiem. Bo choć urodziła się w Nowym Świecie, to ma niemieckie korzenie, dzieciństwo spędzała pomiędzy Stanami i Niemcami i stąd start kariery na niemieckim rynku.

Ciekawostka 2: demo utworu, z 1983 roku, nosiło mało przebojowy tytuł "You were my Lady and I was your man"

Ciekawostka 3: "The Power of Love" było wpisane do księgi rekordów Guinessa jako najszybciej sprzedający się na rynku brytyjskim singiel wykonywany przez wokalistkę. Zdetronizowało go dopiero "I Will Always Love You" w 1992 roku. Jennifer jest jednak klasycznym przykładem gwiazdy jednego przeboju, bo późniejsze jej nagrania w zasadzie poza Niemcami nie zrobiły większej kariery.

Statystyki:
LPP3 - 1 (tydzień przed Take on Me)
UK - 5x1m. (największy przebój roku 1985 i #9 w podsumowaniu dekady)
US - 57

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
24.09.2014 12:06 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #69
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Harold Faltermeyer AXEL F 1985 OST: Beverly Hills Cop / 1988: Harold F.
w BTW od: 2014 (dodałem razem z tematem z Miami Vice, do konkursu nie liczymy. A szkoda, bo byłoby spoza UK/US bo Holandia kolejny raz w BTW i instrumental jednocześnie)




(wersja rozszerzona)

Raz to oczywiście Lista Przebojów Trójki, dwa to kącik Aliny w niej, trzy to Gliniarz z Beverly Hills, którego zdaje się lubiłem (ale z którego nie pamiętam tego kawałka), a cztery to radia w Polsce też często to grały w latach 80-tych i choć jak widać niżej nie był to wielki przebój, to w praktyce był wiekszy niż na to wskazują liczby (może za wcześnie wszedł?). A i jeszcze pięć: udało mi się jakoś nie słyszeć tego numeru w wykonaniu pewnej żaby. Tzn. w całości nie słyszeć, bo to timgirimgidigidim, to owszem słyszałem wielokrotnie. Ale z niego wcale nie wynikało, że to jest ten sam kawałek i w sumie jakby nie tytuł, to bym się tego nie domyślił (i dlatego potem unikałem jak mogłem, żeby nie usłyszeć tej kultowej melodii w tak sprofanowanej wersji).

Ogólnoświatowy przebój, co nie było wcale takie oczywiste. Brzmienie jest dość chłodne, dyskretne, właśnie filmowe, bardziej jako podkład niż do radia czy słuchania w domu, ale jednak zażarło. Zapewne w dużym stopniu przyczynił się do tego film, ale nie wykluczone, że działało to też w drugą stronę.

Ciekawostka: dopiero co mieliśmy A-ha. Tak się składa, że te 2 numery mają ze sobą wiele wspólnego, bo Harold użył do nagrania tego numeru 5 różnych syntezatorów, z których dwa: maszyna perkusyjna LinnDrumm oraz Yamaha DX7 (robiła tu dźwięki dzwonków i marimby) są z kolei dwoma z trzech syntezatorów użytych w nagraniu "Take on Me".

Statystyki:
LPP3 - 40
US - 3
UK - 2

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
24.09.2014 12:07 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #70
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
I 10 numer śpiewany przez kobietę. I spoza kręgu US/UK (bo Kuba. Choć Kuba na emigracji, ale jednak chyba policzyłbym to jako Kuba). Zatem lećmy latynoską muzą:

Miami Sound Machine CONGA 1985 Primitive Love
w BTW od: 2003-4 (o tym numerze przypomniał mi, nieudany co prawda, ale występ bodajże Brodki w Idolu)




(hmm... są same występy z playbacku z tym numerem)

Mamy tu do czynienia z ciekawym mixem muzyki latynoskiej z absolutnie "białym" graniem, elektroniką lat 80-tych i rytmami disco 70-tych. Mix ten okazał się strzałem w dziesiątkę, bo zespół na tej płycie poza Conga miał jeszcze 2 duże przeboje (Top 10) w Stanach, z miejsca zyskując sobie status gwiazdy i stając się świetną trampoliną do dalszej, solowej kariery dla Glorii Estefan. Kolejna płyta to już 4 single w Top 10, a Gloria nie musiała ona nawet grać pod jakimś angielskojęzycznym szyldem, tylko najpierw jako Gloria Estefan & Miami Sound Machine (aby zachować ciągłość nazwy grupy), a potem po skojarzenia nazwiska z zespołem, całkiem odrzucić nazwę zespołu i śmiało występować pod swym własnym nazwiskiem. Bo już kupiła sobie amerykańską publiczność, stając się pierwszą tak wielką kobiecą gwiazdą muzyki latynoskiej w Stanach, niemal jej symbolem i punktem odniesienia dla kolejnych gwiazd i gwiazdeczek nurtu. Bo słuchali i kupowali ją nie tylko latynoscy emigranci, ale też tutejsza publiczność, która polubiła i takie dźwięki.

W tym kawałku najfajniejsze, poza rytmem i dużą ilością perkusjonaliów, są te fragmenty kiedy Gloria, sama siebie "podchórkowując", coś szybko śpiewa. Coś, bo poza "bom szikibare... do the conga" nic nie można zrozumieć Icon_wink2 . No i solo na pianinie - też klasyk, szkoła Santany się kłania.

Ciekawostka: ojciec Glorii był ochroniarzem dyktatora Batisty na Kubie, a po wybuchu rewolucji, kiedy wyjechali z kraju, służył w armii amerykańskiej w Wietnamie, brał także udział w nieudanej inwazji w Zatoce Świń. Gloria w czasach studiów pracowała na lotnisku w Miami, gdzie z racji znajomości języków (oprócz hiszpańskiego także francuski) próbowała ją zwerbować CIA. W Miami poznała Emilio Estefana z zespołu Miami Sound Machine w 1976, po dwóch latach się pobrali i zaczęli razem występować na scenie.

Statystyki:
LPP3 - brak (ich pierwszy numer to dopiero rok 1987)
US - 10
UK - 79

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
24.09.2014 12:07 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #71
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
USA For Africa WE ARE THE WORLD 1985 singiel
w BTW od: ok. 1997-8 (bardzo szybko zasadniczo)




W pewnym sensie wzorzec, zarówno piosenka jak i teledysk, wszelkich utworów charytatywnych nagrywanych z okazji różnych zbiórek na przeróżne cele, zwykle z okazji katastrof naturalnych. Tym razem chodziło o głód i suszę w Afryce, konkretniej w Etiopii. Piosenkę napisali wspólnie Lionel Richie i Michael Jackson, a wyprodukowali Quincy Jones i Michael Omartian.

