Axis
Sonar odbierający fale z bezkresnej przestrzeni + Giorgio Moroder vs. electro-house vs. spodziewane brzmienie nowych Daft Punk + rozbijający się z impetem o kolejne progresje beat, rozpraszający kawałki linii melodyjnej na tysiące maleńkich fragmentów, które po chwili znów łącza się w jedną tkankę, aby powtórzyć cały proces od nowa + echa "Erotici" Madonny w niezwykle zachowawczej warstwie wokalnej.
Bolshy
Gdy "uderza dzwon" rozpoczyna się balearyczny taniec, któremu akompaniują acid-house'owe klawisze + hasła-zaklęcia Tennanta (
"Raise your voice"/"Spoilt for choice") tłumaczone automatycznie na rosyjski i nadawane w formie radiowego słuchowiska + kuglarski refren, w którym Bolszewik prowadzi pochód serc zmierzający wprost w oznaczony dziewięcioma stopniami w skali Richtera breakdown po czwartej minucie + jeden z najlepszych tegorocznych bitów
("You don’t know you could own me, oh").
Love Is a Bourgeios Construct
Żeliwny kocioł, w którym waży się jeden z najbardziej bystrych i zabawnych tekstów, jakie wyszły spod pióra Neila Tennanta + satyra na komunizm, pochwała kiczu i rozdęty do niemal siedmiu minut pastisz disco i muzyki klasycznej + "Chasing Sheep Is Best Left to Shepherds" Michaella Nymana + chór rodem z "Go West" + opowieść kogoś, kto przekroczył limit życiowego znudzenia, ale nie szuka miłości, bo nie pozwala mu na to ideologia - woli zgnić z książką Marksa u boku.
Fluorescent
Nocne życie, nocne przygody, nocne zagrożenia + progresywna elektronika z pogranicza synthpopu, techno i new wave + tłusty beat wybijający północ (
"At midnight it’s time for business") + minimalistyczny loop majaczący niczym fatamorgana, który przechodzi w ekstatyczną reinkarnację "Fade to Grey" Visage + mądre prawdy w stylu
"When you in this mood there’s no return/Life’s a gamble, throw your dice/Every scandal has its price” + najmniej wygodny opis do streszczenia, ale jedna z najlepszych piosenek.
The Last to Die
Bruce Sprigsteen w stylistyce wczesno-elektronicznych The Killers + jedyna piosenka (nie utwór) na płycie - wyczujcie różnicę + pełna plastyka na oryginale, co w efekcie daje radiowego przyjaciela całej rodziny + Krótki, aczkolwiek znakomity most, który przypominam nam o czym tak naprawdę jest ta piosenka, pomimo że PSB swoim aranżem rozwiali znad "The Last to Die" większość czarnych chmur + bezbłędne w teorii i w praktyce "la la la la" prosto do nieba.
Shouting in the Evening
Wielkie impreza z okazji 20-lecia singla "Yesterday When I Was Mad", a przede wszystkim jego strony b o tytule "Euroboy" + utwór z rodzaju
"what the fuck?" + hołd oddany późnym eksperymentom innego znakomitego electro-duetu Underworld, którzy równie bewzględnie rzeźbili, cieli i piłowali kawałki m.in. na płycie "Beaucoup Fish" + zanurzony w metalicznym sosie głos wokalisty + psychoza, ADHD i wszelki inny syf.
Inside a Dream
Tropikalna wyspa, na której rozgrywała się również akcja "A Face Like That" z płyty "Elysium" + ambientowa klamra w postaci intro/outro + oniryczna wędrówka do Krainy Snów + pięciogwiazdkowy refren napędzany przez ożywcze synth-leady i dzownki, prowadzące wprost na "trzecią stronę" albumu "Introspective" z 1988 roku.
Thursday
Wielkomiejski soundscape, rytmy ulice, historie osób spotykanych w drodze z pracy do domu/klubu + wyraźni klimat krążka "Please" bądź tego stron b z tamtego okresu + analogowa produkcja bazująca na doświadczeniach w pracy z mistrzem Hi-NRG, Bobbym Orlando + wokale Tennanta zatopione głęboko w miksie + Example, zawczasu skazany na pożarcie, który ostatecznie jest pieczęcią potwierdzająca jakość "Thursday" i sprawdza się doskonale w swoim rapowo-śpiewanym segmencie + Chris Lowe wyliczający dni tygodnia + smyki i orkiestra na drugim planie dla koneserów + (w końcu!) jeden z bardziej nośnych refrenów tego (
"It's thursday night/Let's get it right!")
Vocal
Rave-party w hołdzie rodzącej się dwadzieścia kilka lat temu subkulturze + nie-najgłupszy singiel w kontekście całej płyty + rażący bezpośredniością, ale w bardzo pozytywny sposób tekst + idealne podsumowanie płyty, jej motto, ego, jawa, sen, halucynacja, hemoglobina, dwutlenek węgla, taka sytuacja, nie? + ENTUZJAZM, BAM BAM BAM BAM!
Z perspektywy czasu poprzedni album "Elysium" okazał się zbyt mało ekscytujący zarówno dla fanów, jak i osób postronnych lubiących dobrą zabawę. Stąd tyle mieszanych odczuć w stosunku do jego zawartości, chociaż to dobra płyta, na pewno niedoceniona w poziomie co np. wydane w 2002 roku "Release" - cóż, za artystyczne wojenki się płaci, nawet ograniczając się do poletka samych PSB można wskazać na stosunkowo średnie recenzje ich powszechnie uważanej za najwybitniejszą płytę "Behaviour". Jak to dobrze, że mamy internet! Po latach można było spalić drukowanie wydania gazet i napisać historię tej płyty na nowo
Co słychać u "Elysium" sprawdzimy za 20 lat. Na razie wychodzi LP "Electric" i z automatu staje się najlepiej przyjętą przez recenzentów płytą od czasów "Very", a może nawet w całej historii zespołu - znów ukłon należy się sieci, która rozszerzyła ofertę muzycznych wyroczni ponad NME, Q i śp Melody Maker. W tej samej sieci, dzięki "instytucji wycieków" mogę poznać inne fantastyczne opinie na temat "Electric" i zastanawiam się czy przystoi mi przy całym tym szaleństwie twierdzić, że to tylko "bardzo dobra płyta" - eh, ta skala ocen i moje wieczne dążenie do perfekcjonizmu. Jest na "Electric" kilka szlagierów godnych kompilacji "Greatest Hits" ("Bolshy", "Love") co w kontekście grupy z takim dorobkiem jak PSB jest wyróżnieniem pierwszej kategorii. Najbardziej jednak cieszy fakt, że ponad trzydzieści lat po sformowaniu zarejestrowali materiał, który idzie z duchem czasu, ale robi to w niezwykle wysmakowany sposób. Jest na tym krążku kilka odważnych posunięć, kilka klubowych killerów, sporo nieoczywistej mieszanki gatunków tej "cięższej elektroniki" nieco złagodzonych poprzez pop-pierwiastek. "Electric" to płyta na dzisiaj, aktualna, pożądana, tryumfująca na każdym polu. I to wszystko w osiem miesięcy po ostatnim nagraniu.
PS - a już zupełnie "miłe" jest to, że album podoba się nawet tym, którzy zwykle albo marudzili na PSB, albo widzieli w nich dobry, ale trochę niepełny zespołów, bez jakiejś przysłowiowej kropki nad "i".