W serialu dokumentalnym o latach 80-tych, który niedawno pokazywano na National Geographic, opowiadano także trochę o tej akcji. I postawiono tezę, że wzięła się ona też poniekąd z amerykańskiego charakteru - chęci pokazania, że Amerykanie są najlepsi. Bo to Brytyjczycy byli pierwsi, nagrywając pod koniec 1984 utwór "Do they know it's Christmas?" zespołem złożonym, tak jak tutaj, z masy różnych znanych gwiazd. Amerykanie zainspirowani tym przykładem postanowili ich przebić, skontaktowali się z Bobem Geldofem, który był organizatorem brytyjskiego przedsięwzięcia i zasięgnęli języka, jak robi się takie rzeczy. A następnie zrobili to lepiej. Jackson i Richie 7 tygodni po wydaniu singla Brytyjczyków i 1 noc przed nagraniem przez Amerykanów skończyli pisać piosenkę (zajęło im to ok. tygodnia), którą zaśpiewała czołówka gwiazd amerykańskich różnych pokoleń muzyków. I przebili kolegów zza oceanu, tak jak chcieli. Wkrótce po wydaniu, w marcu 1985, numer stał się najszybciej sprzedającym się singlem w historii, pierwszym w historii który osiągnął poczwórną platynę w Stanach, ostatecznie przekraczając 20 milionów sprzedanych egzemplarzy, co dziś daje miejsce w pierwszej 30-ce wszech czasów. Do tego doszły 3 nagrody Grammy, a jeśli chodzi o główny cel akcji, czyli zbieranie pieniędzy dla głodujących, to końcowy efekt całej akcji zamykał się w kwocie 63mln$.

Bardzo kiedyś lubiłem ten kawałek, dziś już trochę odszedł u mnie w niepamięć, zresztą ogólnie wydaje mi się, że nie jest tak znany jak choćby 10-15 lat temu, gdzie nadal powszechna była wiedza o tym, jak wielki to był przebój. Nie wiem nawet, kiedy ostatnio go słyszałem w radio. Być może to kwestia tego, że tego rodzaju akcje również w Polsce stały się popularne w tym wieku, nawet do pewnego stopnia powszedniejąc i przez to nie spełniając należycie swej roli (poza promocją dla wykonawców biorących w nich udział...). Ale nadal go lubię. Żeby było ciekawiej: do czasu nagrania remake'u, bodajże w 2009, nie kojarzyłem w ogóle projektu, który zainspirował ten, czyli wspomnianego wyżej "Do they..." i wątpię abym kiedykolwiek go słyszał (jeśli tak, to zapewne jedynie wtedy w 1984, ale później już nie). Tym bardziej pokazuje to, jak bardzo USA for Africa przebiło Band Aid.

Ciekawostka: kolejno śpiewają: Lionel Richie, Stevie Wonder, Paul Simon, Kenny Rogers, James Ingram, Tina Turner, Billy Joel, Michael Jackson, Diana Ross, Dionne Warwick, Willie Nelson, Al Jarreau, Bruce Springsteen, Kenny Loggins, Steve Perry, Daryl Hall, Huey Lewis, Cyndi Lauper, Kim Carnes, Bob Dylan, Ray Charles. Chórek zaś tworzyli jeszcze: Dan Aykroyd, Harry Belafonte (pomysłodawca projektu), Lindsey Buckingham, Mario Cipollina, Johnny Colla, Sheila E., Bob Geldof, Bill Gibson, Chris Hayes, Sean Hopper, Jackie Jackson, La Toya Jackson, Marlon Jackson, Randy Jackson, Tito Jackson, Waylon Jennings, Bette Midler, John Oates, Jeffrey Osborne, Anita Pointer, June Pointer, Ruth Pointer i Smokey Robinson

Ciekawostka 2: projekt nabrał rozpędu, kiedy dołączył do niego Stevie Wonder. Miał też on wspólnie z Michaelem i Lionel napisać piosenkę, ostatecznie okazało się że z braku czasu nie brał w tym udziału i pracowity tydzień na ranczu Jacksona spędziło jedynie dwóch pozostałych muzyków.

Statystyki:
US - 4x1m.
UK - 1
LPP3 - 1

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
24.09.2014 12:09 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #72
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Lionel Richie SAY YOU, SAY ME 1985 singiel / 1986: Dancing on the Ceiling
w BTW od: ok. 1998 (a na pewno jeszcze w 90-tych)




(ten numer zaczyna się od ok. 2:50. Koncert z Japonii z 1987)

Pod koniec lat 90-tych, niewątpliwie dzięki We are the world oraz Hello (a także remake Endless Love z wykonaniu Carey i Van Drosa), miałem niezłą fazę na stare kawałki Lionela, ten numer to kolejny jej przejaw, a jej kulminacja przypadła jakoś w okolicach występu wokalisty na festiwalu w Sopocie. Znakomitego występu dodam. Było to w roku (i chyba nawet w dniu), kiedy wystąpiła także Whitney Houston i jej występ przeszedł do historii w mało chwalebny sposób: strasznie gwiazdorzyła już przed koncertem, a w jego trakcie wielokrotnie dawała do zrozumienia jak to jest jej zimno i jak z tego powodu musi się ubierać w futra i nie może swobodnie śpiewać. Było to chyba w 1999, w okresie renesansu jej popularności po wielkim przeboju Your Love is My Love, którego z łaski swojej zaśpiewała. Lionelowi zimno jednak nie przeszkadzało (aczkolwiek śpiewał wcześniej, nie na koniec dnia): szalał przy fortepianie i bez niego, biegał po scenie (niemiłosiernie się spocił, do dziś pamiętam jego białe ręczniki, którymi cały czas się wycierał), dał świetny wokalnie występ pełen większych i mniejszych przebojów.

Piosenka jest kolejną klasyczną dla niego fortepianową pościelową balladą, gdzie Lionel może się popisać swoim aksamitnym głosem, ukoić i ululić. Co prawda ten mostek w mocno przyśpieszonym tempie wydaje się średnio wpasowany aranżacyjnie w resztę utworu, wpada ni z gruszki ni z pietruszki i tak też znika, ale jednak nadaje mu pewnego urozmaicenia i może dobrze że jest. Za to ulubiony mój fragment to ten, kiedy po "say it together" (czy jakoś tak) pada krótkie "aaa".

Pieśń pochodzi z filmu "Białe noce", znałem ją co prawda wcześniej, ale wrzuciłem do BTW dopiero krótko po obejrzeniu go. Film całkiem dobry jak na przedstawiciela gatunku filmów o tańcu, wyróżnia się m.in. tym, że grają w nim słynny Michaił Barysznikow (grający po troszę siebie) oraz Gregory Hines, czyli nie jacyś "przypadkowi" aktorzy, nauczeni na krótkim kursie, tylko prawdziwe legendy tańca.

To był szczytowy okres kariery wokalisty. Ta piosenka przyniosła mu Złotego Globa i Oscara, było też sporo pierwszych miejsc w różnych krajach i wielki przebój w samych Stanach. Ale należało się - to kolejny przykład świetnego songwritingu.

Ciekawostka: ponieważ wytwórnia Motown, dla której nagrywał Lionel, nie zgodziła się na umieszczenie jego piosenki na krążku wydanym przez inną wytwórnię, piosenki nie było na płycie ze ścieżką dźwiękową z filmu. Ukazała się jedynie na singlu, a w 1986 na płycie długogrającej artysty. Która zresztą miała nosić tytuł Say You, Say Me (ostatecznie było to Dancing on the Ceiling, czyli tytuł pierwszego singla z niej). I była 3 tygodnie na szczycie sprzeday w USA.

Statystyki:
LPP3 - 7
UK - 1
US - 4x1m. (i drugie miejsce w podsumowaniu roku 1986)

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
24.09.2014 12:10 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #73
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Ostatni numer z 1985, najmniej reprezentowanego roku okresu 1982-1990:

Sting MOON OVER BOURBON STREET 1985 The Dream of the Blue Turtles
w BTW od: 2013 (o dziwo wcześniej nie było i dopiero po Topie Stinga na forum.lp3.pl dodałem)





Sting, w końcu zmęczony ciągłym użeraniem się z kolegami z The Police, postanowił rozpocząć karierę solową. I dokonał przy tym sporej wolty stylistycznej, wracając w pewnym sensie do korzeni. Zanim zaczął punkowo szaleć z Policjantami, grał na kontrabasie w zespole jazzowym. Teraz zmontował prawdziwie jazzowy skład: Omar Hakim na perskusji (wcześniej m.in. Weather Report, Miles Davis), Darryl Jones na basie (m.in. Miles Davis, Herbie Hancock), Kenny Kirkland na klawiszach (m.in. Michał Urbaniak, Wynton i Branford Marsalis), Branford Marsalis (Art Blakey, Herbie Hancock, brat Wynton, Miles Davis, Dizzy Gillespie) na saksofonach i przeszkadzajkach, a w chórkach Dollette McDonald i Janice Pendarvis. Podobny chwyt zastosował zresztą w Polsce Grzegorz Ciechowski, aczkolwiek muzyka na jego płytach była dalsza od jazzu niż u Stinga. Ale skutek u obu był taki sam: wielki sukces artystyczny i komercyjny. U Stinga oznaczało to 4 nominacje do Grammy dla płyty, potrójną platynę w Stanach i podwójną w UK. Znamienne, że większą popularność krążek osiągnął w, być może "bardziej jazzowych", Stanach.

Jednym z bardziej interesujących numerów na płycie jest właśnie ten, jeden też bardziej jazzowych w klimacie, mocno przydymiony nastrój i spokojny, chodzony bas w nim dominują. Jest to jednak raczej nie dym barów, lecz dym pustych, wąskich, ciemnych uliczek. Sting świetnie oddał tematykę utworu, czyli przechadzkę po Bourbon Street, jednej ze starszych ulic Nowego Orleanu, której historia sięga końcówki XVIIw. Już od kolejnego stulecia słynęła ona z licznych domów publicznych, zresztą do dziś jest regionem o dużym zagęszczeniu klubów ze striptizem i hazardem. Swoista nowoorleańska dzielnica czerwonych latarni. Co jednak najważniejsze, mistrzowski jest tekst kawałka, jak zresztą często w solowej karierze Stinga: inspirowany powieścią "Wywiad z wampirem" pani Anne Rice, stawia nas w roli osoby słuchającej właśnie wyznania wampira. Nie wiem, dlaczego przy kręceniu filmu nie wykorzystano piosenki do jego promocji, zamiast tego wykorzystując cover "Sympathy for the Devil". Może Sting nie zgodził się na cover? Albo nie znaleziono chętnego gwarantującego odpowiedni poziom nowej wersji? Choć książki nie czytałem (ponoć okropnie nudna, strasznie się wlecze wszystko), film też nie zrobił na mnie większego wrażenia za pierwszym razem (nawet trochę znudził wtedy kiedy wyszedł), to po latach, już w tym wieku, obejrzałem go jeszcze ze 2 razy i teraz dużo lepiej go oceniam. Wracając zaś do wampirów i Anne Rice: książka (cała seria potem była w tych klimatach) zainspirowała powstanie cyklu gier fabularnych "papierowego" RPG, "Wampir: Maskarada". Osobiście mocniej zetknąłem się z przeniesioną w realia średniowiecza wersją, czyli "Wampir: Mroczne wieki" (w linku możecie posłuchać, jak "wygląda" takie granie) która dużo bardziej przypadła mi do gustu, kilkukrotnie czytałem nawet podręcznik (w ogóle czytanie podręczników do RPG jest dla mnie chyba nawet ciekawsze od samego grania Icon_wink2 ), przez około półtora roku spotykaliśmy się regularnie raz na miesiąc-półtora z kolegami na sesjach, których akcja działa się w XIIIw. Wenecji, a także w Jerozolimie i Konstanynopolu. Grałem także w komputerowe "egranizacje" obu RPG i co ciekawe tym razem bardziej do gustu przypadła mi "Maskarada" (świetnie przeniesiono system gry na komputerowy język, a super sprawą było to, że były duże różnice w sposobie grania zależnie od tego, jakim wampirem, czyli z jakiego klanu, graliśmy) dziejąca się współcześnie niż podróżująca przez wieki, ale ogólnie średniowieczno-oświeceniowe "Mroczne wieki" (za bardzo siepanina, za mało RPG). Minusem "Maskarady" było to, że była okropnie zabugowana i nawet oficjalne patche nie pozwalały jej ukończyć, szukać trzeba było fanowskich ulepszeń, w dodatku optymalizacja silnika też wołała o pomstę do nieba i gra potrafiła się po pewnym czasie ciąć nawet na komputerze o parametrach równych zalecanym (to studio robiło także "Arcanum" i "Świątynię pierwotnego zła" i ta ostatnia przypadłość była chyba ich specjalnością i ostatecznym gwoździem do trumny firmy).

Wracając do muzyki: na przełomie wieków miałem dużą fazę na Stinga. Jej kulminacją był koncert w czerwcu 2000 na stadionie Gwardii w Warszawie. Ponieważ kupiłem bilet już w grudniu 1999, zapłaciłem jakąś obłędnie niską z dzisiejszego punktu widzenia cenę (100zł?). A dodatkowo w ostatniej chwili się okazało, że oprócz Kasi Kowalskiej drugim supportem był... Robert Plant (sic!), co z jednej strony było... dziwne, a z drugiej oznaczało niesamowitą gratkę i czyniło cenę biletu jeszcze bardziej śmiesznie niską. Jednym z ciekawszych momentów występu Stinga było właśnie Moon Over Bourbon Street, zaaranżowane na nowoorleańską, przedwojenną modłę, z udziałem m.in. banjo i Chrisem Botti popisującym się rewelacyjnymi wstawkami na trąbce. Najbardziej jednak zapadło w pamięć Stingowe wycie do Księżyca pod koniec utworu, niczym jakiś wilkołak raczej niż wampir. Świetne wykonanie, miałem je nawet potem nagrane z radia na kasetę, bo Marcin Kydryński przemycił w swojej audycji kilka bootlegów z tego koncertu, a sam koncert nagrywała także TV i zarejestrowałem go na wideo (to pewnie były ripy TV z tego nagrania, to co Marcin zagrał). Był to chyba mój pierwszy poważny, prawdziwy koncert, na pewno pierwszy tak duży (było ok. 20tys. ludzi, czyli komplet), co z jednej strony robiło jeszcze większe wrażenie, a z drugiej pewnie nie do końca pozwoliło skupić się muzyce (za dużo wrażeń naraz). Z ciekawostek okołokoncertowych: pamiętam przed koncertem stoiska Amnesty International i tej fundacji od lasów deszczowych. Jak wiadomo, Sting jest znany ze wspierania obu organizacji).

Ciekawostka (i zaskoczenie): jest to jedyny numer na płycie, w którym Sting gra na basie! Konkretniej - kontrabasie.

Statystyki:
LPP3 - 2
US - nie wydano
UK - 44

Blisko BTW: Love is the Seventh Wave

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
24.09.2014 12:11 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #74
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Było pytanie, czy znajdą się jakieś rapy w tej części BTW. O ile pamiętam, wszyscy odpowiedzieli, że tak. Czyli zgodnie z tym, co pisałem - to było pytanie zadane po to, żeby nikt nie wyszedł z zerowym dorobkiem z konkursu Icon_smile2 . Bo oto pierwszy z nich:

Beastie Boys (YOU GOTTA) FIGHT FOR YOUR RIGHT (TO PARTY) 1986 Licensed to Ill
w BTW od: 2013





Beastie Boys słynęli m.in. z tego, że mieli bardzo fajne teledyski, dlatego też tym razem nie wrzucam występu koncertowego, lecz wideo. Przez to, że były fajne, często puszczała je w latach 80-tych i pierwszej połowie 90-tych także polska telewizja. Ale w połowie 90-tych, kiedy zacząłem się interesować poważniej muzyką, zdążyłem już pozapominać większość kawałków, jakie lubiłem dawniej (szczególnie że nie znałem tytułów ani wykonawców ok.90% z nich) i część sobie przypomniałem o czym zresztą czasem tu piszę, a część nie. Jeszcze z 10 lat temu kojarzyłem Sabotage i Intergalactic, ale zawsze miałem jakieś wrażenie, że jeśli chodzi o ten zespół, to mieli co najmniej 1, a może nawet 2 numery, które kiedyś bardzo lubiłem. Ale jakoś nigdy mi się nie otworzyła klapka pamięciowa w mózgu, żebym sobie przypomniał o jaki/-e to kawałek/-ki chodziło. I jakoś dopiero pod koniec 2013 roku, kiedy zgłosiłem się do robienia fragmentów utworów znajdujących się w zestawie na Trójkowy Top, odpaliłem sobie przy okazji tego numeru teledysk do niego, wysłuchałem dokładnie kilka razy i wtedy przyszło olśnienie, że jednym z tych zapomnianych kawałków był właśnie ten Icon_biggrin3 . Oprócz teledysku, zadecydował o tym fragment, chyba kiedyś mój ulubiony, a dziś na pewno, w którym fajnie w trójkę "w sztafecie głosowej" skandują "Bea!-stie!-Boys!". Świetny pomysł Icon_smile2.

BB było zespołem dość szalonym nie tylko w teledyskach, sam pomysł na zespół był w tamtym czasie karkołomny, zaskakujący, a nawet ryzykowny: białe chłopaki rapują, czyli grają czarną muzykę, jednocześnie jednak używając jako podkład muzyki dla białych, czyli rocka. W czasach, kiedy MTV grało bardzo mało czarnej muzyki (za co zresztą oskarżano ją o rasizm. MTV broniło się mówiąc, że grają rocka i dlatego nie puszczają rapu ani funku. Pierwszy wyjątek zrobiło dla Jacksona, ale był to bardziej rockowy Beat It. I dopiero potem zaczęli więcej go grać. Ale rap miał cały czas bana) coś takiego było prawdziwą rewolucją i wraz z innym numerem, o którym będę tu jeszcze pisał, otworzyło wrota dla rapu w tej stacji.

Kawałek był aż piątym singlem z debiutanckiej płyty zespołu, płyty z szaloną jazdą muzyczną i tekstową, na której nabijali się także z innych muzyków (znalazły się analogie do Motorhead czy glam rocka). Zresztą co tu dużo mówić: nie dość że biali grali muzykę czarnych, to w dodatku byli Żydami. To samo w sobie jest zabawne, a przecież to tylko czubek góry lodowej całego przedsięwzięcia jakim było Beastie Boys. A przed wydaniem tej płyty pojechali w tournee z... Madonną Icon_lol . Totalne łamanie stereotypów i standardów. Opinia o tym, że album zmienił hip-hop jest powszechna i jest truizmem, więc nie będę tego dalej rozwijał. Można ich nie lubić, ale nie można przejść obojętnie, chyba dla każdego w czasach przed Eminemem (a teraz chyba też) pierwsze zetknięcie z nimi przykuwało uwagę i choć na chwilę kazało posłuchać tej muzyki. Czy się złapało bakcyla, to inna sprawa. Większość wtedy złapała, bo album dotarł do szczytu listy Billboardu (a po śmierci MCA w 2012 wrócił na chwilę na miejsce 18), do 1991 zespół sprzedał najwięcej płyt w historii rapu.

Ciekawostka: na jednym z numerów z płyty pojawił się gościnnie gitarzysta Slayera Kerry King. Wzięło się to stąd, że producent Rick Rubin w tym samym czasie pracował nad albumem Reign in Blood i postanowił wykorzystać sytuację do takiej niezwykłej kooperacji.

Ciekawostka 2: akurat ten numer parodiował wszelkie piosenki imprezowe typu "I Wanna Rock"(też fajne wideo Icon_smile2 ) zespołu Twisted Sister. A że sam stał się potem piosenką imprezową, to już inna sprawa Icon_wink2 .

Ciekawostka 3: w samym wideo też jest sporo smaczków. Występuje w nim m.in. LL Cool J (nagrywał też dla tej samej wytwórni co BB), a nawet Rick Rubin (w t-shircie Slayera)

Statystyki:
US - 7
UK - 11
LPP3 - brak (mieli tylko 1 utwór na LPP3 Icon_confused , w 1989 Hey Ladies)

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
25.09.2014 10:18 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #75
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Wróćmy do Stinga:

Sting BRING ON THE NIGHT / WHEN THE WORLD IS RUNNING DOWN (live) 1986 Bring on the Night
w BTW od: 2010


(najlepsze solo na klawiszu znam z koncertu z Tokio z 1988, ale tam nie ma solówki na chórek Icon_wink2 , dlatego wrzucam nagranie które jest w BTW)

Po wydaniu debiutanckiej płyty solowej Sting wyruszył na światowe tournee z tym samym składem. Wydano potem z niego płytę zawierającą fragmenty koncertów z Paryża, Rzymu i Arnhem, która przyniosła mu Grammy i doszła do 16 miejsca sprzedaży w UK, mimo braku singli.

To jedno z niewielu wykonań koncertowych w BTW, występ w Paryżu, zbitka dwóch kawałków z czasów kariery The Police (których notabene chyba nawet nie znam w wersjach pierwotnych i może nawet poznać nie chcę). Absolutna rewelacja! Energia wprost roznosi muzyków, a pozytywne wibracje i tony chemii między nimi rozpalają każdy dźwięk i przepływają natychmiast na słuchacza, wręcz nie sposób siedzieć bezczynnie słuchając tego numeru!

Dwa najbardziej niesamowite fragmenty tego nagrania to przede wszystkim absolutnie fantastyczne, bardzo długie solo Kenny'ego Kirklanda, gdzie człowiek ma wrażenie jakby sam zaraz potrafił tak zagrać bo od samego słuchania przybywa umiejętności pianistycznych, oraz "solówka na chórek", czyli fajna zabawa na piski między Stingiem a paniami. Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten kawałek u Kydryńskiego, właśnie tak sobie go opisałem: "Brim of the night (fantastic solo by Kenny Kirkland)". Nie sądziłem wówczas, że to jest nagranie z "normalnej" płyty, sądziłem że to kolejny z Marcinowych bootlegów (aczkolwiek jakość podejrzanie dobra mi się wydała), które są kompletnie nie do dostania gdziekolwiek. A tu okazało się, że to jednak zwykły krążek live.

Ciekawostka: Janice Pendarvis, która jest jedną z pań w chórku, jest jedną z bohaterek filmu dokumentalnego "20 feet from stardom" z 2013, który chyba nawet nie dawno widziałem u nas w TV ("O krok od sławy"?) opowiadającego o życiu ludzi z chórków sławnych wykonawców i szukającego odpowiedzi na to, dlaczego jedni są gwiazdami, a o innych nikt nie pamięta, choć przecież razem występują na scenie.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
25.09.2014 10:19 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #76
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
The Bolshoi SUNDAY MORNING 1986 Friends
w BTW od: ok.2004




(ciekawa wersja z argentyńskiego programu Badia Y Cia., 1987)

Jak na standardy BTW, to jest to jeden z krócej działających zespołów w zestawie. Okres ich działalności to lata 1983-1988, czyli wręcz efemeryda. W tym czasie nagrali 4 albumy, ale ostatni z nich, "Country Life", nie został do dziś wydany i podobno wciąż leży gdzieś w archiwach wytwórni Beggars Banquet, dla której nagrywali. Piosenka pochodzi z drugiej płyty, ale że debiut nie był pełnowymiarowym i prawdziwie profesjonalnym wydawnictwem, można powiedzieć że to ona była ich prawdziwym debiutem.

Zespół znany jest teraz chyba tylko z tego jednego numeru (chociaż mieli aż 6 numerów na LPP3 w latach 1985-1989, w tym jeszcze jeden w 10-ce), rozpropagowanego przez Piotra Kaczkowskiego, dzięki niemu zresztą Polska była jednym z krajów, które odwiedzili w czasie tournee po wydaniu tej płyty (odwiedzili także, co widać po tym wideo, kraje Ameryki Południowej, Stany i rodzinne UK) i niewykluczone że to u nas cieszyli się największą popularnością. W wiki przy zespole widnieje etykieta post-punk czy nawet proto-goth (sic!), co jest dla mnie dziwne, bo co jak co, ale to nagranie to raczej przyjemny poprock z lekką nutą melancholii w stylu The Cure (także w głosie i wyglądzie wokalisty). No, ale co kto lubi jeśli chodzi o przylepianie łatek gatunkowych. Może to ze względu na wytwórnię tak ich klasyfikowano?

Ciekawostka: na perkusji grał facet o swojsko brzmiącym nazwisku: Jan Kalicki.

Statystyki:
LPP3 - 2x1m.
UK - ?
US - nie było

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
25.09.2014 10:20 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #77
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Teraz nie będziecie zadowoleni:

Status Quo IN THE ARMY NOW 1986 In the Army Now
w BTW od: 2000-01




(koncert z 1992)

Kolejny zespół jednego przeboju (przynajmniej w Polsce). Ale tym razem wyjątkowo długowieczny, bo istniejący aż od 1962 roku, a pod tą nazwą od 1967. I co ważne, mimo że wszyscy znają pewnie tylko ten jeden ich kawałek, to do dziś co parę lat nagrywają nowe płyty, w tym roku ma się ukazać ich 31 krążek studyjny (!), przy czym nawet te wydane w tym wieku dochodziły całkiem wysoko do zestawienia sprzedaży w Wielkiej Brytanii (jedna była w 10-ce, jedna w 20-ce), podobnie jak single! (3 były w Top20 w ostatnich 14 latach). Zespół o dość trudnym do określenia image'u, który się chyba przez lata nie zmieniał i odpowiadał uprawianej przez nich muzyce, można by to określić jako dystyngowani rockowcy, ale nie wchodzący za bardzo w rejony poprocka, bo jak najbardziej z lekkim zacięciem do cięższego łojenia. Przez te wszystkie lata po prostu robili swoje nie oglądając się za bardzo na mody i dzięki pracowitości i długowieczności dorobili się rekordu, mianowicie żaden inny zespół rockowy nie wprowadził tylu piosenek na brytyjską listę przebojów. W 2005, kiedy trąbiło o tym BBC, z okazji ich nowej płyty, czołówka wyglądała tak:
Cytat:UK HIT SINGLES
1. Status Quo - 61
2. Queen - 52
3. Rolling Stones - 51
4. UB40 - 51
5. U2 - 40
6. Depeche Mode - 40
7. Bee Gees - 38
8. Pet Shop Boys - 38
9. REM - 38
10. Manic Street Preachers - 37
źródło: Guinness World Records
Teraz mają już 69 Icon_smile2 . Dodajmy do tego jeszcze niesamowitą serię 13 złotych płyt z rzędu od 1973 do 1988 i widzimy wyraźnie: zwykłą solidnością można pokonać nawet największe tuzy.

O kawałku przypomniałem sobie, kiedy przeprowadziłem się do Warszawy i zacząłem w niej słuchać Radia Pogoda, które było jednym z pierwszych stacji typu Golden (zresztą, potem wyewoluowało w Złote Przeboje). Przez pół roku często słuchałem tej częstotliwości, bo podobało mi się, że puszczają rzeczy, których dawno nie słuchałem. Ale po roku przestałem słuchać bo znałem już wszystkie kawałki, jakie mają w swojej "ofercie" i mi po prostu zbrzydło. Niektórzy znajomi z tamtego okresu do dziś się zachwycają i się nie znudzili, ale cóż... bywają gusta i guściki, moje uszy to już by na autopilocie jechały po takim czasie, wiedziałyby co będzie następne (szczególnie w nocy, kiedy po prostu leciała playlista z komputera). Oczywiście nie muszę dodawać, że wśród tych kawałków, które dzięki tej stacji sobie wtedy przypomniałem, był ten. Dziś po prostu zajechany przez tego typu rozgłośnie, ale że ich unikam jak tylko mogę, to jakoś jeszcze nim nie rzygam Icon_wink2 . Najbardziej lubię ten fragment kiedy jest zatrzymanie chwilowe, a po sekundzie przerwy grają dalej, ale nieco wyżej. No i refren: wchodzi w głowę, nie ma co.

Ciekawostka: ku mojemu zdumieniu, jest to cover! Oryginał napisali holenderscy bracia Bolland i w 1981 spędził on 6 tygodni na szczycie norweskiej listy przebojów i tydzień był #1 w Finlandii. Bracia Bolland, urodzeni zresztą w Południowej Afryce, byli kopalnią przebojów lat 80-tych, napisali także kawałki dla Numero Uno (Tora Tora Tora to ich! Icon_lol ), Suzy Quatro czy Samantha Fox, w 90-tych zaś dla wykonawców nurtu eurodance. Być może to dlatego sądziłem kiedyś, że Status Quo są niemieckim zespołem? (nie wiem, czy usłyszałem jakąś "germańskość" w tym kawałku, czy mi się po prostu obiło o uszy).

Ciekawostka 2: w kawałku gościnnie udziela się wokalista Slade, Noddy Holder. Aczkolwiek że "udziela" to za dużo powiedziane. Ale to on wypowiada słowa "stand up and fight!".

Ciekawostka 3: pierwsza, krótkotrwała nazwa zespołu, aż w 1962 roku, to... The Scorpions (może stąd te Niemcy w skojarzeniu Icon_mrgreen ). A potem, też krótkotrwale, w 1967, używali nazwy The Jam. Ciekawe, czy była to jakaś inspiracja dla wykonawców o tych nazwach Icon_wink2 .

Ciekawostka 4: w zestawieniu tych singli na drugim było Queen, a Status Quo supportowali ich we fragmencie trasy Live Magic, m.in. na słynnym koncercie na Wembley w 1986. Support w końcu przebił gwiazdę?

Statystyki:
LPP3 - 1
UK - 2
US - nie było

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
25.09.2014 10:21 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #78
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Kolejny instrumental:

Ennio Morricone GABRIEL'S OBOE 1986 OST: The Mission
w BTW od: 2009 (wcześniej nie uwzględniałem, jako muzyka filmowa)




(kawałek kończy się po ok.2:30, ale polecam posłuchać do końca, bo dzieją się takie rzeczy że ciary na całym ciele. Dyryguje sam Mistrz)

Ennio Morricone to prawdziwy gigant muzyki filmowej, gdyby nie moje samoograniczenie odnośnie niechętnego wpuszczania do BTW jazzu i filmowej, miałby w nim jeszcze ze 3-4 numery i to dobrze by odzwierciedlało jego ogromny dorobek (ponad 500 filmów). I jak to zwykle bywa w przypadku gigantów filmu - kompletnie olewany przez Akademię Oscarową przy nagrodach: zaledwie 5 nominacji i jedynie nagroda za całokształt. A dlaczego za muzykę do "Misji" nie dostał - nie sposób pojąć. Absolutnie jedna z najwspanialszych ścieżek dźwiękowych w historii. Morricone idealnie napisał muzykę brzmiącą faktycznie jak raj na ziemi, jakim dla Indian miały być zorganizowane przez jezuitów misje w Paragwaju, wielokrotnie słuchając tej ścieżki dźwiękowej można się poczuć jak w niebie i trudno opanować ciarki wzruszenia, a ten fragment jest jedną z takich kulminacji, taką współczesną "Arią na strunie G" J.S.Bacha. Pamiętam jakie ogromne wrażenie wywarł ten kawałek usłyszany zupełnie przypadkiem, w kościele-sanktuarium w Czarnej, kiedy zawitała tam jakaś przyjezdna grupa oazowa i któryś z jej uczestników posiadał obój i w czasie wieczornego apelu i czuwania zagrał ten numer. Akurat byłem tam nieco przypadkiem, wracając od kolegi wieczorkiem, zajrzałem do kościoła na apel i, być może dlatego że nieprzygotowany że coś takiego usłyszę, po prostu w pewnym momencie mnie zamurowało. Całą drogę powrotną do domu (idzie się połowę jej przez las, to kilka km) byłem jak w transie. Kawałek ten wielokrotnie zresztą wywoływał we mnie takie uczucie.

Mój kontakt z tym filmem przebiegał dość nietypowo, gdyż najpierw tata kupił kasetę z muzyką i tylko ją znałem. Mniej więcej kojarzyłem fabułę, bo mi mówił ogólnie o czym jest, ale nie znałem szczegółów i słuchając jej i widząc tytuły poszczególnych utworów, wyobrażałem sobie często ten film, szczególnie lubiłem puszczać ją sobie wieczorem przed snem, kiedy leżąc mogłem jej słuchać nie pochłonięty żadnymi innymi bodźcami, skupiając się jedynie na muzyce i wyobraźni. Potem, kiedy obejrzałem film, dopiero w 1995 roku kiedy TVP2 pokazała go w cyklu "100 filmów na 100-lecie kina", okazało się że część tych wyobrażeń była bardzo podobna do właściwej akcji, a część z kolei zupełnie się z nią nie zgadzała (na przykład wydawało mi się, że postać na krzyżu spadająca z wodospadu, to jeden z zakonników, chyba Jeremy Irons, przykuty do niego przez Indian, którzy ostatecznie odrzucili jego nauki z powodu ataku białych na ich wioski). Pierwsze kilka obejrzeń filmu bardzo mnie pod koniec denerwowało, w tym sensie że zawsze akcja rozwijała się nie tak, jak chciałem. Potem aż z tego powodu unikałem jego oglądania, a teraz nie robię tego, żeby się nim nie znudzić. Ale myslę raz na 5-8 lat będę sobie oglądał, bo to wspaniały obraz. A końcówka jest jaka jest z powodu historii na której się opiera, temat redukcji paragwajskich jest bardzo ciekawy, nawet go nam krótko ksiądz na religii w liceum streścił, lecz nie będę go tutaj rozwijał, lecz napiszę tylko, że religia jednak zwykle przegrywa z polityką i ekonomią.

Utwór znajduje się na płycie w dwóch wersjach: na sam obój, oraz wraz z orkiestrą. Dodatkowo jego motyw przewija się także w kilku innych fragmentach (co słychać także w końcówce wideo, które wrzuciłem).

Ciekawostka: wokalistka Sarah Brightman uprosiła Ennio, aby mogła napisać słowa do tego tematu. Zgodził się i tak powstała piosenka "Nella Fantasia".

Ciekawostka 2: nie bez przyczyny w filmie pokazano, że Guarani zostają "obłaskawieni" za pomocą muzyki. Faktycznie, plemię to przejawiało wysokie nią zainteresowanie i bardzo duże zdolności w tej materii.

Ciekawostka 3: w 1995 film znalazł się na watykańskiej liście 45 filmów fabularnych, które propagują szczególne wartości religijne, moralne lub artystyczne.

Blisko BTW: Chi Mai

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
25.09.2014 10:22 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #79
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Jedźmy hiciorami dalej:

Berlin TAKE MY BREATH AWAY 1986 OST: Top Gun / 1986: Count Three & Pray
w BTW od: pfff... od zawsze chyba? no dobra, może 1997)




(live z 1987)

Utwory filmowe są obecne wyjątkowo często w tej części BTW. Sporo też nieco łzawych numerów. Oto kolejny klasyczny balladziak, niemal wyciskacz łez dla zranionych kochanków. I kolejny zespół jednego BARDZO wielkiego przeboju. I chyba rzadki przypadek, że piosenkę ciągnie ku naszej pamięci, zakotwiczając ją mocno w mózgu, nie melodia, tylko partia organów, snująca się przez cały numer i zgrabnie krążąca wokół linii wokalnej, oplatająca ją i w zasadzie przetwarzająca cały czas jeden motyw.

Rzecz z filmu Top Gun, którego w zasadzie nie pamiętam jeśli chodzi o fabułę, pamiętam za to bardzo dobrze Toma Cruise'a, dla którego otworzył on wrota do kariery. I niestety rozpoczął serię filmów, z których pamięta się nie film, tylko to, że on w nim grał. Mało któremu reżyserowi udało się dobrze wykorzystać tego aktora jako coś więcej niż wehikuł finansowy w boxoffice. A szkoda, bo jak któremuś się udało, to okazywało się, że Tom potrafi grać. Ale za rzadko, stanowczo za rzadko tak było.

Ale wróćmy do piosenki. Tak jak film wywindował aktora, tak też zrobił z tego kawałka niesamowicie wielki hicior, jeden z największych w latach 80-tych. I chyba tak duży, że aż zrobił karierę zespołowi, który po prostu schował się pod tą piosenką. zresztą, to dość ciekawa sprawa, bo zamiast rozwinąc dzięki temu singlowi skrzydła, zespół... zakończył działalność w kolejnym roku, po niespełna 10 latach wspólnego grania. Okazało się, że chyba nie udźwignęli ciężaru sławy, a dodatkowo część z nich chciała zdyskontować sukces i pójść za ciosem, a część uważała, że utwór w ogóle ich nie reprezentuje, bo przecież nawet nie oni go napisali, można by rzec zbuntowali się wobec nowej sytuacji i uznali ten kawałek za "ciało obce" w swej twórczości. A przecież wszyscy żądali od nich grania właśnie tego numeru. Czary goryczy dolało to, że płyta zespołu sprzedawała się słabo (poza 60-ką w Stanach, poza 30-ką w UK), przeciwnie do ścieżki dźwiękowej z filmu.

Ponieważ zespół nazywał się Berlin, przez pewien czas myślałem, że są z Niemiec Icon_wink2 .

To zdaje się jedna z ulubionych piosenek mojej siostry Icon_smile2 (tzw. "transowych" jak ona mówi). To niewątpliwie pomogło jej szybko wejść do BTW i w nim zostać na pewnym miejscu.

Ciekawostka: po raz któryś (no właśnie - który? 3?) Pojawia się w BTW osoba Giorgio Morodera, który jest współtwórcą tego numeru oraz jego producentem.

Statystyki:
LPP3 - 4 (ale tylko 8 tygodni w 30-ce!)
US - 1 (i Oscar za piosenkę filmową roku)
UK - 4x1m.

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
25.09.2014 10:23 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Miszon Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 11 491
Dołączył: Aug 2008
Post: #80
RE: Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.3
Teraz numer, któremu poświęcono spory fragment jednego z odcinków serialu dokumentalnego National Geographic o latach 80-tych:

RUN-DMC / Aerosmith WALK THIS WAY 1986 Raising Hell
w BTW od: 2012




(po prostu - wideo. Niszczy Icon_biggrin3 )
Drugi rap w BTW, a będzie więcej Icon_cool2 . Specyficzny numer, ponieważ jest to remake, czy nawet remix kawałka Aerosmith z lat 70-tych, jednego z większych hitów początkowego okresu ich kariery. Wówczas numer ten pozwolił im zaistnieć jako gwiazda na amerykańskiej scenie muzycznej, a teraz dzięki niemu powrócili na szczyty (a nawet weszli wyżej niż byli) po kilku latach mizerii, spowodowanej głównie pogrążeniem się zespołu w używkowych problemach triady "sex, drugs & rock'n'roll".

Aczkolwiek zasługa Aerosmith w tym odnowieniu kariery początkowo była niewielka. W zasadzie, to powinni dziękować Rickowi Rubinowi (i znowu mamy tego pana w zestawie. Jego walka z Moroderem jak widać nabiera rumieńców). To on namówił raperów do pomysłu remake'u Walk this Way, które co warto dodać już w oryginale zawierało w sobie szczyptę klimatu hiphopowego (linia wokalu w zwrotkach to w zasadzie melorecytacja). Dwóch z trzech członków zespołu była początkowo niechętna, ale Jam Master Jay był bardzo podekscytowany pomysłem i przekonał chłopaków. Warto dodać, że Aerosmith też spodobała się idea, a Steve Tyler i Joe Perry nagrali na nowo partię wokalu i gitary.

Kawałek pokazuje, że można połączyć starą rockową energię z hiphopową świeżością przekazu, tworząc nową jakość. Uwidoczniono to symbolicznie także w teledysku, który nie tylko jest zabawny, ale w dodatku metaforycznie materializuje tą fuzję: Steve przebija wszak statywem od mikrofonu mur dzielący dwa zupełnie sobie obce światy muzyków i fanów. Wspominałem wcześniej kilkukrotnie, że MTV w tamtym okresie niechętnie grała czarną muzykę, a hiphopu w ogóle (heh, niemal odwrotnie niż po kilkudziesięciu latach). Kiedy nagrano ten teledysk nie sposób było jednak odmówić jego emisji, bo przecież występował w nim rockowy zespół. Kiedy piosenka stała się przebojem, teledysk stał się stałym punktem programu stacji, zaś kilka miesięcy później hiphop wkroczył na ekrany stacji w postaci programu poświęconemu tylko jemu. Run DMC stali się największą gwiazdą gatunku w latach 80-tych, a styl przez nich uprawiany dominował także w kolejnej dekadzie i zyskał wielu naśladowców (pomogło to także wypłynąć opisywanym wcześniej Beastie Boys), a Aerosmith odbudowało swoją popularność. Wszyscy zadowoleni? No, może ortodoksyjni fani rocka i oldskulowego rapu niekoniecznie, bo raz że MTV już nie była tylko rockowa, a rap wszedł do mainstreamu, rozpoczynając swoją złotą erę.

Ciekawostka: przebili oryginał. W 1977 było miejsce 10 w Stanach i brak w Wlk.Bryt. Dodatkowo, był to pierwszy w historii Billboardu kawałek hiphopowy, który doszedł do Top 5.

Ciekawostka 2: na tej płycie Run DMC umieścili także sample z kawałka, który był już w BTW, mianowicie My Sharona (w It's Tricky). Jak widać i w tym wideo: Run DMC stworzyli aktualny bardzo długo image zespołu rapowego (jeśli nie do dziś): kapelusze i złote łańcuchy.

Ciekawostka 3: w wideo z Aerosmith występują tylko Tyler i Perry. Dlaczego? Raperów nie było stać na bilety na nagranie dla reszty zespołu.

Statystyki:
LPP3 - brak (nie była jeszcze gotowa na rap?)
US - 4
UK - 8

[Obrazek: jswidget.php?username=Miszon&num...gewidget=1]
02.10.2014 11:48 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Płyty 10-lecia (1990-1999) Miszon 296 10 349 20.09.2023 12:25 PM
Ostatni post: santosz
  Muzyczny BTW część I.2 (1973-1982) Miszon 139 38 807 16.09.2022 03:27 PM
Ostatni post: kajman
  Bezustanny Top WszechCzasòw odsłona I.4 (1989-1994) Miszon 17 4 245 15.09.2022 11:10 PM
Ostatni post: Miszon
  Bezustanny Top Wszechczasów - odsłona I.1. Miszon 91 86 430 24.07.2022 08:47 AM
Ostatni post: kajman
  Bezustanny Top WszechCzasów Miszon 49 6 558 29.12.2019 02:09 PM
Ostatni post: Miszon
  Bezustanny Top WszechCzasów I.5 Miszon 199 23 599 06.05.2019 08:21 PM
Ostatni post: Miszon

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości