Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #41
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
THE VERVE - LOVE IS NOISE





Na pierwszym miejscu: Sierpień ‘08

Reaktywacja The Verve była niewątpliwie sporym zaskoczeniem. Z perspektywy czasu powiem nawet, że dzisiaj sytuacja wygląda niemalże dokładnie tak jak pięć lat temu. Gdyby ktoś powiedział, że dzisiaj zespół znowu się zejdzie, to po prostu bym nie uwierzyło. I dokładnie tak samo było wtedy, a jednak udało się i co więcej dzięki tej chwilowej aktywności świat dostał wspaniały krążek „Forth”. Płytę promowało nagranie „Love Is Noise” i niewątpliwie tak przebojowa piosenka była strzałem w dziesiątkę. Ja zaś cieszyłem się niezmiernie, że doczekałem czasów, kiedy to po ponad dziesięciu latach The Verve znów goszczą na mojej liście. W tekście utworu Richard Ashcroft parafrazuje słowa poematu „Jerusalem” William’a Blake’a. Pyta w pierwszym wersie utworu:

“Will those feet in modern times
Walk on soles that are made in China?”

Jest to bardzo mocny przekaz, bo poemat „Jerusalem” w wersji śpiewnej stał się na początku dwudziestego wieku jedną z najbardziej znanych brytyjskich pieśni patriotycznych i takim pozostał po dziś dzień. Zresztą traktowany jest on czasem jako alternatywnych hymn Wielkiej Brytanii. Ashcroft w ten sposób zadaje pytanie o przyszłość swojego kraju, podczas gdy oryginał pytał o dawne czasy.

“And did those feet in ancient time
Walk upon England’s mountains green?”

William Blake

Te słowa od początku przykuwały moją uwagę, nawet zanim poznałem historię tego tekstu. Natomiast muzyka to prawdziwy majstersztyk, mocna linia basu, świetna linia melodii oraz te sample zwłaszcza szczekającego psa. No i ten refren „Love is noise and love is pain” po prostu wielki przebój. I nawet, jeśli The Verve już nigdy nic nie nagrają to i tak fajnie, że pozostała po tej chwilowej reaktywacji kolejna płyta zespołu, do której tak naprawdę miło się wraca.

METALLICA - THE DAY THAT NEVER COMES





Na pierwszym miejscu: Wrzesień ’08, Październik ’08, Listopad ‘08

Metallica w ostatnich latach zbytnio nie rozpieszcza swoich fanów nowymi płytami. Na „Death Magnetic” czekaliśmy pięć lat, a jak pomyślę, że na następny album przyjdzie nam poczekać pewnie jeszcze dłużej, to już wolę skupić swoje myśli na czymś innym. Na przykład na tym jak świetny album po dwudziestu pięciu latach na scenie zdołali wydać. Po paru latach bez wątpliwości stwierdzam, że to jedna z najlepszych płyt zespołu. Jeżeli przez lata różni spece od muzyki zespołu zarzucali skręt w stronę rockowej muzyki, który niewątpliwie nastąpił, to teraz właśnie powinni być usatysfakcjonowani. Jak wiadomo, nie wszyscy tak uważają, ale to nie moja sprawa i może na tym stwierdzeniu poprzestanę. Pierwszym zwiastunem „Death Magnetic” był oczywiście singiel „The Day That Never Comes”. To oczywiste nawiązanie to trzech wielkich utworów zespołu „Fade to Black”, z „Ride the Lightning”, „Welcome Home (Sanitarium)” z „Master of Puppets” i „One” z „..And Justice for All”. Te trzy wielkie utwory i płyty, z których pochodzą łączy podobna konwencja i dla mnie „The Day That Never Comes” i „Death Magnetic” to właśnie taki powrót do tych czasów. Ta płyta spokojnie mogłaby ukazać się między „Justice” i „Black Abum”. Jedynym problem tego albumu jest taki, że jest chyba trochę za długi. Uszczupliłbym go o jeden utwór na przykład „Suicide & Redemption”, które choć nawiązuje do instrumentalnych kompozycji, to jednak swoim poprzedniczką nie dorasta do pięt. To jednak, jeśli nie liczyć fatalnego masteringu jedyny zarzut z mojej strony. Nie może on jednak przesłonić potęgi pomysłów, genialnych melodi, riffów, zagrywek, harmonii, groovu w basie, no i w końcu niezliczonych solówek, za którymi tak bardzo się stęskniłem. „The Day That Never Comes” wpisuje się tak jak powiedziałem w pewien kanon utworów zespołu, ale wnosi też coś nowego. Chodzi tu mianowicie o intensywność zagrywek, solówek i takich ogólnie gitarowych popisów. Ma się wrażenie, że ilością pomysłów można by obdzielić z dziesięć innych piosenek, jednak tutaj wszystko jest przemyślane zgrane i zapięte na ostatni guzik. Kirk jest tutaj w wybornej wręcz formie, w jego gitarze czuć luz, choć przecież wywija niemiłosiernie, natomiast James po raz kolejny udowadnia, że jest chyba najlepszym gitarzysta rytmicznym na świecie.

Pozostaje jeszcze sprawa teledysku, którą też wypada poruszyć. Ten obraz został przygotowany w pewnej estetyce. Dziś ta estetyka wydaje się być oczywista po filmach „The Hurt Locker” czy „Zero Dark Thirty”, natomiast w tamtym czasie na pewno intrygowała, a jak się dzisiaj okazuje Thomas Vinterberg naprawdę wykonał kawał dobrej roboty. Metallica ma zaś swój kolejny wielki teledysk, który spokojnie można postawić na przykład obok „One”.

KINGS OF LEON - USE SOMEBODY





Na pierwszym miejscu: Grudzień ‘08

Album “Only by the Night” to największy komercyjny sukces grupy Kings Of Leon. Wszystko to za sprawą dwóch singli „Sex On Fire” oraz właśnie „Use Somebody”. Mnie też nie ominęło szaleństwo na punkcie tych nagrań wszak to doskonałe piosenki, a skoro taki fajny zespół w końcu można wszędzie usłyszeć to należy się tylko cieszyć. Co prawda ten pierwszy element zapalny jakim był „Sex On Fire” nie dodarł u mnie do pierwszego miejsca, bo akurat wtedy „The Day That Never Comes” było nie do pokonania, ale już „Use Somebody” w grudniu 2008 roku musiało znaleźć się na szczycie. Ta piosenka po prostu porywa, choć niesie ze sobą swego rodzaju smutek i refleksje, to ma też w sobie moc, która potrafi dodać sił. Tak naprawdę „Use Somebody” to bardzo prosta kompozycja, ale cała jej siła tkwi w sposobie, w jaki Kings Of Leon nagrali ten utwór. Potężny i mocny gitarowy początek przechodzi w spokojną opowieść, a później znów się rozkręca, co prowadzi do refrenu. To jednak można powiedzieć sprawdzone rozwiązanie, ale dodatkowo wchodzą tu też chóralne partie śpiewu, „Ooo o”. To właśnie ten chórek zapada najbardziej w pamięci, wraz z solówką na jego tle. Solówką zagraną w takim duchu, aby idealnie wpasowała się w piosenkę i punkt, w którym się zaczyna. Następną ciekawą sprawą jest sposób, w jaki powstała piosenka Caleb Followill wymyślił tekst utwór dorabiając inne słowa do jednej z piosenek Kate Bush. Dopiero potem stworzył własną muzykę i linie melodyczną do tych słów. Co do autentyczności tej historii nie mam stu procentowej pewności (usłyszałem ją kiedyś w audycji Ani Gacek „Atelier”). Wydaje mi się ona jednak prawdopodobna, dlatego do dzisiaj zastanawiam się, do jakiej piosenki Kate pasują te słowa. Tak czy inaczej piosenka na zawsze zapisze się w historii jako jeden z największych przebojów Kings Of Leon.

Na koniec wspomnę jeszcze doskonały przynajmniej w mojej opinii koncert zespołu na Opener ’09. Wtedy wydawało mi się to nieprawdopodobne, że wystąpią u nas, to była w zasadzie pierwsza tak poważna gwiazda, która akurat jest na czasie na. Dziś niesamowite jest to, że w tym roku znowu ich zobaczę i już nie mogę się doczekać.

CLINT EASTWOOD & JAMIE CULLUM - GRAN TORINO








Na pierwszym miejscu: Styczeń ‘09

“Gran Torino” niewątpliwie niezwykła historia. Tyczy się to zarówno samej piosenki i jej pobytu na mojej liście, jak również filmu o tym samym tytule, z którego pochodzi. Nie ukrywam, że Clint Eastwood dla mnie, tak jak dla wielu osób postacią kultową. Natomiast filmy, które w ostatnich latach wyreżyserował to po prostu z pierwsza liga. Nie sądziłem jednak, że będzie mi kiedyś dane gościć jego piosenkę na mojej liście. Eastwood, co prawda bardziej tutaj recytuje niż śpiewa, a potem przekazuje pałeczkę do Jamie’go Cullum’a to jednak ta pierwsza część utworu w jego wykonaniu zwala najbardziej z nóg. W momencie, gdy Eastwood zaczyna swoją partię, aż dreszcze przechodzą. Gdy doda się do tego emocje wywołane końcówką filmu, która naprawdę zapada w pamięć, to te słowa oddziałują na człowieka jeszcze bardziej. Film został w bezczelny sposób pominięty w Oscarowych nominacjach jednak widzowie zdecydowali inaczej i tłumnie ruszyli do kin. To największy komercyjny sukces Clinta w jego karierze, a przypada on na czas początku wielkiego kryzysu ekonomicznego. Gdyby zaś ludzie kierowali się wartościami, które autor w filmie przekazuje pewnie nigdy do takich czasów by nie doszło. Ludzie nie mają pracy i tracą itd... Tylko czy dzisiejszy człowiek może jeszcze uwierzyć w to, że zasady i ciężka praca przyniosą kiedyś zysk? Pytanie bez odpowiedzi, bo czasem po prostu nie wiem, dokąd zmierzamy.

Za muzykę do piosenki odpowiada po części sam Eastwood, któremu pomaga syn Kyle oraz Jamie Cullum i Michale Stevens. Słowa napisał zaś sam Cullum i prawdę mówiąc czapki z głów! Zresztą piosenka została doceniona nominacją do Złotych Globów. Wygrał Bruce Springsteen i jego „The Wrestler”, ale miło było obejrzeć jak obaj panowie pierwszy i chyba ostatni raz rywalizują w takiej kategorii jak filmowa piosenka roku.

METALLICA - ALL NIGHTMARE LONG





Na pierwszym miejscu: Luty ‘09

„All Nightmare Long” to kolejny przykład na to jak dobrym albumem jest „Death Magnetic” to absolutnie trashowy kawałek, z całą furą świetnych pomysłów. Ponadto klimat piosenki jest niesamowity! Brzmi to trochę tak jak wyrwane z lat osiemdziesiątych nagranie, a z drugiej strony tyle tu zupełnie nowych elementów. Potęga tych wszystkich riffów jest jak najbardziej porównywalna z takimi kawałkami jak „Damage. Inc” czy „Dyer's Eve”. Chodzi mi tu też, ale nie tylko agresję i moc z którą śpiewa James. Mamy też do czynienia z fantastyczną solówką, która może kojarzyć się z „Disposable Heroes”! Mówię o piosence nie takiej startej, a sama ilość skojarzeń, które wpadają na okrągło do mojej głowy jest nieprawdopodobna. Ręce same składają się do oklasków gdy słucha się tego nagrania, a czekało się pół swojego życia na taki utwór. W tekście utworu Hetfield odnosi się do powieści amerykańskiego pisarza opowieści grozy H. P. Lovecraft’a, który żył na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, natomiast jego twórczość, można by powiedzieć przypada na dwudziestolecie międzywojenne. W skrócie „All Nightmare Long” opowiada o postaci szalonego wilka, który poluje podczas sennego koszmaru. Gdy pomyśli się o lirycznym temacie piosenki oraz jej samym tytule od razu muzyczna strona zaczyna się układać w jedną całość, od intra poprzez zwrotki do refrenów.

Podsumowując takie piosenki jak „All Nightmare Long” są najlepszym argumentem siły zespołu w dzisiejszych czasach. Można sobie różne bzdury wymyślać, ale „Death Magnetic” to silny solidny kawał trash metalu w najlepszym wydaniu, bo w końcu Metallica o czym wielu raczy nie pamiętać jest jednym z głównych protoplastów tego gatunku. Dla mnie najważniejszym i nie tylko dlatego, że pokazali go światu i skomercjalizowali. Oni są po prostu w tym najlepsi. I jak to miło napisać takie słowa tyle lat po wydaniu „…and Justice For All”.

Miałem jeszcze napisać o fenomenalnym pomyśle i wykonaniu teledysku, ale to chyba oczywiste, Metallica zawsze ma świetne klipy. Ten przygotował jak zwykle niesamowity Roboshobo.
18.04.2013 06:44 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
dziobaseczek Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 8 098
Dołączył: Nov 2008
Facebook Last.fm
Post: #42
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
marsvolta napisał(a):KINGS OF LEON - USE SOMEBODY
stary, pisząc tak fajnie poruszasz mój artystyczny punkt G. Fakt, że po raz n-ty piszesz z taką pasją o metallice to rzecz niebywała i szokująco urocza. KOL z tym kawałkiem mnie po prostu zauroczyli.

http://www.mycharts.pl/forumdisplay.php?fid=111 Icon_wink
18.04.2013 06:51 PM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #43
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
WHITE LIES - FAREWELL TO THE FAIRGROUND





Na pierwszym miejscu: Marzec ‘09

Debiut White Lies był niewątpliwie dużym wydarzeniem, choć niezwykle długo odwlekanym w czasie. Od poznania pierwszych nagrań zespołu „Unfinished Business” oraz „Death” trzeba było czekać jeszcze pół roku na cały album. Sami muzycy przyznawali, że dziwnie się czują, bo teraz wszyscy fascynują się ich nową płytą, a dla nich to już dosyć stare nagrania. Na pierwszy ogień przy promocji płyty „To Lose My Life...” ze stycznia 2009 poszło nagranie „To Lose My Life”. Okazało się na tyle przebojowe i mocne, że początkowo myślałem, że to ono dotrze do pierwszego miejsca mojej listy, ostatecznie tak się nie stało, bo na horyzoncie pojawił się jeszcze nowszy singiel „Farewell to the Fairground” i już w drugim miesiącu swojego pobyty na liście zablokował swojemu poprzednikowi drogę na szczyt. Zresztą do dzisiaj uważam, że „Farewell to the Fairground” to zdecydowanie najlepsza, najbardziej nośna i uzależniająca piosenka White Lies. Gdy pierwszy raz ją usłyszałem i od razu zobaczyłem też to nagranie w MTV2, to po prostu mnie zamurowało. Piękna zimowa postindustrialna sceneria, kominy przywołujące na myśl okładkę „Animals” Pink Floyd oraz typowy teledyskowy układ przebitek, a to na zespół, potem na wokalistę Harry’ego McVeigh czy gdzie indziej na siłownię albo dzieci bawiące się na opuszczonym samochodzie. Cudownie się to wszystko razem zlewa, no a obraz uciekającego konia na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Jednak najważniejsza tutaj jest sama piosenka, bo bez niej nie dałoby się uchwycić takiego klimatu tych zdjęć. Samo instrumentarium jest tutaj pozornie proste. Bas, gitara i perkusja w zasadzie rozwiązują sprawę, bo sama kompozycja jest na tyle genialna, że więcej już nie trzeba. Oczywiście to nie koniec, bo całości dopełnią orkiestracje Ed’a Buller’a jednego z producentów albumu. I to one w dużej mierze nadają utworowi oraz całej płycie niepowtarzalny klimat.

LADYHAWKE - BACK OF THE VAN





Na pierwszym miejscu: Kwiecień ‘09

Muzyka Ladyhwke niemal z miejsca przypadła mi do gustu. Całego debiutanckiego albumu słuchałem godzinami. Nie było i dalej nie ma takiej możliwości, aby ta płyta w jakikolwiek sposób mi się znudziła. Można jej słuchać samemu, z przyjaciółmi na imprezie, w samochodzie, czy w autobusie na słuchawkach, dosłownie wszędzie i zawsze wprowadza w wyśmienity nastrój. „Back of the Van” to jedna z najbardziej chwytających piosenek na płycie, ale jestem ostrożny w wyróżnianiu, bo na tym debiutanckim krążku wszystkie piosenki posiadają ten cudowny pierwiastek, który sprawia, że są wyjątkowe. Mamy tutaj do czynienia z najbardziej naturalną inspiracją muzyką lat osiemdziesiątych, tyle że w nowej odświeżonej formule. Nie da się też nie zauważyć nawiązania do Fleetwood Mac. Szczególnie sposobie, jaki śpiewa Pip Brown „Back of the Van” po prostu wyczuwa się ducha Stevie Nicks. Właśnie ten miks synthpop’u z melodią, która równie dobrze mogliby nagrać Fleetwood Mac sprawia, że tak świetnie się tego słucha. Nie można też zapomnieć o tym, że tak w „Back of the Van” jak i na całym albumie uwagę przykuwa, bardzo staranna i dokładna produkcja. Wiele osób pracowało nad tym albumem, ale w jakiś cudowny sposób udało się im utrzymać cały materiał w jednym klimacie! To właśnie dlatego tak świetnie się tej płyty słucha, cała aranżacja w magiczny sposób na czterdzieści parę minut potrafi przenieść do świata muzyki Ladyhawke.

Zawsze też podkreślam warty odnotowania fakt, że teledysk do pierwszego singla Ladyhawke wyreżyserowała nasza rodaczka Kinga Burza. Prostymi środkami, prawdopodobnie paroma filtrami obiektywu lub nałożonymi później, tworzy klimat teledysku z lat osiemdziesiątych. Do tej piosenki nie wyobrażam sobie lepszej realizacji.

MANIC STREET PREACHERS - JACKIE COLLINS EXISTENTIAL QUESTION TIME





Na pierwszym miejscu: Maj ‘09

Nie sposób opisać słowami jak ważnym albumem jest “Journal for Plague Lovers”! W historii Manic Street Preachers, jak większość osób doskonale wie niebagatelne znaczenie ma fakt niewyjaśnionego zaginięcia czwartego członka zespołu, którym był Richey Edwards. To właśnie do jego słowa wypełniają wszystkie kompozycje zawarte na tym albumie. Od momentu zaginięcia Edwards’a do wydania albumu minęło ponad czternaście lat! Pewnie jednak taki okres czasu był potrzebny, aby ta płyta mogła powstać. Oficjalnie album nie był promowany w postaci singli, jednak na potrzeby nagrania „Jackie Collins Existential Question Time” powstał oficjalny teledysk i dlatego uznałem, co było zupełnie naturalne, że ta piosenka powinna znaleźć się w moim zestawieniu. To bardzo szybkie konkretne, brudne i szorstkie nagranie, a nie ma co ukrywać takie alternatywne podejście w muzyce Manic Street Preachers lubię najbardziej. Wiele osób uważa i ja się z nimi zgadzam, że muzycznie jest to powrót do czasów „The Holy Bible”. Oczywistym, ważnym i mocnym elementem piosenki są jej słowa. Edwards rysuje tutaj moralne dylematy, a odpowiedzi nie znajdziemy przecież w książkach Jackie Collins. Tak przynajmniej ja czuję interpretację tego tekstu, ale jak wiadomo interpretacja jest grządka polem, wiem ze szkoły.

Naturalną rzeczą przed wydaniem takiego albumu były obawy muzyków o jego przyjęcie, ale jak się okazało były one zupełnie niepotrzebne. „Journal for Plague Lovers” to absolutnie jedno z największych wydawnictw zespołu. Ja zaś cieszę, że mogłem w końcu umięśnić nagranie Manic na pierwszym miejscu.

KASABIAN - FIRE





Na pierwszym miejscu: Czerwiec ‘09

Tak jak Kings of Leon potrzebowali swojego „Sex on Fire” tak Kasabian bez dwóch zdań potrzebowali własnego „Fire”. Ta piosenka sprawiła, że z mega docenianej i popularnej kapeli stali się maga gwiazdami. No może trochę przesadzam, ale kto na wyspach i nie tylko tam nie zna głównego tematu z „Fire”. Nie sposób go przecież przeoczyć skoro stał się on na przykład ilustracją muzyczną telewizyjnej oprawy graficznej angielskiej Barclays Premier League. Osobiście miałem okazję zobaczyć zespół dwukrotnie. Raz w ramach Opener Festival, a w tamtym roku jeszcze na Impact Festival i po prostu nie da się nie zauważyć jak bardzo popularny jest to utwór, jak wszyscy na niego czekają i w końcu jak doskonale i żywiołowo się przy nim bawią. Choć piosenka jest leniwa i rozmarzona w swoich zwrotkach to jednak sposób, w jaki przejącia do refrenu ją dynamizują jest niesamowity. To oczywiście naturalny i można powiedział firmowy patent Kasbian, są mistrzami w takim właśnie subtelnym wykorzystaniu elektroniki, w doskonałym połączeniu z naturalna siłą podstawnego instrumentarium. Z jednaj strony są na wskroś rockowym zespołem, zarówno w sposobie bycia jak i muzykowaniu, ale gdzieś obok potrafią w naturalny sposób bazować na krawędzi elektroniki i klasycznego brzmienia.

Nie mogę też myśleć o tej piosence w oderwaniu od teledysku, jaki został do niej przygotowany. Od razu przychodzi mi na myśl to żółte słońce i klimat, który sprawia, że od razu robi się cieplej. Cała fabuła nie jest już nawet tak ważna, aczkolwiek bardzo mi się podoba napad na bank z nutami. Tak jak i ujęcia z kamer przemysłowych podczas napadu! Po prostu doskonały teledysk.

LA ROUX - BULLETPROOF





Na pierwszym miejscu: Lipiec ‘09

Ciężko pisać o muzyce duetu La Roux, bo cały czas nie rozumiem, dlaczego do dzisiaj nie wydali kolejnego albumu. To wręcz niebywałe, bo zapowiedzi były piękne, ludzie czekali z niecierpliwością, a po czterech latach werwa trochę zgasła i nie wiem czy w dzisiaj będzie łatwo zaistnieć z nową muzyką po takiej przerwie. Oczywiście może być zupełnie inaczej, a po tak olśniewającym debiucie, jakim był album „La Roux” nic mnie już nie zdziwi. Bo właśnie piosenki takie jak „Bulletproof” sprawiają, że na pewno nie zapomnę o Elly Jackson i jej fantastycznej charyzmie. Oczywiście kiedyś wydawało mi się, że nie jestem fanem elektronicznych brzmień, ale jak wiadomo tylko krowa itd.. W pierwszym utworze La Roux, który usłyszałem czyli „Quicksand” (też gościł na mojej liście), panowała taka magia, że od razu się zakochałem w tych brzmieniach. Zaś sama Elly jest jak magnez, który przyciąga uwagę. Potem czekałem z niecierpliwości na kolejne nagrania i cały album. Oczywiście nie rozczarowałem się, a wręcz przeciwnie takie petardy jak „In For the Kill” czy „Bulleproof” utwierdziły mnie w przekonaniu, że La Roux to absolutnie najwyższa jakość muzyki. No i właśnie w Lipcu 2009 roku ta ostania piosenka dodarła na pierwsze miejsce mojej listy. Zresztą poprzednie single były bardzo blisko szczytu i z perspektywy czasu nie wiem jak to się stało, że do niego nie dotarły.

„Bulletproof” to piosenka, która kojarzy mi się z grą komputerową z lat dziewięćdziesiątych. Zresztą to naturalne, bo cała kompozycja jest przesiąknięta ośmio bitowym dźwiękiem tamtej ery. To naturalne, że starsi słuchacze mogą nie rozumieć tej muzyki, bo nie darzą tych dźwięków takim sentymentem jak pokolenie ATARI czy Comodore 64. Nie wystarczy jednak skierować się w tamte rejony, by na zasadzie pewnej nowości sukces był murowany. „Bulletproof” to przede wszystkie świetna kompozycja, rewelacyjnie rymowany tekst i doskonałe zapadające w pamięć słowa refrenu. Wszystkiego dopełnia doskonale zgrany wizualnie futurystyczny teledysk, w którym spacerująca Elly wygląda tak naturalnie, jakby urodziła się w tym świecie.

Miałem okazją być na jedynym polskim koncercie La Roux i jak zwykle bywa na krakowskich festiwalach atmosfera na Slector Festival była niesamowita. Muzycy La Roux byli wyraźnie zachwyceni przyjęciem, jakie zgotowała im polska publika. Pod sceną ze ścisku można było dosłownie stracić życie. Na szczęście ochroniarze podawali wodę w kubkach, co jest naprawdę fają praktyką. Elly przeprosiła, że tak późno do nas przyjeżdża, a my w zamian odśpiewaliśmy cały repertuar koncertu. Nie ma szans na taką zabawę i taki klimat w stojącej Warszawie, dlatego wyprowadzenie imprezy z polskiego centrum najlepszej zabawy klubowej uważam za totalnie pomylone działanie.

„Bulletproof” to też setny numer jeden mojej listy!!!
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2013 10:38 PM przez marsvolta.)
23.04.2013 05:33 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #44
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
ARCTIC MONKEYS - CRYING LIGHTNING





Na pierwszym miejscu: Sierpień ‘09

Pierwszy singiel Arctic Monkeys „Crying Lightning” z trzeciej płyty zespołu „Humbug” usłyszałem pierwszy raz jeszcze przed wydaniem albumu na żywo. Miało to miejsce podczas pierwszego polskiego koncertu zespołu na najlepszej jak do tej pory edycji festiwalu Opener w 2009 roku. Piszę świadomie, że do tej pory, bo wiadomo, że tegoroczny line up imprezy w znacznym stopniu pokrywa się z tamtą niezapomnianą, a zarazem jest jeszcze mocniejszy. Nie ukrywam, że i w tym roku z niecierpliwością czekam na koncert Arctic Monkeys, to jeden z zespołów, które pokrywają się z ówczesnym programem. Innym ciekawym faktem jest seria zależności tego singla z tegorocznym line up Openera. Przede wszystkim Josh Homme lider Queens of the Stone Age jednego z headlinerów festiwalu jest producentem nagrania. Ponadto na singlu znajduje się jeszcze piosenka z gościnnym jego udziałem. Natomiast drugie ukryte tam nagranie to cover piosenki Nick’a Cave’a „Red Right Hand”, który jak wiadomo też jest jedną z gwiazd tegorocznego festiwalu.

Piosenka „Crying Lightning” to typowe dziś brzmienie Arctic Monkeys. Nie da się jednak nie zauważyć, że właśnie od tej piosenki i tego albumu rozpoczyna się nowa era w twórczości zespołu. Cały czas Alex Turner zachowuje charakterystyczne dla jego twórczości elementy, ale piosenki stały się bardziej spokojne, jakby trochę wolniejsze i na pewno bardziej ciężkie. Tak jakby osoba producenta, zresztą zupełnie świadomie dobrana wpłynęła na muzykę zespołu. Z początku miałem trochę problemów z przywyknięciem do tej nowej muzyki, ale po jakimś czasie nie mogłem już bez niej żyć. Teraz po czterech latach album „Humbug” wydaje się być nawet lepszy niż wcześniej. Czasem tak jest, że płyta po latach nabiera na wartości!


ALICE IN CHAINS - CHECK MY BRAIN





Na pierwszym miejscu: Wrzesień ‘09

Pisałem już o tym wielokrotnie i teraz też powtórzę, że powrót Alice In Chains to dla mnie jedo z najbardziej niesamowitych wydarzeń muzycznych w ostatnich latach. Nie dość, że ta cała operacja nie miała prawa się udać, bo zastąpienia zmarłego Layne Staley na wokalu wydawało się niemożliwe, to jeszcze zmierzenia się z własną legendą pod kontem muzyki też było niezmiernie trudne. Tymczasem już drugi singiel „Check My Brain” z nadchodzącego wtedy albumu „Black Gives Way to Blue” uświadomił wszystkim, że zespół wrócił i to na dobre. Nie tylko ze świetnymi kompozycjami i w znakomitej formie. O nie „Check My Brain” to coś zdecydowanie więcej, ten riff i to nagranie to absolutnie najwyższej jakości przebój. Taki, który chwyta od razu, gdzie nie ma się wątpliwości, że teraz chce się tego słuchać na okrągło. Dlatego właśnie „Check My Brain” wyprzedziło pierwszego singla „A Looking In View” w drodze na szczyt. Dosłownie demolując konkurencję i debiutując od razu na pierwszym miejscu.

Najważniejsze w nowej muzyce Alice In Chains było to, że udało się im zachować oryginalne i potężne brzmienie gitar. Jerry Cantrell od zawsze słynął z tego, że potrafił wydobyć z swoich gitar takie ostre i czyste brzmienie, gdzie przester dosłownie miażdży, aczkolwiek jak powiedziałem wydaje się być przejrzysty. Tak samo jest z wokalem, który to w zespole za sprawą śpiewu drugim głosem też od zawsze wyróżniał ten zespół. W tym aspekcie też nic się nie zmieniło, a ponadto cała piosenka brzmi świeżo i w miarę nowocześnie. I tutaj należy zwrócić uwagę na osobę producenta, czyli Nick’a Raskulinecz’a. To nazwisko powoli staje się coraz mocniejsze w świecie wielkich zespołów rockowych. Ta płyta brzmi tak świetnie, że ilekroć ją włączam zawsze poprawia mi humor.


ALICE IN CHAINS - A LOOKING IN VIEW





Na pierwszym miejscu: Październik ‘09

Tak jak już wcześniej wytłumaczyłem, nic nie mogło się równać we wrześniu 2009 z “Check My Brain”, dlatego drugi singiel „A Looking In View” z „Black Gives Way to Blue” do pierwszego miejsca dotarł dopiero w październiku. Za to dziś nic na tym albumie nie może się równać z pod względem emocji i odczuć z „A Looking In View”. To niewątpliwie największa perełka na tej płycie. Piosenka jest dość długa, za to na pewno nie można się przy niej nudzić. Kolejne wejścia gitar, zmiany melodii, klimat piosenki, a ponadto rewelacyjny teledysk. To wszystko zebrane w całość sprawia, że utwór budzi respekt. Na płycie, wszystkie kompozycje zawierają w sobie smutek, ból i emocje, które jakby wpisują się w historię i to, co musiał przejść ten zespół. Nie inaczej jest w „A Looking In View”, ale tutaj udało się uchwycić dodatkowo pewien nastrój grozy, a zarazem tajemnicy. To tylko moja wizja, ale tak się składa, że muzyka Alice In Chains już od pierwszego albumu wywołuje takie emocje, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Za to zresztą do dzisiaj zespół jest na całym świecie uwielbiany. Tak samo jest z tekstami zespołu i tutaj kolejny raz Jerry Cantrell popisuje się doskonałą analizą ludzkich spraw. Właśnie takie teksty sprawiają, że jeszcze bardzie chce się słuchać tych utworów. Za każdym razem można wydobyć z nich coś nowego, coś czego nie zauważyłeś wcześniej.

Dzisiejsze słowa piszę przed dzień premiery nowego albumu grupy i już dwa zwiastuny w postaci utworów „Hollow” i „Stone” uświadamiają jak świetnie się stało, że zespół zdecydował się reaktywować. Teraz Alice In Chains napiszą swoją nową historię i co tu ukrywać to już drugi album bez Layne’a, a z nim nagrali tak naprawdę nie licząc „Jar of Flies” trzy.


HEY - KTO TAM? KTO JEST W ŚRODKU?





Na pierwszym miejscu: Listopad ‘09

Album „Miłość Uwaga Ratunku Pomocy” był niewątpliwie dużym zaskoczeniem dla fanów grupy Hey. Dla niektórych być może nawet szokiem, ale dla mnie chyba nie. Spodziewałem się, że zmiany mogą nadejść i jak się okazało nadeszły. Na pierwszy ogień poszła piosenka, „Kto Tam? Kto Jest W Środku?”. Od razu widać, że dużo się zmieniło, przede wszystkim elektronika, bardziej spokojna gitara, jakieś elementy klawiszy. To wszystko da się wyczuć od zaraz, niemniej jednak cały czas jest to rockowa muzyka, z brzęczącym nowością brzmieniem strun basu, gitarą i perkusją. To jest absolutna podstawa i czasem śmieszą mnie utyskiwania niektórych starych fanów zespołu, że to już nie rock, że to absolutna elektronika. To, czego dokonuje tutaj Hey to subtelna przemiana brzmienia na takie bardziej przystające do naszych czasów. Zresztą jest to normalne na przestrzeni kariery Hey’a zjawisko. Ten zespół szukał już swojej drogi na „?”, na [sic!] czy wspomnianej wcześniej „Music, Music”. Z perspektywy „Do Rucerzy, Do Szlachty, Do mieszczan”, czyli nowego albumu zespołu, „Kto Tam? Kto Jest W Środku?” brzmi zupełnie zwyczajnie. Piosenka po prostu okrzepła i stała się kolejnym koncertowym klasykiem zespołu. Tak samo jest zresztą z teledyskiem do tego utworu, który wtedy cztery lata temu wydawał mi się śmieszny, a teraz zupełnie znormalniał. Perspektywa jak zwykle wiele zmienia i nie inaczej jest tym razem.


PARAMORE – IGNORANCE





Na pierwszym miejscu: Grudzień ‘09

Gdy pierwszy raz usłyszałem Paramore nawet nie zdawałem sobie sprawy jak ważnym dla mnie zespołem się stanie. Uczciwie mówiąc początkowo trochę zignorowałem pojawiające się znienacka, aczkolwiek ze sporym opóźnieniem piosenki zespołu na antenie MTV Rock. Tak samo było zresztą z utworem do pierwszego z serii filmu „Twilight”. Dziś mogę jedynie żałować swojej powiem wprost głupoty. Od początku przecież w muzyce zespołu słychać było potencjał i jakość, nie mówiąc już o przebojowości, której to do dzisiaj im nie brakuje. Jednak trzecia płyta „Brand New Eyes” zespołu to zupełnie inna kategoria! To dzieło, które jak to często bywał powstawało w bólach i konfliktach. O tym też traktuje warstwa liryczna tego albumu. Tak to jednak bywa, że najlepsze pomysły, teksty powstają wtedy, kiedy coś leży nam na duszy. Taki właśnie jest pierwszy singiel z albumu „Ignorance”! To piosenka, która po prostu musiała dojść do pierwszego miejsca. Piosenka zaczyna się od absolutnie uzależnianego motywu przewodniego. Te cztery energiczne akordy i wyjście z nich od razu zapadają w pamięć. Następnie pojawiają się słowa i gdy się ich posłucha to od razu rozumie się, dlaczego „Ignorance” to tak ważna piosenka. To historia stara jak świat, o problemach w kontaktach między ludźmi, o tym, że nawet wtedy, gdy nam na kimś zależy to przez swoje postępowanie stajemy się ignorantami lub odwrotnie. Hayley Williams śpiewa tutaj z tak wielką pasją, że po prostu czuje się, że śpiewa o własnych rozterkach, problemach. Tak samo też idealnie czuć ten klimat frustracji i agresji w gitarach czy perkusji. Jako całość zlewa się to w jedną wielką bombę, która miałaby jakby zaraz eksplodować. Tak! Z świetnego zespołu Paramore przekształcili się w zespół ważny, zespół, którego nie powinno się już ignorować.
08.05.2013 05:09 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #45
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
ALICE IN CHAINS - YOUR DECISION





Na pierwszym miejscu: Styczeń ‘10

Kolejny singiel Alice In Chains z płyty „Black Gives Way to Blue”, który dodarł do pierwszego miejsca mojej listy to „Your Decision”. Można, więc śmiało powiedzieć, że ta płyta i kolejne utwory ją promujące zdominowały moją listę. Nie ukrywam, że stało się tak po części, dlatego że od zawsze byłem wielkim fanem tego zespołu. Jednak przypuszczam, że nawet bez tego sentymentu związanego z historią zespołu taki przebój jak „Your Decision” bez problemu dodarłby do pierwszego miejsca. Przede wszystkim, dlatego że to doskonała rockowa ballada. Nie jest patetyczna, nie jest skrojona według utartego wzoru, za to odnosi się w sposób bezpośredni do historii grupy. Zarówno pod względem muzyki, jak i przesłania to bardzo wyrazisty utwór dla Alice In Chains. „Jar of Flies” to takie pierwsze skojarzenie muzyczne, oczywiście tutaj piosenka rozwija się w zdecydowanie bardziej rockową stronę, ale samo uchwycenie klimatu tamtych dawnych lat jest już świetne. Ciężko mi też po raz kolejny raz kolejny chwalić Cantrell’a, ale jego fantastyczna solówka, aż sama się o to prosi. To tak mocny punkt utworu, że nie sposób sobie dziś wyobrazić tą piosenkę bez tej partii. W idealny sposób wypełnia, wzbogaca i spaja muzyczny przekaz, na końcu zaś to ona najbardziej zapada w pamięć. Drugą sprawą, na jaką zwróciłem uwagę jest tekst. To słowa skierowane przez Jerry Cantrell’a do swojego przyjaciela, którym jest oczywiście Layne Staley. Mocna osobista refleksja lidera Alice In Chains nie pozostawia obojętnym.

Na koniec zostawiłem sobie rewelacyjny teledysk. Wyreżyserowany przez Stephena Schuster’a obraz zainspirowany filmami Kubrick’a to doskonała i sugestywna ilustracja tej piosenki. Natomiast to odniesienia biblijne są tutaj o wiele bardziej mocne. „1. List do Koryntian” autorstwa św. Pawłą staje się tutaj tematem przewodnim. W pewien sposób zostaje tu wyjaśniona tajemnica serca z okładki płyty „Black Gives Way to Blue”

PARAMORE - BRICK BY BORING BRICK





Na pierwszym miejscu: Luty ‘10

Co za piękna historia? Chciałoby się powiedzieć, ale to oczywiście nie prawda. Pierwsze sceny teledysku do „Brick by Boring Brick” pokazują, co prawda bajkową krainę, ale już za chwile możemy dostrzec, że coś w niej jest nie tak. Ktoś kopie głęboki dół, a Hayley Williams śpiewa, by zakopać w nim bajkowy zamek. Dla mnie jest to piosenka o dorastaniu, o dysonansie poznawczym dziecka. Kiedy to trzeba się pogodzić z rzeczywistością i zaakceptować ją taką jaka jest. Nie można wiecznie żyć z głową w chmurach trzeba twardo stąpać po ziemi i solidnie budować swój świat.

Prawdopodobnie jest to najważniejsza piosenka Paramore na płycie „Brand New Eyes”, to ona wiąże ten teledysk z okładką albumu, za sprawą skrzydeł motyla, które nosi mała dziewczynka (Harley Graham). To też niewątpliwa jedna z najlepszych melodii na płycie, a całość aranżacji i partie gitar do dzisiaj wywołują u mnie uczucie respektu przed tymi młodymi muzykami. Zresztą do dzisiaj regularnie lubię sobie dla przyjemności pograć na gitarze ten utwór. Cały sekret chwytliwości tej piosenki leży prawdopodobnie w odpowiednim rozmieszczeniu napięcia. Piosenka potrafi być miła i przyjemna, a z drugiej strony pokazać pazur. Taki zresztą jest też jak mówiłem tekst tego utworu, dlatego w „Brick by Boring Brick” wszystko pasuje do siebie jak ulał. Nie chciałbym jednak, aby moje zachwyty nad tą piosenką przesłoniły fakt, że tak naprawdę jak już nieraz mówiłem cały album „Brand New Eyes” to doskonała rzecz.

EDITORS - YOU DON'T KNOW LOVE





Na pierwszym miejscu: Marzec ‘10

Trzecia płyta Editors „In This Light and on This Evening” nie zachwyca już tak bardzo, jak dwie pierwsze. Co prawda doczekali się wielkiego hitu jakim stał się pierwszy singiel z albumu „Papillon”, ale gdzieś zniknął klimat. Z drugiej jednak strony cały czas można tu znaleźć takie smaczki jak „You Don’t Know Love”. Może z perspektywy tych czterech lat, które maniły od wydania tego albumu ta piosenka już tak nie porywa, ale pamiętam, że wtedy strasznie mi się podobała. To utwór, który strasznie długo się rozkręca, napięcie budowane przed pierwszym refrenem potrafi przyciągnąć uwagę. Zawłaszcz, że tak naprawdę to refren następuje dopiero po drugiej zwrotce i jego powtarzające się w koło frazy kończą piosenkę. Muzycznie jest to zrobione w taki sposób, że stały powtarzający się motyw aranżacyjny utrzymuje ten utwór w ruchu. Na to nałożona jest ciekawa i typowa dla Editors linia basu, no a wokal Tom’a Smith’a, jak zawsze niepowtarzalny i to się już raczej nie zmieni. Ciekawą sprawą jest natomiast teledysk do tego utworu powstał w Polsce, na dodatek w moim ukochanym Krakowie. Przedstawia parę tancerzy w intensywnym i trochę przytłaczającym tańcu. W tym roku wreszcie Editors zobaczę i ten dzień naprawdę zbliża się wielkimi krokami. Po prostu nie mogę się doczekać, tak samo jak nie mogę się doczekać nowego albumu, który już dosłownie za chwilę.

MUSE - RESISTANCE





Na pierwszym miejscu: Kwiecień ‘10

Takie utwory Muse lubię najbardziej. Właśnie z powodu takich dźwięków zwróciłem kiedyś uwagę na ten zespół i choć całkiem dobrze rozumiem potrzebę rozwoju i penetrowania coraz to nowych obszarów muzyki, to jednak takie piosenki, jak „Resistance” sprawiają mi najwięcej radości. Zresztą dla samego zespołu ta piosenka jest na pewno niezwykle ważna, przecież tak też nazwali cały album. Piosenka zaczyna się od charakterystycznego dla Muse dźwięku klawiszy. Skojarzenia z „New Born” czy może nawet bardziej z „Bilss” nasuwają się same. Wydaje się też, że „Resistance” muzycznie najbardziej zbliżone jest do czasów „Origin of Symmetry”. Nie będzie tajemnicą, jeśli powiem, że właśnie tamten okres w działalności zespołu lubię najbardziej. W tej muzyce podoba mi się taka bezkompromisowość w łączeniu muzycznych stylów, gdzie elementy zaczerpnięte z muzyki klasycznej w świetny sposób potrafią pokreślić rockowe riffy. Matt Bellamy ma naprawdę lekką rękę do grania wystrzałowych mocnych dźwięków, niezależnie o tego czy jest to temat utworu czy solówka. Oczywiście w „Resistance” bez trudu można odnaleźć te wszystkie aspekty, które sprawiają, że słuchanie Muse w takiej postaci to czysta przyjemność.

Dodatkowo w tamtym czasie miałem też okazję zarobaczyć Muse na żywo! Trzeba przyznać, że ich koncerty naprawdę świetnie się ogląda! Słucha może też? Z tym, że jak dla mnie zbyt sterylnie. Może nie jest to kopia jeden do jednego z płytą, bo dokładają trochę do tych piosenek, ale jednak takie odczucie pozostaje.

PEARL JAM - JUST BREATHE





Na pierwszym miejscu: Maj ‘10

W przypadku Perl Jam sprawa jest jasna. Absolutnie wielki zespół, grupa świetnych muzyków, historia muzyki grunge i koniec końców doskonałe albumy. W zasadzie nie wyobrażam sobie, by mogli nagrać coś złego. W doskonały sposób wyszli z pod presji nagrywania kolejnych albumów na miarę legendarnego albumu „Ten”. Potrafili stworzyć swój własny styl, który całymi garściami czerpie z klasyków rockowej muzyki, ale słuchając ich muzyki nie sposób pomylić ich z kimś innym. Taki właśnie jest też album, „Backspacer”, zanurzony w dobrze znanych dźwiękach. Pokazuje, że z biegiem lat sam Perl Jam stał się czymś na kształt wzorca. To oczywiste, że w przypływie takiej ilości muzyki, jaka nas współcześnie zalewa nie sposób znaleźć czas na częste wracanie do przeszłości, ale na takie perełki jak „Just Breathe” nie trzeba go specjalnie szukać. Takie piosenki same pchają się pod czaszkę. Piękna gitarowa kompozycja Vedder’a to dowód na to, że cały czas można wymyślić, napisać utwór, który dorówna klasyką Kansas czy Paul’a Simon’a. Niby wszystko zostało już powiedziane, a jednak można. Tekst do piosenki w świetny sposób podkreśla lekkość tej kompozycji, każe się zatrzymać i pooddychać, nacieszyć się tym, co mamy tu o teraz. Do dzisiaj pozostają w mojej pamięci sceny z koncertu zespołu w Gdyni. Publiczność była przekrojowa i raczej młoda, ale co ciekawa niemal wszyscy znali słowa „Just Breathe”. Takie wspólne wykonanie po prostu musi zapaść w pamięć i mam nadzieje, że długo jeszcze z tej pamięci nie wypadnie.

BULLET FOR MY VALENTINE - THE LAST FIGHT





Na pierwszym miejscu: Czerwiec ‘10

Nadszedł w końcu taki czas, że Bullet For My Valentine doczekali się numeru jeden na mojej liście. Zespół poznałem z lekkim opóźnieniem, dlatego numery z pierwszej płyty zespołu nie miały szans, a „Hearts Burst Into Fire” z drugiego albumu zespołu „Scream Aim Fire” otarło się o sam szczyt, ale ostatecznie drugie miejsce to było maksimum. W przypadku trzeciej najbardziej przebojowej płyty BFMV nie miałem większych wątpliwości, że „The Last Fight” zasługuje na docenienie. To piosenka, która naszpikowana jest energią i przebojowością. Linia melodyczna jest tak świetna, że nie sposób się od nie oderwać. Natomiast zgrabnie napisany tekst od razu zapada w pamięć. Nie można się, zatem dziwić popularności piosenki, którą na koncertach publiczność śpiewa niemalże sama. Nie sposób też nie wspomnieć tutaj o solówce, która brzmi naprawdę świetnie! Jest szybka, melodyjna, bez problemu można ją zanucić oraz sprawia, że utwór staje się jeszcze szybszy, jakby z toru wyścigowego. To, co Bullet For My Valentine robią najfajniej to łączenie różnych inspiracji świata metalu w sposób iście przebojowy. Słuchając takich utworów jak „The Last Fight” odzyskuję wiarę w ciężkie brzmienia. Bez trudu można wychwycić zespoły, którymi chłopaki się inspirowali, jednak to skłonności do pisania przebojowych melodii połączona z doskonałym warsztatem technicznym plasuję ich na samym szczycie listy moich ulubionych obecnie zespołów.
23.05.2013 06:04 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 118
Dołączył: Dec 2014
Post: #46
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
marsvolta napisał(a):Ciekawą sprawą jest natomiast teledysk do tego utworu powstał w Polsce, na dodatek w moim ukochanym Krakowie.
Nigdy nie lubiłem tego klipu dlatego że całkiem inaczej go sobie wyobraziłem. Puściłem po prostu wodze wyobraźni, ale nic dziwnego - utwór do tego zmusza Icon_wink
marsvolta napisał(a):W tym roku wreszcie Editors zobaczę i ten dzień naprawdę zbliża się wielkimi krokami.
No to byłby mój trzeci raz z nimi, a sądny dzień to oczywiście środa, 3 lipca! Icon_smile
23.05.2013 09:27 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #47
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
HEY - FAZA DELTA





Na pierwszym miejscu: Lipiec ‘10

Od pierwszych przesłuchań płyty „Miłość, Uwaga, Ratunku, Pomocy” czułem, że „Faza Delta” powinna zostać singlem. Tak też się stało i piosenka jako ostatnia promowała to wydawnictwo. Ja zaś w tym czasie od premiery pierwszego, do ostatniego singla utwierdziłem się w przekonaniu, że to moja ulubiona kompozycja na tym albumie. W perfekcyjny sposób łączy dawny i nowy styl zespołu. „Faza Delta” w pierwszej części jest dynamiczna, wręcz skocznia i jak najbardziej przebojowa. Na koniec zaś zmienia się w nostalgiczną podróż, pojawiają się dźwięki tak dobrze znane z wcześniejszych wydawnictw zespołu czy też solowych albumów Kasi. Skoro zaś jestem już przy Notowskiej to trzeba kolejny raz podkreślić, że jest mistrzynią w swoim fachu. Jej teksty wydają się być dość osobiste, a prawda, która z nich płynie sprawia, że stają się uniwersalne. Słucham tej piosenki i mam wrażenie, że sam mógłbym się pod takimi słowami podpisać i pewnie wiele osób może powiedzieć to samo. To niesamowite jak na przestrzeni lat, Hey potrafi się zmieniać i ciągle zaskakiwać swoich słuchaczy. Natomiast przekrojowe koncerty, takie jak choćby z okazji reedycji pierwszych płyt i tak wypadają świetnie, a piosenki wydają się być na nich spójne stylistycznie. „Faza Delta” to teraz jedna z piosenek, na którą czekam najbardziej na koncercie Hey’a i też nieźle się wpasowała w doborowe towarzystwo niezliczonych przebojów zespołu.

PARAMORE - CAREFUL





Na pierwszym miejscu: Sierpień ‘10

Kolejnym singlem z płyty „Brand New, Eyes”, który dotarł do pierwszego miejsca mojej listy jest piosenka „Careful”. Utwór w wyśmienity sposób otwiera wspomniany album! Szybki gitarowy temat wstępu, taka mini zagrywka i od razu wiadomo, że będzie świetnie, a prawdę mówiąc jest doskonale. W tej piosence jest dosłownie wszystko, na co czekam słuchając, Paramore. Mocne gitary z wyraźnie zaznaczonymi akcentami, doskonała linia basu, z początku może się tego nie zauważa, ale jeśli się na niej skupimy to potrafi zaimponować, na koniec zaś fantastyczna linia melodyczna, super tekst i naprawdę przebojowy refren. Taka mieszanka sprawia, że do dzisiaj nie mogę się uwolnić od tego nagrania. Ten refren jest po prostu zabójczy! Słowa Hayley Williams mówi, że trzeba sięgać po swoje i nie czekać na to, co jest na wyciągnięcie ręki, tylko żyć pełnią życia i czasem zaryzykować nie rozkładając wszystkiego na czynniki pierwsze. Czasem najbardziej przecież żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy, na co zabrakło nam odwagi. Jedną z ciekawostek w tym tekście jest bez wątpienia nawiązanie do biblijnych słów „Then you will know the truth, and the truth will set you free”. W „Careful” Halley mówi, że prawda jej nie wyzwoli, więc zrobi to sama „Truth never set me free, so I'll do it myself.”. Ludzka prawda nic nie znaczy i czasem szukanie jej na siłę do niczego nie prowadzi.

BRANDON FLOWERS - CROSSFIRE





Na pierwszym miejscu: Wrzesień ‘10

Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że jestem wielkim fanem The Killers. Jest to dość widoczne na mojej liście, a zatem debiutanckie solowe nagranie lidera chłopaków z Las Vegas przyjąłem z entuzjazmem. Jeszcze większą radość sprawił mi teledysk z udziałem cudownej, jak zawsze Charlize Theron. Pomysłowo zrealizowany obraz, w którym to Charlize raz po raz ratuje Brandon’a Flowers’a z opresji naprawdę przyjemnie się ogląda. Muzyka w „Crossfire” nie odbiega znacząco od tego, do czego zdążyli nas przyzwyczaić The Killers. Zwłaszcza, jeżeli weźmie się pod uwagę dwa ostatnie albumy zespołu, pomiędzy którymi ukazała się solowa płyta Flowers’a „Flamingo”, z której pochodzi to nagranie. Oczywiście, w przekroju całego albumu różnice stylistyczne są bardziej widoczne. Wracając jednak do „Crossfire” trzeba przyznać, że Brandon posiada niezwykłą umiejętność pisania przebojowych i porywających melodii. Ta piosenka od razu wpada w ucho i co tu ukrywać do dzisiaj mi się cholernie podoba. Najbardziej uzależniający jest refren, który można nucić, śpiewać bez końca. Mam nadzieje, że nie jest to ostatnie takie wydawnictwo frontmena The Killers, bo niezależnie od recenzji, które były takie powiedzmy sobie średnie je strasznie lubię wracać do tego albumu. Najlepsza jest zaś wersja deluxe, na której jest zdecydowanie więcej piosenek.

ALICE IN CHAINS - LESSONS LEARNED





Na pierwszym miejscu: Październik ‘10

Od pierwszych przesłuchań płyty „Black Gives Way to Blue” chciałem, aby „Lesson Learnd” zostało singlem. Ta w gruncie rzeczy prosta piosenka potrafi z miejsca porwać. Wiem, co mówię, bo zagranie tego kawałka na gitarze nie jest zbytnio skomplikowane. Wystarczy tylko przestroić instrument o pół tonu w dół i potem nauczyć się czterech chwytów zwrotki oraz następnych czterech refrenu. Niby takie proste, jednak zawsze podziwiam artystów, którzy ciągłe potrafią zaskoczyć takim riffem. Wcale nie potrzeba skomplikowanej struktury, by porwać i przyciągnąć słuchacza. Właśnie z tym przysłowiowym słuchaczem wiąże się dalsza część mojej przygody z „Lesson Learnd”. Kiedy piosenka była już singlem i zadebiutowała na mojej liście, zgłosiłem ją do propozycji na forum słuchaczy Listy Przebojów Programu III Polskiego Radia. Udało się jej przejść wstępne głosowanie na forum i jako jedna z pięciu została przekazana do Trójki. Panowie redaktorzy zaakceptowali ją i dodali do zestawu, a słuchacze listy sprawili, że „Lesson Learnd” dodarło aż do drugiego miejsca. Moja radość była oczywiście niesamowita, a największa chyba wtedy, gdy Pan Marek Niedźwiecki zaprezentował ją pierwszy raz w sobotnie popołudnie jako propozycję do listy. Wtedy cieszyłem się, że w ogóle dostała się do zestawu, a o tak wysokim miejscu nawet nie marzyłem. Nie ukrywam, że zawsze będę dumny z mojego małego wspólnego ze słuchaczami i forowiczami sukcesu. Wrócę jeszcze na chwilę do samej piosenki. Opowiada ona o życiu i przejściach, które nas spotykają. Każdy z nas uczy się na błędach. Czasem uchodzą one płazem, niekiedy mają mały wpływ na nasze życie. Gorzej, gdy nie możemy już cofnąć czasu. W ustach Cantrell’a te słowa brzmią bardzo wymownie, bo jak wiadomo los dla Alice In Chains nie zawsze był łaskawy i pomimo wielkiej sławy i popularności los zafundował im wille bolesnych lekcji. Chyba właśnie, dlatego w tej piosence tkwi taka siła.

MY CHEMICAL ROMANCE - NA NA NA (NA NA NA NA NA NA NA NA NA)





Na pierwszym miejscu: Listopad‘10

Po czteroletnie przerwie My Chemical Romance powracali w glorii chwały po poprzednim niesamowitym albumie „The Black Parade”, dlatego oczekiwania odnośnie nowych utworów były na pewno wielkie. Można było się spodziewać kolejnej świetnej płyty, może nawet i koncept albumu, ale sposób, w jaki powrócili dosłownie rozłożył mnie na łopatki. „Na Na Na (Na Na Na Na Na Na Na Na Na)” to absolutny majstersztyk, szybka punkowa piosenka z powtarzającym się ‘na na na’, a wszystko w post apokaliptycznej, futurystycznej rzeczywistości pustyni piasku i bohaterów ‘killjoys’ów’. Gerard Way puścił wodze fantazji i wymyślił świat, w którym tak doskonale mógł połączyć swoje dwie pasję muzykę i komiks. Niezależnie jednak od tego czy tylko słucha się tej piosenki czy też ogląda teledysk jedno jest pewne „Na Na Na” to absolutny przebój. Można uznać, że ta piosenka to taki protest song. Świat, w którym trzeba walczyć z wszechwładną korporacją jest tylko tłem, tak naprawdę jest to metafora naszych czasów. Jeżeli się nad tym dokładnie zastanowić to można uznać, że prawie wszyscy staliśmy się zakładnikami wielkich korporacji, które chcą czy nie chcąc, świadomie czy nieświadomie utrzymujemy.

Tak samo jak i pierwsze nagranie, które promowało płytę „Danger Days: The True Lives of the Fabulous Killjoys”, tak i cała okazała się doskonała. My Chamica Romance może trochę się tutaj zmienili, postawili na eksperymenty, pojawia się tu trochę elektroniki, nowych dźwięków, ale jako całość brzmi to świetnie i na pewno zespół nie zatraci tutaj swojego ja. Tylko naprawdę, naprawdę szkoda, że ta płyta okazała się ostatnią. Mam taką teorię, że Oni po prostu się już trochę wypalili, nie chcieli się powtarzać, każdy następny album był progresem, jeżeli coś wydawało się wtórne to po prostu chowali to do szuflady, czego najlepszym przykładem jest seria ostatnich winili „Conventional Weapons”. Mam jednak nadzieje, że jeszcze kiedyś wrócą i jeżeli tak się stanie, to jestem pewien, że znowu pokażą klasę.

KINGS OF LEON - RADIOACTIVE





Na pierwszym miejscu: Grudzień‘10

Piąta płyta Kings of Leon „Come Around Sundown” na pewno nie jest jakimś rewolucyjnym materiałem. Nie można uznać jej za szczytowe osiągnięcie zespołu, ale za to wypełniona jest naprawdę przebojowymi piosenkami. Taki właśnie jest też pierwszy singiel „Radioactive”, pochodzący z tego wydawnictwa. Stara przykurzona już piosenka, którą zespół odłożył parę lat wcześniej na półkę okazałą się strzałem w dziesiątkę. Ta radioaktywna bomba eksplodowała po części, dlatego że zespół postanowił wykorzystać w chórkach refrenu prawdziwy chór gospel. To z miejsca nadało piosence uroku, a i tak bardzo przebojowy już refren, zyskał jeszcze więcej energii. Teraz po prostu chce się go śpiewać razem z zespołem. Muzycznie tak jak już powiedziałem nie ma rewolucji, ale za to „Radioactive” niesie ze sobą lekkość i radość. Najlepiej widać to oczywiście na stworzonym do tej piosenki teledysku. Dużo światła zabawy, dzieci, radości, czyli generalnie mówiąc na reszcie pozytywne przesłanie.

Widziałem już raz KOL na żywo, a w tym roku nadarzy się kolejna okazja i to w tym samym miejscu. Tamten koncert zapamiętałem jako świetny, ale ludzie do dokoła chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego jak wieki zespół przed nimi występuje. To chyba najbardziej przeszkadzało mi w odbiorze tego koncertu, teraz nawet u nas mają status takiej gwiazdy, że osobiście liczę na to, że wszyscy chóralnie odśpiewamy większość repertuaru tego tak wyczekanego koncertu.
24.06.2013 06:56 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #48
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
W ten sposób zakończyłem etap, w którym moja lista była tworzona co miesiąc.
W 13 lat i jeden miesiąc do pierwszego miejsca dotarło w sumie 117 piosenek.

Teraz zostało jeszcze ponad półtora roku comiesięcznych notowani! No, a skoro co tydzień to i numerów jeden zdecydowanie więcejIcon_smile
24.06.2013 07:05 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #49
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
Po wakacyjnej przerwie powracam do mojego podsumowania numerów jeden z ostatnich 15 lat mojej listy.
Większość lat już przebrnąłem, ale od 2011 mam zdecydowanie więcej piosenek na szczycie, a więc jeszcze trochę zostałoIcon_smile


MY CHEMICAL ROMANCE - SING



Na pierwszym miejscu: notowanie 1, notowanie 3, notowanie 4

Nową dekadę zacząłem od wielkich zmian na mojej liście, nie dość, że została zwiększona z dwudziestu do trzydziestu pozycji, to jeszcze postanowiłem publikować ją, co tydzień, a nie jak do tamtej pory, co miesiąc. Pierwszym numerem jeden w nowej odsłonie została, zatem piosenka „Sing”, moich ulubieńców My Chemical Romance. To fantastyczny splot wydarzeń, bo dziś ciężko mi sobie wyobrazić lepszy numer jeden na nowe otwarcie. Było to też w pewnym sensie nowe otwarcie dla MCR, bo płyta „Danger Days: The True Lives of the Fabulous Killjoys” powracali właśnie, po pięcioletniej przerwie i ich muzyka delikatnie mówiąc kolejny raz emulowała. „Sing” to bezsprzecznie hymn tego albumu, muzycznie porusza się po obszarach niespenetrowanych dotąd przez zespół. Kto mógłby przypuszczać, że punkowy band pokusi się o takie nagranie? Od początku budowany jest tu klimat niczym z nagrań Depeche Mode, a refreny to niemal chóralne partie, które idealnie sprawdzają się podczas stadionowych wykonań. Piosenka nie jest jednak pozbawiona klasycznego rockowego klimatu, sposób realizacji nagrania, głos Way’a oraz w końcu punkowa natura zespołu nie pozwalają zapomnieć, z kim mamy do czynienia. Należy też dodać, że teledysk do piosenki stał się jej nieodłącznym elementem. Dalsze losy Killjoys’ów (bohaterzy albumu i wcześniejszego teledysku z tej płyty „Na Na Na”) od razu wpadają do głowy, gdy słyszę dziś to nagranie. Natomiast sama piosenka idealnie wpasowuje się w ten album i pomyśleć tylko, że nie od razu byłem do niej przekonany!


KINGS OF LEON - PYRO



Na pierwszym miejscu: notowanie 2

Pewnie przedostatnia płyta Kings Of Leon nie ma już tak wielu zwolenników jak poprzednie i chyba sam skłaniam się ku takiej opinii, że „Come Around Sundown” to nie jest wybitny album, ale jednego nie można chłopakom KOL odmówić, a mianowanie tego, że wykroili z albumu naprawdę świetną single. Te dwa pierwsze „Radioactive” oraz „Pyro” spokojnie można porównać do poprzednich hitów z „Only By The Night”. To właśnie „Pyro” został moim drugim numerem jeden i to już w drugim notowaniu mojej nowej listy. Piosenka zaczyna się i kończy od fantastycznej delikatnej struna po strunie partii gitary, która zostaje już do końca tematem przewodnim utworu. Natomiast w części głównej wszystko jest już zdecydowanie mocniejsze, taki idealnie w stylu, Kings Of Leon. Całość splata jednak coś więcej, niż tylko świetny i jak zawsze atrakcyjny w odbiorze styl zespołu. Mamy tu, bowiem do czynienia z melodią i tekstem, które wprowadzają w niesamowity klimat. Ta smutna w gruncie rzeczy melodia pozostaje w głowie na długo, tak samo jak przejmujące wyznanie w refrenie. Dla mnie jest to bezsprzecznie jedno z najważniejszych nagrań zespołu, niezależnie od tego jak zostało przyjęte przez krytykę. Czasem ludzie oczekują od zespołu cudów, a to przecież nie możliwe, by wszystkim dogodzić, zresztą, kim byłby taki artysta?


PARAMORE - PLAYING GOD



Na pierwszym miejscu: notowanie 5

Niesamowite, ale w przypadku Paramore „Playing God” to czwarty singiel z płyty, „Brand New Eyes”, który doszedł u minie do pierwszego miejsca. Taki sukces jest oczywiście nie przypadkowy, bo wielokrotnie podkreślałem wyjątkowość tego albumu oraz to, że naszpikowany jest hitami. Na piątego singla zespół postanowił wybrać właśnie „Palying God”, piosenkę w średnim tempie z fajnym tematem gitary, który przypomina mi w swojej konstrukcji „Fade To Black” z repertuaru Metallici. To oczywiście mylne porównanie, ale gdy weźmie się gitarę do ręki i zagra temat zwrotki to skojarzenia muszą biec właśnie w taką stronę. Natomiast sama piosenka „Palying God” to spokojny utwór, który znacząco dynamizuje się w dopiero w refrenie. Najważniejszy jest tu jednak tekst, który w doskonały sposób ilustruje ludzkie postawy, kłótnie spory o to, kto ma rację i wzajemne udowadnianie swoich racji w nieuczciwy sposób. Czasem trzeba po prostu spojrzeć w lustro i dwa razy się zastanowić, a czasem tak jak pisze Williams, ktoś musi nasz wyciągnięty na drugą osobę palec skierować w stronę lustra. Do piosenki powstał ciekawy teledysk, a na pewno najbardziej wpada tu w oko fryzura Hayley Williams, która na potrzebę tej piosenki rude włosy zamieniła na różowe.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.09.2013 10:40 PM przez marsvolta.)
30.09.2013 10:40 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #50
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
WHITE LIES - BIGGER THAN US



Na pierwszym miejscu: notowanie 6

Debiut White Lies „To Lose My Life...” wywołał wielkie poruszenie, przede wszystkim za sprawą świetnych singli promujących to wydawnictwo. Takie hity jak „Farewell to the Fairground”, „To Lose My Life” czy „Death” na lata ustawiły grupie rzeszę wiernych fanów. Druga płyta to już jednak inne wyzwanie, trzeba sprostać oczekiwaniom pokazać, że nie był to tylko chwilowy przebłysk oraz wytyczyć też jakiś nowy kierunek. Prawdopodobnie na „Ritual” tego wszystkiego nie udało się osiągnąć, ale zapowiadające ten album nagranie „Bigger than Us” naprawdę prezentowało się świetnie. Został zachowany charakterystyczny trochę monumentalny styl tworzenia piosenek, co dobrze słychać w refrenie utworu. Harry McVeigh w rewelacyjny sposób buduje tutaj swoje wokalne partie, ale do tego zdążył nas już wcześniej przyzwyczaić. Nie da się jednak nie zauważyć, że muzyka zespołu lekko ewoluowała, doszło trochę elektroniki, która już od pierwszych sekund „Bigger than Us” odświeża i ożywia muzykę White Lies. Wszystko spaja bardzo pomysłowy teledysk, nawiązujący do klasycznego filmu Spielberg'a „E.T.”. Do dzisiaj nie mam zastrzeżeń do tej piosenki i bardzo dobrze ją wspominam. Szkoda tylko, że ten drugi album zespołu w całości nie był tak równy jak to pierwsze zapowiadające go nagranie.


PANIC! AT THE DISCO - THE BALLAD OF MONA LISA



Na pierwszym miejscu: notowanie 7

Piosenką „The Ballad of Mona Lisa” Panic! at the Disco powracali po kilki latach w znacząco odchudzonym składzie. Nie wpłynęło to jednak na muzykę, a wręcz przeciwnie na „Vices & Virtues” odzyskali świeżość i przebojowości, która cechowała niezapomniany debiut. Ten pierwszy singiel to w gruncie rzeczy taka prosta piosenka, która w zwrotce opiera się właściwie na jednym chwycie. To jednak fajnie komponuje się z opowieścią, która się w niej snuje. Natomiast refren to już klasyczne Panic! at the Disco. Muzycy przywrócili do nazwy wykrzyknik i tym samym zakomunikowali światu, że wracają do swoich nie tak przecież odległych korzeni. To nie tak, że drugi album był zupełnie zły, ale na pewno kierunek, który grupa tam obrała trochę odbiegał od tego, czego oczekiwał przeciętny fan zespołu. Ważną sprawą jest tu też bardzo osobisty tekst utworu, napisany przez Brendona Urie. Opowiada tutaj o wewnętrznej walce dwóch osób, które w nim drzemią. Nie jest to jakby się mogło wydawać kolejna historia o miłości, a właśnie bardziej o wewnętrznych rozterkach. Druga sprawą jest wykorzystanie w tytule słynnej Mona Lisy Leonarda da Vinci. Urie przekonuje, że tytuł odnosi się do Mona Lisy z obrazu, która za swoim skromnym uśmiechem skrywa emocje i tak naprawdę nikt nie wie, o czym myśli, co dzieje się w jej głowie. To wszystko doskonale obrazuje jak dokładnie i świadomie zespół podchodzi do swojego przekazu.


THE STROKES - UNDER COVER OF DARKNESS



Na pierwszym miejscu: notowanie 8, notowanie 11, notowanie 12, notowanie 13, notowanie 14, notowanie 15

Wiele osób uważa, że nowa muzyka The Strokes to już nie to samo, co kiedyś. Nawet wierni fani potrafią z miejsca położyć na niej kreskę. Z jednej strony to zrozumiałe, bo skoro kochało się alternatywny zespół, który stał się gwiazdą, to jak teraz pogodzić się z tym, że nie są już tak bardzo alternatywni. Z drugiej jednak strony może teraz właśnie przyszedł czas na totalną niezależność, na podrażanie w dowolnym kierunku i robienie tego, co się chce. Właśnie tak odczytuję płytę „Angles”, bo poziom piosenek nie odbiega tu wcale od debiutanckiego „Is This It”, a to, że nie są takie same, że zespół eksperymentuje w studio, to można tylko zapisać po stronie plusów. Pierwszy singiel z tego albumu „Under Cover of Darkness”, spędził na pierwszym miejscu mojej listy, aż sześć tygodni. Do dzisiaj uważam, że jest to jedna z najlepszych piosenek tej dekady. Utwór w zgrabny sposób łączy ten nowy album z tym, co już tak doskonale znaliśmy z poprzednich wydawnictw zespołu. Mam tu na myśli przede wszystkim charakterystyczną gitarę Hammond’a, doskonałą solówka Nick’a Valensi’ego oraz oczywiście niepowtarzalny nigdzie indziej zachrypnięty głos Casablancasa. Tutaj wszystko się zgadza, jest pięknie gitarowo, przebojowo i zarazem alternatywnie, nie mamy też najmniejszej wątpliwości, że to po porostu The Strokes.

No i jeszcze ten teledysk z muzeum, nic dodać nic ująć doskonała produkcja.


ELLIE GOULDING - YOUR SONG



Na pierwszym miejscu: notowanie 9

Ellie Goulding gościła już wcześniej na mojej liście, ale dopiero „Your Song” z repertuaru Eltona John’a pozwoliło jej wdrapać się na sam szczyt. Ta piosenka w jej wykonaniu jest po porostu rewelacyjna. Nie łatwo jest wziąć na warsztat tak klasyczną pozycję i nadać jej nową jakość, ale Ellie robi to bardzo naturalnie. Można by pomyśleć, że ta piosenka jest stworzona specjalnie dla niej. Odnosząc tekst Bernie Taupin’a do solowej twórczości artystki z pierwszego albumu „Lights”, wszystko się zgadza. Goulding pisze przecież bardzo podobne teksty, które przesiąknięte są nostalgią, miłością i zwyczajnymi ludzkimi uczuciami. To wszystko razem sprawiło, że piosenka odniosła w Wielkiej Brytanii oszałamiający sukces. Do niedawna dzierżyła miano najwyżej notowanej piosenki artystki na tamtejszej liście, a przecież można by powiedzieć, że to tylko cover. To jednak byłoby spore uproszczenie, bo gdy słucha „Your Song” w wykonaniu Goulding to nie można mieć wątpliwości, że dziewczyna wkłada w to nagranie cząstkę samej siebie. Dlatego zawsze, gdy słyszę to wykonanie nie mogę się nadziwić z jak piękną melodią mam do czynienia. Jest to też cudowne zakończenie albumu „Bright Lights”, który rozszerzył debiut Ellie „Lights”.


BRANDON FLOWERS - ONLY THE YOUNG



Na pierwszym miejscu: notowanie 10

Kiedy było już jasne, że doczekamy się solowej płyty Brandona Flowers’a zastanawiałem się nad tym jak będzie wyglądać jego muzyka poza The Killers. Okazało się, że nie różni się ona znacząco od tego, do czego zdążył nas przyzwyczaić z macierzysta formacją. Jednak, na „Flamingo” teksy Flowers ‘a wydają się być bardziej osobiste i jest to w gruncie rzeczy naturalna sprawa. Chyba właśnie dla takich piosenek jak „Only the Young” zdecydował się wydać ten materiał w takiej formie. Ten utwór zyskuje z czasem, bo dziś nie wyobrażam sobie bez niego tej płyty, a na początku był mi zwyczajnie obojętny. Jednak po kilku przesłuchaniach ta kompozycja przekonuje dosłownie wszystkim. Świetna akustyczna gitara, którą słychać szczególnie po odgłosach przesuwających się palców. W tym wszystkim idealnie komponują się też perkusja, a całość łączy syntezator. Najbardziej zaś wpadającym w ucho elementem tej muzycznej układanki jest pikające solo na syntezatorze. Do utworu powstał tez ciekawy teledysk autorstwa Sophie Muller. Na tle „Only the Young” cyrkowe popisy i akrobacje, połączone z grą świateł sprawdzają się doskonale. Najważniejszy jest jednak Brandon Flowers, bo to jego talent sprawia, że raz za razem można się cieszyć tak świetnymi utworami.
03.10.2013 07:10 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #51
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
FOO FIGHTERS – ROPE



Na pierwszym miejscu: notowanie 16, notowanie 17

W ostatnich latach Foo Fighters cieszą się ogromną popularnością. Najbardziej zaś na ich punkcie zwariowali Brytyjczycy, bo w tym kraju bilety na koncerty zespołu Dave’a Ghrol’a wyprzedają się w błyskawicznym tempie. To takie trochę niesamowite, bo muzyka Foo Fighters to kwintesencja rock’n’roll’a, który czasem zahacza nawet o punk, a najlepiej powiedzieć, że lubią dać po garach. Reasumując, nie jest to muzyka lekka, łatwa i przyjemna, a jednak zespół potrafi sobie zjednać niezliczone rzesze fanów. Nawet w naszym kraju w ostatnich latach powiedzmy od płyty „Echoes, Silence, Patience & Grace” stali się nagle strasznie popularni, a nawet więcej, bo doceniani przez masowego odbiorcę. W takiej właśnie bardzo pozytywnej atmosferze światło dzienne ujrzała siódma płyta zespołu „Wasting Light”. Płyta, którą śmiało można nazwać powrotem do korzeni. I nie chodzi tu tylko o samą muzykę, ale również o klimat, w którym album powstawał. Dave Ghrol postanowił uprościć proces nagrywania, do tego stopnia, że album powstał dosłownie w jego garażu. Zespół posiada swoje profesjonalne studio, ale tym razem zrezygnowali z komfortu na rzecz prostej formy, która stanowi podstawę rockowej muzyki. Producentem został zaś stary dobry znajomy z czasów „Nevermind” Butch Vig. Następnie na albumie pojawia się tez były kolego a Dave’a z Nirvany Krist Novoselic.

W takich oto okolicznościach powstaje materiał doskonały. Już pierwszy singiel z tego albumu „Rope”, który bez problemu wspiął nie na szczyt mojej listy potwierdza, że album został nagrany prostymi środkami. „Rope” po prostu brzmi bardzo analogowo, a wrażenie jeszcze bardziej potęguje teledysk nagrany zwykła stara kamerą VHS. Ma to swój urok i naprawdę niesamowita moc. Piosenka posiada zabójcze intro, które składa się z sekwencji paru chwytów zagranych przy użyciu efektu opóźnienia tzw. „Delay”. I zaraz po tym otwarciu następuje mocne wejście perkusji i piosenka się toczy. To taka jakby przepychanka gitar i perkusji, która za każdym razem podsumowuje i zamyka kolejne partie gitar. Potem następuje cudowny, klasyczny dla Foo Fighters refren i wtedy znowu nie mam już wątpliwości, dlaczego lubię ten zespół.


MY CHEMICAL ROMANCE - PLANETARY (GO!)



Na pierwszym miejscu: notowanie 18, notowanie 19, notowanie 24

Trzeci singiel, trzeci numer jeden, ale to specjalnie nie może dziwić, jeśli prześledzi się historię zespołu na mojej liście. O „Danger Days” napisałem już dużo przy poprzednich singlach, dlatego teraz skupię się na czymś innych. Dla mnie „Planetary (Go!)”, chyba już na zawsze będzie się kojarzyć z koncertem zespołu, który miałem okazję zobaczyć na żywo. To oczywiście nie był najwybitniejszy występ MCR, o tym już kiedyś pisałem, ale i tak dla fana jest to niesłychanie ważna rzecz. Z dzisiejszej perspektywy bezcenna, bo jak wiadomo My Chemical Romance już nie istnieją, a jednoczenie nie wiemy czy jeszcze kiedyś powrócą. Teledysk do piosenki został zrealizowany podczas londyńskiego koncertu zespołu i to jeszcze bardziej potęguje wspomnienia. Muzycznie „Planetary (Go!)” to kwintesencja tego albumu, bo to tutaj wszystkie elektroniczne naleciałości łącza się z prosta punkową formą. To piosenka niesamowicie skoczna, można by powiedzieć, że MCR w końcu pokazują radosną stronę. Taka jest jednak konwencja płyty i nie można w żaden sposób czuć się rozczarowanym, bo choć post apokaliptyczny klimat jest tematem przewodnim, to jednak główne przesłanie („Keep running”) nie przestawaj biec, uciekać, ma w sobie coś z młodzieńczej radości i szaleństwa. Do póki biegniesz i walczysz to też żyjesz i bawisz się pełnią życia.


FUNERAL FOR A FRIEND - SIXTEEN



Na pierwszym miejscu: notowanie 20

To taka miłość od pierwszego przesłuchania, bo nic wcześniej nie zapowiadało debiutu Funeral For A Friend na mojej liście. Do wtedy znałem ten zespół, ale nie słuchałem w wolnym czasie jego płyt, natomiast piosenka „Sixteen” dużo zmieniła. Dziś darzę Funeral For A Friend wielką sympatią, bo są naprawdę świetni w tym co grają. Niby hardcore, albo coś około tego, ale maestria wykonania i dbałość o szczegóły istotnie podnosi chłopaków o poziom wyżej. Wystarczy dokładnie posłuchać płyt, bo zrozumieć, że nie ma tam miejsca na przypadkowe dźwięki, że każda piosenka jest starannie wyprodukowana, nawet jeśli nawiązują do cięższych i bardziej mocnych form to i tak wszystko trzyma się kupy. „Sixteen” jest natomiast przykładem idealnego przeboju, od początku do końca melodia postawiona jest tu na pierwszym planie, a najfajniejsze jest to, że gitara prowadząca cały czas za nią podąża. Tworzy to takie wrażenie jakby nieprzerwanej solówki, ale też bez przesady, bo motyw nie przeszkadza reszcie. Natomiast, gdy utwór dochodzi do prawdziwej solówki, przejście w nią jest całkowicie naturalne, tak samo jak gitarowe outro na końcu. W przypadku „Sixteen” nie sposób nie wspomnieć też o doskonałym teledysku, który przenosi w czasy dzieciństwa, podwórkowych zabaw. Motyw z zasypaną skrzynką, w której chłopcy ukrywają dziecięce pamiątki, skarby, bardzo mi się podoba, ponadto fajnie wygląda to w takiej jesiennej scenerii.


ARCTIC MONKEYS - DON'T SIT DOWN 'CAUSE I'VE MOVED YOUR CHAIR



Na pierwszym miejscu: notowanie 21, notowanie 22, notowanie 23

Pierwszym pokazanym światu utworem z czwartego albumu Arctic Monkeys „Suck it and See” było nagranie „Brick by Brick”. Do tamtej piosenki powrastało nawet skromne video, ale na singla trzeba było poczekać trochę dłużej. Dziwiłem się, że tak świetne nagranie nie jest promowane jako regularny singiel, ale gdy usłyszałem „Don't Sit Down 'Cause I've Moved Your Chair” wszystko zrozumiałem. Ta piosenka jest jak walec, zaczyna się od wdzięków cichej gitary, grającej charakterystyczny dla muzyki małpek prosty temat przewodni, a po chwili włącza się cały zespół i do dzisiaj wywołuje to piorunujące wrażenie. Ciężkość tego głównego riffu piosenka zawdzięcza strunie E obniżonej do D. To ona też włącza się w momencie, gdy wchodzi bas i perkusja. Niby taki prosty zabieg, a efekt cudowny! Należy też zauważyć, że „Don't Sit Down…” nie ma w zasadzie refrenu, bo ciężko za taki uznać okrzyki „Oooh yeah yeah yeah”. To raczej teki mostek muzyczny łączący poszczególne zwrotki i pozwalający się rozwinąć prostej, aczkolwiek subtelnej solówce. Te elementy razem sprawiają, że nagranie posiada niezwykłą moc, a tekst piosenki do dzisiaj mnie intryguje. Warto też zwrócić uwagę na pomysłowy teledysk, poskładany z różnych wycinków i pobarwiony oraz rozmyty przez różne filtry. Można tam zobaczyć min. urywki meczów piłkarskich Sheffield Wednesday przeciwko drużyną Arsenalu Londyn i Manchester United.


ADELE - SET FIRE TO THE RAIN



Na pierwszym miejscu: notowanie 25

Ogólnoświatowe szaleństwo związane z Adele domknęło też w końcu i moją listę. Przyznaje, że stawiałem opór, ale gdy usłyszałem „Set Fire to the Rain” nie mogłem przejść obok takiego nagrania obojętnie. Dla mnie to bezsprzecznie najlepsza piosenka Adele, właśnie taka, która chwyta i nie puszcza, której nie ma się nigdy dość. To niesamowita opowieść o stosunkach międzyludzkich, ubrana w cudowną melodię, która niesie, każde następne słowo, które wyśpiewuje tutaj Adele. Natomiast w refrenie następuje eksplozja i atmosfera nostalgii znika na chwile dzięki tak mocnemu i ekspresyjnemu wykonaniu, aby na samym jego końcu znów powrócić. Takie jednak są te piosenki Adele, że słuchając czasem zapomina się, o jakich tematach opowiadają. To jest właśnie siła tej dziewczyny, potrafi sprzedać soje utwory dzięki niesłychanej charyzmie, przez co miejsca stają się czyś więcej niż tylko ckliwą miłosną opowieścią. Do „Set Fire to the Rain” nie powstał żaden teledysk, a i w ogóle promocja albumu „21” nie była jakaś szalona, ale 11 milionów sprzedanych płyt w USA mówi samo za siebie. To po prostu uczciwa muzyka, której w dzisiejszych czasach potrzebowali chyba wszyscy. Zawsze się zastanawiam ile płyt sprzedałaby na początku tego wieku, kiedy albumy sprzedawały się przynajmniej trzy razy lepiej!

Na koniec jeszcze taka ciekawostka odnoście naszego podwórka. Adele w Polsce rozwaliła system ZPAV, bo dostała podwójną diamentową płytę. Ja rozumiem, że obniżono progi certyfikacji, ale dlaczego zmieniono mnożnik w sprawie diamentowego albumu. 20.000 x 10 =20.000, a nie 100.000?
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.11.2013 08:52 PM przez marsvolta.)
15.10.2013 05:20 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
thestranglers Offline
Moderator
*****

Liczba postów: 31 118
Dołączył: Dec 2014
Post: #52
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
Też uważam że Set Fire To The Rain to jej najlepszy utwór. Płyta już nie jest aż tak zachwycająca ale ten singiel daje wciąż kopa.
16.10.2013 03:33 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #53
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
THE STROKES - TAKEN FOR A FOOL



Na pierwszym miejscu: notowanie 26, notowanie 27, notowanie 28, notowanie 29, notowanie 30, notowanie 32

Drugi singiel The Strokes „Taken for a Fool” z płyty „Angles” przez wielu uznawany jest za najlepsze nagranie na tym albumie. Oczywiście nie mogę się z tym do końca zgodzić, bo ten pierwszy singiel „Under Cover of Darkness” jest najzwyczajniej jeszcze lepszy. Nie zmienia to jednak faktu, że w przypadku tych dwóch promowanych utworów mamy do czynienia z dwoma najlepszymi nagraniami na płycie. O tym pierwszym singlu pisałem już wcześniej, a „Taken for a Fool” to taki wehikuł czasu, który przenosi w czasy debiutu The Strokes. Jest to chyba najbardziej klasyczna dla stylu nowojorczyków piosenka na „Angles”. Tutaj wszystko przypomina te wczesne lata, od charakterystycznej gitary, schematu kompozycji, po oszczędną realizację studyjną nagrania. Następnym atutem piosenki są naprawdę świetne słowa, które dosłownie same wpadają do głowy i od razu można sobie je nucić pod nosem. Julian Casablancas ma niesamowitą umiejętność pisania ciekawych, wieloznacznych tekstów, które idealnie spajają się muzyką oraz jednocześnie rymują. To w sumie cecha wszystkich wielkich tekściarzy, ale gdy czasem słucham współczesnych amatorów w tym fachu, to właśnie ten element najbardziej mnie do wielu zespołów i wykonawców zniechęca. „Taken for a Fool” można słuchać bez końca i za każdym razem jakiś fragment tekstu potrafi przykuć uwagę i poprowadzić tok myśli zupełnie gdzie indziej niż przy poprzednim przesłuchaniu.

Z perspektywy czasu trochę szkoda, że album „Angles” nie doczekał się kolejnego singla, bo dwa to zdecydowanie za mało. „Machu Picchu”, „Two Kinds of Happiness” albo nawet „Life Is Simple in the Moonlight” idealnie by się nadawały.


CRYSTAL FIGHTERS - AT HOME



Na pierwszym miejscu: notowanie 31

Bardzo lubię Crystal Fighters min. za ich pozytywne nastawianie do świata, niezapomniane koncerty, których energii nie można opisać słowami oraz oczywiście za ich muzykę. Taką wlanie radosną w pełni przeżywaną na scenie muzykę, która w sprytny i wyważony sposób łączy różne style zaczynając od rocka poprzez elektronikę, synthpop na folku kończąc. Budują w ten sposób swój muzyczny świat, wyróżniają się na tle innych i stają się ciekawą alternatywa dla niezliczonych zespołów indie, które nie potrafią wykrystalizować swojej muzycznej drogi. Debiutancka płyta zespołu „Star of Love” została wypełniona właśnie takimi kolorowymi, ciekawymi i nieprzeciętnymi kompozycjami. Jedna piosenka z tego albumu spodobała mi się szczególnie. Chodzi oczywiście o „At Home”, czyli kompozycję, która już po pierwszym przesłuchaniu wyróżnia się na tle reszty. Połączenie subtelnej delikatnej elektroniki z dźwiękami tradycyjnych baskijskich instrumentów wypada niesamowicie. W zasadzie zakochałem się w tej piosence od pierwszego przesłuchania. Sposób, w jaki ułożone są tutaj słowa to po prostu mistrzostwo świata. Szybko wyśpiewywane w zwrotce w żadnym momencie nie gubią rymu, to one napędzają tą piosenkę. Natomiast siła refrenu jest niesamowita, a szczególnie widać i słychać to podczas koncertów zespołu. Wiem, co mówię, byłem już trzy razy!


FOO FIGHTERS - WALK



Na pierwszym miejscu: notowanie 33

Dwie statuetki Grammy, video inspirowane filmem „Falling Down” w reżyserii Joel’a Schumachera zdobywa tytuł najlepszego teledysku na MTV Video Music Awards oraz świetne wyniki na listach przebojów. Coś w tym „Walk” musi być, że z pozoru taka niewinna klasyczna rockowa piosenka z rozkręcającym się tempem tak bardzo się wszystkim spodobała. Sam też zaliczam się do tego grona, ale to chyba nie jest wielką niespodzianką zważywszy na okoliczności, w których piszę. Najzabawniejsze jest jednak to, że gdyby piosenka ukazała się cztery lata wcześniej na „Echoes, Silence, Patience & Grace”, bo właśnie z tamtej sesji pochodzi, wcale nie musiałaby stać się tak wielkim przebojem. Wtedy królowało inne nagranie Foo Fighters „The Pretender” i prawdopodobnie w takich okolicznościach mogło by ją przyćmić, tak jak wiele innych doskonałych nagrań z tamtego krążka. Dave Ghrol przyznaje, że piosenka, która traktuje o nauce ponownego chodzenia, jest jakby o dawaniu drugiej szansy i dlatego „Walk” zostaje umieszczone na „Wasting Light” oraz symbolicznie nawiązując do swojego przesłania kończy ten wspaniały album. Wspaniale byłoby zobaczyć „Walk” na żywo! To taka myśl, która dopada mnie ilekroć myślę o nagraniach Foo Fighters.

Mam nadzieje, że w tym roku w końcu do nas przyjadą, pomimo tego, że Mikołaj Ziółkowski (szef Alter Art organizator min. Opener Festival ) osobiście powiedział mi dwa lata temu, że nie ma na to szans. Jednak teraz po doskonałym koncercie QOTSA w Gdyni paradoksalnie szansa może się otworzyć. Dlaczego? Wystarczy pokojarzyć fakty.


ARCTIC MONKEYS - THE HELLCAT SPANGLED SHALALALA



Na pierwszym miejscu: notowanie 34, notowanie 35

Drugi singiel z albumu „Suck it and See” na pewno zaskakuje, zawłaszcza swoim tytułem „The Hellcat Spangled Shalalala Lyrics”. Ten tytuł to taka gra słów, która odnosi się w prosty sposób do tekstu piosenki. Alex Turner kolejny raz puszcza tutaj wodzę swojej fantazji, która jednym może się podobać innym nie, ale dla mnie ten styl jest absolutnie świetny. Muzycznie to chyba najbardziej melodyjny, a co za tym idzie wpadający w ucho kawałek na całym albumie. Nie może, więc dziwić, że został wybrany na singla. Wszystko działo się w środku lata 2011 roku, wiec piosenka stała się przynajmniej dla mnie takim letnim wakacyjnym hymnem Arctic Monkeys. Zaczyna się od sprzężenia gitary, po której wchodzi gitara prowadząca, taka w stylu Johnny’ego Marr’a i ten moment z miejsca przykuwa uwagę. Czasem tylko zastanawiam się, dlaczego tej Marr’owej gitary nie może być więcej, tak jak to ma miejsce w dalszej części utworu. Można jednak założyć, że wszystko ma tu swoje proporcje i taka też oczywiście się broni. Wracając jeszcze do tekstu piosenki to warto zaznaczyć, że dzięki słowom, „sha la la la” piosenka zyskuje świetny przebojowy finał refrenu.

Teledysk do piosenki powstał w Kalifornii, a zdjęcia w nim umieszczone są jakby chaotyczne posklejane z różnego rodzaju materiałów zespołu. Pozwala oddać fajny klimat miejsc, w których muzycy nagrywali „Suck it and See”.


THE KOOKS - IS IT ME



Na pierwszym miejscu: notowanie 36, notowanie 37

W dzisiejszym świecie muzyki The Kooks na pewno mają duży problem do rozwiązania, bo chociaż wciąż nagrywają absolutnie przebojowe numery, takie właśnie jak „It it Me” i gromadzą na swoich koncertach tłumy fanów to jednak nie są w stanie sprostać oczekiwaniom krytyków. Pierwsza płyta zespołu „Inside In / Inside Out” zdefiniowała muzyczny styl zespołu, czyli proste, melodyjne gitarowe piosenki z tekstami, które odnoszą się do młodych ludzi i ich przeżyć. Dlatego to, co dziś wyprawiają muzyczni dziennikarze jest dla mnie niezrozumiałe. Ja słyszę na płycie „Junk of the Heart” takie samo The Kooks jak pięć lat wcześniej na debiutanckim albumie. I jako, że tego nie rozumiem i się z tym nie zgadzam, to na mojej liście „It it Me” bez większego problemu dotarło do pierwszego miejsca. Ta piosenka to takie połączenie dwóch twarzy zespołu tej nastrojowej i melancholijnej z szybszą i bardziej przebojową. Znalazło się też miejsce do ciekawej i pasującej jak ulał do The Kooks solówki i do tego cudowne zakończenie piosenki. Kolejną świetną sprawą jest naprawdę sprytny teledysk, w którym wszystko jakby płynie za sprawą pracy kamery, takie rozwiązanie świetnie się tu sprawdza. Podsumowując można, zatem zadać pytanie. Czego chcieć więcej? Na to pytanie odpowiem w ten sposób. Chcę więcej koncertów! Zwłaszcza takich, jak ten w Krakowie dwa lata temu, z którego najbardziej zapamiętałem chyba właśnie wykonanie „It it Me”, podczas, którego w stronę sceny poleciały mydlane bańki wypuszczone przez fanów.
25.10.2013 08:58 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #54
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
R.E.M. - ÜBERLIN



Na pierwszym miejscu: notowanie 38

R.E.M. to jeden z najważniejszych zespołów w historii muzyki rockowej. Na przełomie wieków zyskali ekstremalną popularność, wcześniej byli alternatywni, zawsze inspirowali swoją muzyką i nie sposób nie zauważyć ich wpływu na współczesne zespoły, artystów. Jednak po trzech dekadach wspólnego muzykowania R.E.M. postanowili zakończyć działalność. Ta informacja zbiegła się w czasie z pobytem utworu „Uberlin” na mojej liście i chociaż piosenka pomału żegnała się z podstawowym zestawieniem, to pod wpływem tej informacji wskoczyła na pierwsze miejsce. Podjąłem taka decyzję trochę dla upamiętnienia tego szczególnego i chyba też smutnego w pewnym stopniu smutnego momentu. Z drugiej strony było to chyba uczciwe rozwiązanie, biorąc pod uwagę fakt, że cały czas słuchałem wtedy w zasadzie tylko R.E.M, a „Uberlin” to szczególna piosenka i w doskonały sposób nawiązuje do twórczość zespołu z okresu, który lubię najbardziej. Mamy tu, bowiem do czynienia z klasyczną dla stylu R.E.M balladą, która klimatem przypomina „Automatic for the People”. Po prostu brzmi tak jakby została wyrwana z tamtego okresu i dla mnie pozostaje bezsprzecznie najlepszym nagraniem R.E.M. od czasu „I’ll Take the Rain” z płyty „Reveal”. No i jeszcze ten nietypowy teledysk, który jak ulał pasuję do tego utworu i nigdy się nie nudzi.


RED HOT CHILI PEPPERS - THE ADVENTURES OF RAINDANCE MAGGIE



Na pierwszym miejscu: notowanie 39

Red Hot Chili Peppers po prostu się nie starzeją! Oczywiście znajda się i tacy, którzy będą mieć odmienne zdanie, ale ja pozostaną przy swoim. Pewnie, że wszystko się kiedyś nudzi i nie sposób utrzymać publiczność w takim samym pobudzeniu i napięciu przez tyle lat. Niemniej jednak takie utwory jak „The Adventures of Rain Dance Maggie” sprawiają, że cały czas lubię słuchać Peppersów i ciągle czekam na ich nowe nagrania. Ta piosenka to przecież kwintesencja stylu papryczek, którzy słyną z takiej właśnie mieszanki stylów, jaką tutaj serwują. Funk pomieszany z rockiem, totalnie przebojowy refren, lekko psychodeliczne brzmienie gitary Josh’a Klinghoffer’a, zwłaszcza w solówce, można by zapytać, czego chcieć więcej? Linia basu, którą popisał się tu Flea to absolutnie pierwsza liga, głos Kiedis’a też się przecież nie starzeje, a ta nutka świeżością, która wnosi Klinghoffer sprawia, że po kilku przesłuchaniach nie można się już uwolnić od tego nagrania. Zresztą mam podobne zdanie o całym albumie „I'm with You”. Dla mnie John Frusciante już na zawsze pozostanie jednym z Bogów gitary, ale do cholery nie mogę zgrywać idioty i mówić, że młody następca do niczego się nie nadaje. Tak samo jak bardzo, ale to bardzo lubię „One Hot Minute” z Navarro, tak i „I'm with You” sprawiło mi wiele przyjemności min. dzięki takim hitom jak „The Adventures of Rain Dance Maggie”!


KASABIAN - DAYS ARE FORGOTTEN



Na pierwszym miejscu: notowanie 40, notowanie 41, notowanie 42

Po niesamowitym sukcesie krążka „West Ryder Pauper Lunatic Asylum” dla Kasabian przyszedł czas stawienia czoła wyzwaniu, jakim jest nagranie następcy tak znakomitego albumu. Mam wrażenie, że na „Velociraptor!” ta sztuka w pełni się zespołowi udaje. Z niczym się nie ścigają, a wręcz przeciwnie zbaczając trochę z kursu i zacieśniając stylistycznie zawartość albumu wychodzą z wyzwania w pełni zwycięsko. „Days Are Forgotten” idealny przykład tej tezy, bo w tej piosence zespół wraca niejako do swoich bardziej elektronicznych korzeni, które cechowały debiut i chyba nie sili na stworzenia drugiego „Fire” czy „Where Did All the Love Go?”. Taka sytuacja jest w pełni normalna, piosenka smakuje przez to świetnie, a to nawiązanie do elektronicznych korzeni ożywia nawet, o ironio ten utwór. Jeżeli założyć, że najlepszą płyta Kasabian był ich debiut, a wiadomo, że dla wielu fanów, a nawet krytyków tak jest, to wychodzi na to, że te nowe piosenki są nawet lepsze niż wychwalane przez wszystkich hity z poprzedniej płyty. Miałem okazję zobaczyć zespół na żywo dwukrotnie. Pierwszy raz po wydaniu „West Ryder …”, a drugi tuż po wydaniu „Velociraptor!” i choć ten pierwszy z różnych powodów podobał mi się bardziej, to ten drugi dzięki tym nowym utworom z „Days Are Forgotten” na czele był na sto procent bardziej energiczny i przebojowy.


NOSOWSKA – NOMADA



Na pierwszym miejscu: notowanie 43

Nosowska z każdym swoim następnym albumem brutalnie uświadamia krajowym artystą, że po prostu nie maja do niej startu. „Nomada” to kolejny, można by zapytać, który już przykład, takiego stanu rzeczy. Który? Tego nie wiem, na pewno, co pokazała przyszłość nie ostatni. Piosenka w stylu Thom’a Yorke’a urzeka od razu, trochę za sprawą dźwięków pianina, następnie tykającej imitacji maetronou, potem transowej końcówki i cudownych wstawek retro elektroniki. Najbardziej przykuwa uwagę doskonały tekst utworu. Jest przejmujący, absorbujący, trochę nawet można by powiedzieć za bardzo dosadny, ale dzięki temu nie można przejść obok niego obojętnie. To wszystko w połączeniu z artystycznym, czarno białym teledyskiem, po prostu zachwyca. Od razu odnoszę wrażenie, że tak kobieta jest geniuszem! To jednak nie jest prawdą, bo w rzeczywistości to nie wrażenie, to po prostu fakt. Taki sam jak to, że sól jest słona, a cukier słodki. Fakt, który za każdym razem nie wiedzieć, czemu napawa mnie dumą i radością. Tak samo jak „Nomada”, tak i cała płyta „8” bardzo mi się podoba, o czym będę miał jeszcze okazję o tym napisać. Szkoda tylko, naprawdę szkoda, że twórczość naszych rodzimych artystów, za sprawą naszych wytwórni płytowych nie może być poznana szerzej poza granicami naszego kraju.


MILES KANE - REARRANGE



Na pierwszym miejscu: notowanie 44

Debiut Milesa Kane „Colour of the Trap” do dzisiaj bardzo często powraca do mojego odtwarzacza. To płyta na wskroś przebojowa, chociaż nie jest to taka oczywista przebojowość, bo trzeba się w tą muzykę zagłębić, osłuchać się z tymi piosenkami, aby w pełni poznać ich wartość. Tak właśnie było w moim przypadku, przecież już „Come Closer” dało o sobie znać na moje liście, ale w tamtym czasie nie stało się na niej numerem jeden. Przy „Rearrange” historia mogła się nawet powtórzyć, ale coś powodowało, że ciągle wracałem do tej piosenki i koniec końców wdarła się na szczyt mojego zestawienia. W „Rearrange” najważniejszą rolę odgrywa gitara Kane’a, a dokładniej rewelacyjnie wpleciony w nagranie sposób gry slidem i wajchą na mostku tremolo. Maestria wykonania tej partii zwraca uwagę od razu, no i od razu ta na pozór prosta piosenka składająca się dosłownie z czterech chwytów zyskuje jakość. Pomysł na taką muzykę zatopioną w brzmieniu lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych może wydawać się już oklepany, ale w takim wykonaniu zachwyca. Zresztą to nie tylko muzyka, ale i cała otoczka wokół potrafi wprowadzić w doskonały nastrój. Kane idealnie odnajduje się w takim wizerunku. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że ten utwór to kolejny efekt współpracy duetu znanego z The Last Shadow Puppets, czyli oczywiście Kane, Turner. To niesamowite ile rewelacyjnej muzyki wypuścił ostatni z pod swojej ręki Alex.
05.11.2013 07:13 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #55
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
JANE'S ADDICTION - IRRESISTIBLE FORCE



Na pierwszym miejscu: notowanie 45, notowanie 46, notowanie 46, notowanie 48

Fonograficzny powrót, Jane’s Addiction po ośmiu latach od ostatniej płyty „Strays” był dla mnie sporym zaskoczeniem. Prawdą jest, że już wcześniej zespół się reaktywował i koncertował, zahaczając nawet o Polskę, ale cała nowa płyta to już zupełnie coś innego. Tymczasem okazało się, że nie tylko nagrali coś po latach, ale przy okazji wznieśli się na swój absolutnie najwyższy poziom. „The Great Escape Artist” to płyta doskonała. Może pierwszy singiel „End to the Lies” jeszcze tego nie zapowiadał, ale właśnie dzisiaj przypomniany przez mnie, kolejny numer jeden mojej listy „Irresistible Force” sprawił, że na powrót oszalałem na punkcie legendarnej kapeli z przed lat. Który to już raz mógłbym sam siebie zapytać? To nie ważne, bo warto wracać do starych klasycznych płyt, ale zdecydowanie przyjemniej jest dostać od ulubionego zespołu taką perełkę jak „Irresistible Force”. To utwór, który sam w przeciągu kilku lat legendą obrośnie i wiesz o tym od pierwszego przesłuchania. To magiczna piosenka, zaaranżowana w cudowny sposób w klimacie pewnej zagadki, mistycyzmu. Już pierwsze słowa wyszeptane przez Farrell’a podkręcają to napięcie, a w tle, co jakiś czas pojawia się klimatyczna zagrywka gitary Dave’a Navarro, która przez cały czas utwór się rozwija, aż w końcu następuje refren, ale nie taki zwykły refren, tylko całkowicie przemyślany trafiający w punkt na kształt wielkiego wybuchu, o którym poniekąd opowiada warstwa liryczna piosenki. Nawiasem mówiąc tekst jest dużo głębszy, bo odnosi się do paradoksu omnipotencji. Zwieńczeniem piosenki jest doskonała niezbyt skomplikowana, ale za to idealna i charakterystyczna dla Navarro solówka, którą można słuchać bez końca. I jak tu nie kochać Jane’s Addiction?


KASABIAN - RE-WIRED



Na pierwszym miejscu: notowanie 49, notowanie 51

Już pierwsze dźwięki „Re-Wired” pozwalają stwierdzić, że mamy do czynienia z utworem absolutnie przebojowym. Pewnie nie szczytowym osiągnięciem Kasabian, ale na pewno trzymają tu poziom i z miłą chęcią wraca się do tego nagrania. Skoro, zaś utwór jest skoczny i melodyjny, dlaczego nie zrobić do niego zabawnego teledysku. I oczywiście taki obrazek dostajemy, a polskiej publiczności za sprawą czerwonego malucha, czyli Fiata 126p, który wypada z drogi w szczególności, ta zabawna historyjka musiała przypaść do gustu. Muzycznie „Re-Wired” to kwintesencja stylu Kasabian, może trochę za bardzo przypomina „Where All the Love Gone”, nie przeszkadza to jednak w odbiorze utworu. Chodzi mi tu przede wszystkim o takie orientalne zapętlenie, które przewija się w podkładzie piosenki. Nie da się jednak ukryć, że jest to już poniekąd klasyczne zagranie zespołu, który z lubością wprowadza takie dźwięki do swojej muzyki. To naprawdę zabawne, że jeśli spojrzy się na listy sprzedaży albumów i koncerty zespołu, to nie do końca wiadomo, dlaczego ich piosenki nie mogą sobie poradzić na rodzimej liście sprzedaży, a potem zostają kultowe do tego stopnia, że potrafią być wykorzystywane w formie podkładów do najpopularniejszych programów Sky Sports (Barclays Premier League). Za to przynajmniej na mojej liście Kasabian nie mają najmniejszych problemów z wdrapaniem się na szczyt i nie inaczej było w przypadku „Re-Wired”.


M83 - MIDNIGHT CITY



Na pierwszym miejscu: notowanie 50

Pierwsze moje poważne zetkniecie z muzyką francuskiego duetu M83 nastąpiło w trakcie moich przygotowań do Openera ’09. Wiadomo, wtedy królowała piosenka, „Kim & Jessie” z albumu „Saturdays = Youth”. Był to na tyle wielki przebój, że po prostu nie sądziłem, że jeszcze kiedyś uda się im w taki sam sposób zwrócić uwagę światowej publiczności. Okazało się, ku mojej i pewnie wielu innych uciesze, że byłem w straszliwym błędzie. „Hurry Up, We're Dreaming” przyniosło „Midnight City”, utwór znacznie bardziej globalny za sprawą swojej przebojowości i nie ma, co się oszukiwać mody na francuskie elektroniczne zespoły. Na mojej liście wszystko zbiegło się też z końcem roku, sylwestrową zabawą i klimatem, który sprawił, że „Midnight City” miało utorowaną drogę na szczyt. Cudowny klimat utworu udziela się od razu. Sposób, w jaki budowane są tu poszczególne części, to absolutny majstersztyk. Niby prosta piosenka, natomiast mnogość dźwięków, która stąd płynie naprawdę zdumiewa. Nie są to jednak jakieś tam proste sztuczki, tutaj wszystko jest przemyślane i rozrysowane, harmonie idealnie za sobą współgrają, a w szczytowym momencie utworu, gdy wchodzi solo saksofonu zespół ociera się moim zdaniem o geniusz. To wszystko razem sprawia, że „Midnight City” przynosi z sobą ogromną dawkę energii i jest to jeden z ważniejszych powiewów świeżości we współczesnej muzyce.


SNOW PATROL - CALLED OUT IN THE DARK



Na pierwszym miejscu: notowanie 52

Nową płytą, a szczególnie tym singlem „Called Out In The Dark” Snow Patrol zaskoczyli mnie zupełnie. Już w pewnym stopniu postawiłem na niech krzyżyk, bo ich nowe propozycje zupełnie rozmieniały się z moim wyobrażeniem ich muzyki. Zawsze powtarzam, że „Spitting Games” czy „Run” to były czasy i wtedy naprawdę Snow Partol wydawali się mocni, a potem przyszły sukcesy, masowa popularność i zjechali na drogę zarezerwowaną raczej dla Coldplay. Nie tedy droga chciałoby się powiedzieć, ale oczywiście, każdy muzyk ma prawo grać tak jak chce. „Called Out In The Dark” to niesłychanie popowa piosenka, brzmienie wygładzone, nóżka sama chodzi, trochę elektroniki i hit murowany. Z drugiej strony mamy tu do czynienia z serią bardzo fajnych pomysłów, a już sam refren, który napawa pewnego rodzaju niepokojem i zakłopotaniem sprawia, że nie sposób o tej piosence zapomnieć. Można też powiedzieć, że jest to klasyczna piosenka Snow Patrol w nowym opakowaniu. Nie żadna tam zdrada swojej muzyki, jeżeli cos takiego w ogóle jest możliwe, tylko zwykła chęć zrobienia czegoś nowego. Oczywiście takie zabiegi nie wszystkim się spodobały, ale według mnie „Called Out In The Dark” to utwór absolutnie na czasie i pewna nowa doza przebojowości i rytmu, które cechowały zespół przed laty tutaj powróciły.


JANE'S ADDICTION - UNDERGROUND



Na pierwszym miejscu: notowanie 53, notowanie 54, notowanie 55

Utworem „Underground” Jane’s Addiction udowodnili, że wrócili na dobre. To taka kwintesencja stylu zespołu. Nie zabrakło niczego, dlatego mamy tu popisy wokalne Perry Farrell’a oraz niestarzejącą się i cięgle pasjonującą gitarę Dave’a Navarro. Świetny tekst o artystach z podziemia, który jak ulał pasuje do wizerunku grupy uzupełnia resztę. Brakowało jeszcze tylko odpowiedniego teledysku, ale i na to w końcu przyszedł czas. To prawdopodobnie najlepszy obrazek zespołu w historii. Można ukuć tezę, że odnosi się do początków zespołu i miejsc, w których przyszło im występować. Podobno na początku kariery nie zawsze były to występy instrumentalne, może to tyko takie plotki, ale znając temperament Perry’go czy Dave’a jest to zupełnie możliwe. Tak „Underground” to z całą pewnością najlepszy możliwy wybór na utwór rozpoczynający „The Great Escape Artist”, po takim początku dostajesz znak – nie wyłączaj odtwarzacza! Przepiękna eksplozja i pokaz siły Jane’s Addiction, to też dowód na to, że w muzyce nie liczy się to ile masz lat i czy przypadkiem się już nie wypaliłeś. Założę się, że jeżeli Jane’s za kilka lat wydadzą swoje kolejne dzieło, to znowu będzie można tam odnaleźć takie perełki i w dalszym ciągu nie stracą nic ze swojej mocy. Na pewno nie zdradzą też podziemia i korzeni, z których się wywodzą, bo kariera tego zespołu to idealny przykład własnej niezakłóconej przez nikogo wizji i twórczości, która tak naprawdę nigdy masowa nie będzie.
21.11.2013 06:32 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Dobromiera Offline
głośna mniejszość
*****

Liczba postów: 7 074
Dołączył: Jun 2011
Bebo Facebook Flickr Last.fm LinkedIn MySpace
NK.pl Twitter YouTube
Post: #56
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
Przez filmy z YT topic straasznie długo się ładuje. Dużo bardzo dobrych numerów 1 się tu przewija od lat i również fajne opisy. Icon_smile Nie doceniłem "Called Out In The Dark" i "Midnight City" na liście, i fajnie że ktoś oprócz mnie docenia "Spitting Games". Icon_biggrin

Prace nad nową Muzyczną Galaktyką trwają. Żegnaj phorum.pl, witaj niezależności!

https://rateyourmusic.com/~Szysza32
21.11.2013 09:41 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #57
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
KAZIK NA ŻYWO - PLAMY NA SŁOŃCU



Na pierwszym miejscu: notowanie 56, notowanie 57

Prawdopodobnie już kiedyś o tym wspominałem, ale jakby, co to powtórzę to jeszcze raz. Dla mnie Kazik Na Żywo to ulubione wcielenie, Kazika. Z zespołem wiążą się też niesamowite wspomnienia, koncertowe. Pierwszy koncert KNŻ widziałem już prawie 15 lat temu. Potem zespół przestał istnieć, ale kiedy go nie było ludzie coraz bardziej zaczęli za nim tęsknic. Można też uznać, że KNŻ stał się taką małą legendą, która nagle, trochę niespodziewanie postanowiła powrócić. Kiedy zaczęły się te pierwsze koncerty, po prostu z racji przywiązania do tej muzyki, uwielbienia szczególnie drugiej płyty „PPP” oraz oczywiście sentymentu, po prostu musiałem wybrać się na jeden z tamtych występów. Tak też się stało, a występ w krakowskim „Studio” uświadomił mi jak wielkie rzesze fanów czekały na ten powrót oraz z jaką pasją powitali zespół, wyśpiewując razem z Kazikiem każdy wers i każde słowo, dosłownie wszystkich piosenek. Wtedy też jasnym stało się, że nowa płyta to tylko kwestia czasu, bo skoro zespół znów gra w najlepszym składzie, wszystko ze sobą gra i widać chemię z publicznością, to po prostu grzechem byłoby odejść bez słowa. Dlatego nie byłem zbytnio zaskoczony faktem, że po 12 latach KNŻ powrócił z nowym albumem „Bar La Curva / Plamy na słońcu”. Bardziej natomiast zaskoczył mnie ten pierwszy, można powiedzieć tytułowy, albo w połowie tytułowy singiel „Plamy Na Słońcu”. To kolejny z serii wielkich Kazikowych przebojów, w których w zabawny sposób spisuje polską rzeczywistość. Tej piosence bliżej do solowych nagrań Kazika niż do mocnego ostrego stylu, który charakteryzuje KNŻ. Oczywiście można też wysnuć tezę, że skoro pierwsza płyta zespołu garściami czerpała z solówek Kaizka, to tutaj mamy takie lekkie odwrócenie sytuacji, ale koniec końców wszystko zostaje w rodzinie. Z drugiej strony w piosence można usłyszeć bardzo fajny riff gitary prowadzącej, który ożywia i unosi melodię utworu i w gruncie rzeczy jest to co by nie mówić rockowy numer. Tylko takie rozważanie o muzyce umyka, gdy słowa Kazika zaczynają wpadać do głowy, a przecież lubimy się z siebie pośmiać, albo przynajmniej ponarzekać. Kwintesencją, najbardziej reprezentatywnym momentem w tym tekście są dla mnie wersy:

„Plamy na Słońcu, upał na ulicy
Generalnie ktoś dał ciała w temacie rocznicy”


To takie typowo nasze, polskie, wyssane z mlekiem matki. Każdy wie, o co chodzi, ale nikt nie weźmie za nic odpowiedzialności. Po prostu stało się kolejny raz i już. I takich smaczków jest w tym tekście bez liku! Podsumowując można powiedzieć, że jest to cudowna kontynuacja piosenki, którą na różne melodie Kazik pisze od lat.


THE BLACK KEYS - LONELY BOY



Na pierwszym miejscu: notowanie 58, notowanie 60

Płyta „Brothers” pokazała światu, na co stać The Black Keks i na fali jej sukcesu, trochę w myśl zasady kuj żelazo póki gorące zespół już rok później opublikował „El Camino”. Płytę jeszcze lepszą, bardziej dopracowaną i porywającą. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest to album radykalnie przebojowy, bo melodia i rytm wiodą tutaj prym. „Lonely Boy” to taki idealny przykład tej tezy, bardzo szybko wpadłem w sieć tego utworu. Właśnie rytm i odpowiednie tempo tego kawałka sprawiają, że jest tak atrakcyjny dla ucha. To w gruncie rzeczy tylko trzy chwyty na krzyż, za to riff gitary nadaje całości wyjątkowego wymiaru. Mamy tu jeszcze doskonałe połączenie tekstu i melodii, a co za tym idzie tekst piosenki od razu zostaje w głowie. W szczególności zaś refren, który świetnie koresponduje z teledyskiem do utworu, w którym to pewien jegomość, a dokładniej Derrick T. Tuggle ciągle tańczy. Mam wrażenie, że ten samotny i zwariowany taniec już na stałe przejdzie do historii muzycznych filmów. I pomyśleć, że powstał na skutek przypadku i niezadowolenie muzyków z finalnej wersji pierwotnie zakładanego teledysku. „Lonely Boy” zyskało też status największego przeboju The Black Kays i zgarnęło przy okazji kilka statuetek. W tej sytuacji jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że piosenka dotarła do pierwszego miejsca również na mojej liście.


IZA LACH - NIC WIĘCEJ



Na pierwszym miejscu: notowanie 59

Uwielbiam płytę „Krzyk”. To zdanie mogłoby już w zasadzie wystarczyć, bo zwyczajnie zwariowałem na punkcie tego albumu. Tak samo jak i na punkcie piosenki „Nic Więcej”. Iza Lach to dla mnie największe odkrycie na polskiej scenie muzycznej w ostatnich latach. Nie znajduję innych osób, które w równie mocny i wyrazisty sposób zaznaczyłyby swoją obecność. Sprawa Snoop Dogg’a jest w tym momencie absolutnie drugorzędna i nie wpływa na moją ocenę, bo „Nic Więcej” oraz cały album na długo wcześniej zawróciły mi w głowie. „Nic Więcej” to modelowy przykład doskonałej piosenki, która w normalnych okolicznościach powinna porozwalać listy przebojów. Doskonała produkcja nagrania zwraca uwagę od razu, wszystko jest tu świetnie ułożone i dopasowane w odpowiednich proporcjach. Tekst piosenki to manifest kobiety, który spokojnie może się stać mottem nie jednaj dziewczyny. Napisany jest w mocny i stanowczy sposób i idealnie koresponduje z resztą warstwy lirycznej albumu. Większość piosenek na płycie „Krzyk” rozwija problem miłosnych relacji oraz związanych z nimi rozterek i niepokojów. Wlanie te teksty najbardziej uatrakcyjniają odbiór całości. Iza jest naprawdę uczciwa w tym, co pisze i idealnie potrafi trafić w sedno problemu. Muzyka w „Nic Więcej” to następny powód do pochwał, elektronicznie dźwięki brzmią doskonale, trochę analogowo, bardzo ciepło i klimatycznie, a trzeba zauważyć, że jest to raczej skoczna piosenka i na pewno taki końcowy miks nie mył prosty. Wyszło jednak wspaniale!


MY CHEMICAL ROMANCE - THE KIDS FROM YESTERDAY



Na pierwszym miejscu: notowanie 61, notowanie 62, notowanie 63

Kolejny nowy singiel My Chemical Romance i kolejny numer jeden na mojej liście, to w zasadzie taka nie licząc pewnych wyjątków reguła. Piosenka „The Kids From Yesterday” to wspaniałe podsumowanie płyty „Danger Days”. Ostatnia podróż, zamkniecie pewnego etapu, kolejny po „Famous Last Words” przykład kunsztu kompozytorskiego grupy. My Chemical Romance w idealny sposób potrafią rozłożyć akcenty na albumie i zadbać o jego godny finał. To trochę tak, jakby pisali muzykę do filmu i kiedy zbliżają się finałowe sceny nagle muzyka potrafi wprowadzić w ich klimat lepiej niż zdjęcia i słowa. Dwa misiące po premierze tego singla okazało się, że zespół zakończył jeszcze jedną podróż i postanowił zakończyć działalność. Dlatego uważam, że ta piosenka jest też w pewnym sensie rewelacyjnym podsumowaniem kariery zespołu. Teledysk został zmontowany przez fankę zespołu Emily Eisemann z różnych archiwalnych urywków koncertów. To kolejny symboliczny gest zespołu, który od początku był zawsze bardzo mocno związany ze swoimi fanami. Ja zaś do tych fanów zwyczajnie się zaliczałem i słowa Gerarda Way’a napisane do „The Kids From Yesterday” brzmią dziś jeszcze mocniej. Tylko, kiedy czujesz ból i łamię się serce, potrafisz naprawdę usłyszeć muzykę. Wszyscy jesteśmy dziećmi wczorajszego dnia, a MCR było dla nas czymś więcej niż tylko kolejną gwiazdą rocka.


ARCTIC MONKEYS - BLACK TREACLE



Na pierwszym miejscu: notowanie 64

Czwarty i zarazem ostatni singiel Arctic Monkeys z płyty „Suck It and See” ucieszył mnie niezmiernie, bo od pierwszych przesłuchań piosenka „Black Treacle” była moim faworytem. Gdy słucham tego nagrania to mam wrażenie, że streszcza ono w sobie całą płytę. Idealnie oddaje klimat tego krążka, posiada niebanalny tekst, wciągający rytm gitary oraz świetnie rozwijający się refren, który można nucić bez końca. Ta piosenka uświadamia też jak bardzo zmieniła się muzyka Arctic Monkeys na przestrzeni lat. Doświadczenia zebrane prze lata, a przecież, był to już czwarty album zespołu procentują niezwykłą dojrzałością aranżacyjną. W „Black Treacle” nie ma specjalnego przepychu, za to wszystko wyważone jest ze smakiem i rozsądkiem. Dzięki temu zespół buduje swój niezłomny i naprawdę godzien podziwu we współczesnym świecie wizerunek. Oczywiście zwłaszcza w teledyskach widać, że zespół nie unika wpływu amerykańskiej kultury, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, a nawet w pewien sposób jest to atrakcyjne. Swoją drogą do piosenki powstał też naprawdę pokręcony teledysk, którego nie warto nawet opisywać, bo po prostu trzeba go zobaczyć. To naprawdę fajne, że Arctic Monkeys cały czas potrafią swoich fanów zaskakiwać oraz ciągle nie zapominają o stronach B swoich singli!
27.11.2013 09:07 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #58
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
LADYHAWKE - BLACK, WHITE & BLUE



Na pierwszym miejscu: notowanie 65, notowanie 66

Drugi album Ladyhawke tu już na pewno nie tak dobre wydawnictwo jak debiut nietuzinkowej nowozelandzkiej artystki. Niemniej jednak, na „Anxiety” można bez problemu znaleźć świetne piosenki, które z całą pewnością mogą konkurować z tymi z debiutu. „Black, White, & Blue”, czyli pierwszy singiel z „Anxiety” jest idealnym przykładem tej tezy. Ta piosenka zawiera w sobie wszystkie czynniki sukcesu wcześniejszych nagrań Ladyhawke. Mamy tu do czynienia z mocną rockową kompozycją ubraną w odważną i bezkompromisową elektroniczną aranżację, które idealnie podkreśla brzmienie gitar i perkusji. Natomiast układu utworu i melodii swego rodzaju patent, który charakteryzuje Ladyhawke zupełnie się nie zmienił, a wiec jest wolno melancholijnie, a kiedy trzeba to przebojowo i z przytupem. Wszystko to ładnie się zlewa i jest przyjemnie wyważone, produkcja nie jest nachalna, głos Ladyhawke idealnie pasuje do estetyki lat osiemdziesiątych, w jakiej osadzony jest ten numer. Szkoda tylko, że cały album nie jest już tak świetny, choć oczywiście zdarzają się wyjątki w postaci chociażby „Sunday Drive”. To jednak trochę za mało, aby dorównać poziomowi pierwszego albumu, dlatego z niecierpliwością czekam na kolejna płytę Ladyhawke, bo dziewczyna ma ogromny potencjał i jestem przekonany, że jeszcze przyjdzie jej czas i nie jedną osobę zaskoczy.


HOWLER - BACK OF YOUR NECK



Na pierwszym miejscu: notowanie 67

Debiut grupy Howler wywołał spore zamieszanie w muzycznym świecie. Od razu pojawiły się głosy, że być może chłopaki powtórzą sukces na miarę The Strokes i pewne przesłanki mogły na to wskazywać. Na przykład ta sama wytwórnia, Rough Trade i oczywiście Stany Zjednoczone, ale już nie Nowy York, tylko Minnesota. Za to znowu muzyka nasuwa pewne skojarzenia i oczywiście echa nowojorskiej legendy słychać tutaj wyraźnie. „Back of Your Neck” to pierwszy singiel z albumu „America Give Up”, który pojawił się na mojej liście i bez większego problemu dotarł do pierwszego miejsca. To dynamiczna, przebojowa piosenka, która brzmieniem przypomina stare czasy, lata sześćdziesiąte albo siedemdziesiąte, taka trochę plażowa muzyka w jakiś sposób kojarząca się z Francją. Głos Jordana Gatesmith'a przypomina zachrypnięty i obojętny Juliana Casablancasa i tutaj następny trop prowadzi w stronę indie zespołów z początku dwudziestego pierwszego wieku jak Razorlight, The Von Bondies czy nawet młodych King s of Leon. Takie skojarzenia i moje porównania do tak wielkich i fantastycznych muzycznych sław na pewno nie biorą się znikąd. Po prostu tak to czuję i doskonale zdają sobie sprawę z tego, że inspiracja to jedno, a napisanie własnej piosenki to drugie. Howler w dobitny sposób udowadniają w „Back of Your Neck”, że potrafią napisać świetną piosenkę z rewelacyjnym, wpadającym w ucho refrenem, która z miejsca może stać się przebojem. Mam nadzieje, że w tym roku swoim drugim krążkiem z przytupem zaznacza swoją obecność i w końcu odniosą sukces.


THE KOOKS - ROSIE



Na pierwszym miejscu: notowanie 68, notowanie 69

Nie da się ukryć, że jestem wielkim fanem twórczości The Kooks i każda kolejna płyta, piosenka czy singiel zespołu sprawia mi ogromną przyjemność. Oczywiście taka muzyka nijak się ma do wybitnych czasem ponadczasowych i niezapomnianych albumów, które później plasują wysoko w branżowych zestawieniach. Nikt jednak nie powinien oczekiwać od The Kooks takiego podejścia do sprawy. Styl zespołu zdefiniować można jako melodyjny rock i właśnie takim powinien, jak najdłużej pozostać. „Rosie” to idealny przykład doskonałej piosenki z pod pióra The Kooks. To nie tylko fajna i przebojowa kompozycja z teksem, który świetnie się śpiewa i nuci, to też doskonały klimat, który stał się już w zasadzie znakiem rozpoznawczym tego zespołu. W „Rosie” dominuje lekki smutek i melancholia, uczucia i rozterki zawarte w tekście piosenki, zostały idealnie muzycznie oprawione. Kto wie czy to nie najlepsza piosenka The Kooks na ostatnim albumie „Junk of My Heart”? Ciągle ciężko mi się zdecydować „Is It Me?” czy właśnie „Rosie” podoba mi się najbardziej. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo taki dylemat oznacza oczywiście kłopoty bogactwa, które przecież nie są problemem. Naprawdę lubię wracać do „Junk of the Hart”, zresztą do wcześniejszych płyt również i mam nadziej, że The Kooks pozostaną tacy jacy są i nikomu nie będą na siłę nic udowadniać.


NOSOWSKA - KTO?



Na pierwszym miejscu: notowanie 70, notowanie 71

Ostatnia jak dotąd solowa płyta Kasi Nosowskiej jest bardzo zróżnicowana. Kasia z swoim zespołem pokusiła się o szereg eksperymentów i myślę, że całość wypada naprawdę świetnie, ale na tle tej składającej się w jedną spójną całość mieszanki, wyróżnia się jedna piosenka, „Kto?”. To przepiękna ballada z gitarą akustyczną na pierwszym planie, cudownym wokalem, rewelacyjną aranżacją, i świetnym tekstem. Słowa w przypadku Kasi oczywiście zawsze przykuwają uwagę. Mało, kto potrafi tak dokładnie i skrupulatnie, bez fałszywej i zbędnej dawki wyrazów wbić się w melodię utworu. Nie inaczej jest w przypadku „Kto?”. Tutaj każde słowo jest starannie wyważone i w pasowane w całość tekstu, a przecież nie jest to prosta sprawą, jeśli weźmiemy pod uwagę temat piosenki. Nosowska już samym tytułem „Kto?” zadaje podstawowe egzystencjalne pytanie, które nurtuje ludzi od zarania dziejów. To jasne, że nie jest w stanie udzielić odpowiedzi, bo ta dla każdego z nas będzie inna, jeżeli w ogóle taką mamy. Ostatnio byłem na koncercie Nosowskiej i mogę przyznać, że ten utwór na żywo robi piorunujące wrażenie. Emocje, które Kasia potrafi przekazać ze sceny naprawdę potrafią poruszyć. Niby taka prosta piosenka, parę chwytów i zwykła akustyczna gitara, a potrafi dotrzeć do ludzi z niesamowitą siłą.


DEAF HAVANA - LEECHES



Na pierwszym miejscu: notowanie 72

Od pierwszego wysłuchania piosenki „Leeches” wiedziałem, że stanie się ona wielkim przebojem na mojej liście. Delf Havana dotychczas nieznany mi zespół w błyskawicznym tempie doszedł z tym nagraniem do pierwszego miejsca. „Leeches” to przejmująca piosenka z mocnym tekstem o tym jak zmienia się świat, kiedy się starzejemy, o tym, że marzenia i sny nie są już takie same jak kiedyś. Dorastamy i stajemy się silniejsi, ale w gruncie rzeczy ciągle drzemie w nas dziecięcy strach, od którego ciągle uciekamy. To tak moja wolna interpretacja, ale po usłyszeniu tych słów i obejrzeniu teledysku, a potem skonfrontowaniu tego z własnymi doświadczeniami, dokładnie coś takiego przychodzi mi do głowy. Muzyka Delf Havana to połączenie melodyjnego rocka z cięższymi brzmieniami, zahaczającymi o punk, ale na pewno nie wokalnie, bo tutaj dominuje głownie melodia i barwna linia. W „Leeches” mamy do czynienia z szybkim dynamicznym rytmem oraz świetnym natychmiastowym przejściem do refrenu. Natomiast sam refren to moment, który jak to zwykle bywa w przebojowych kawałkach uzależnia najbardziej. Słowa „No dreams are not how they seemed back when you were young…” od razu zapadają w pamięć. Idealnie wpasowują się w melodie i brzmienie zespołu.
05.02.2014 10:28 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #59
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
MILES KANE - FIRST OF MY KIND



Na pierwszym miejscu: notowanie 73, notowanie 74

Małe sklepy muzyczne, a nawet te większe powoli odchodzą w zapomnienie. To strasznie smutne, bo digitalizacja zabija urok fizycznego wydawnictwa. Zatem takie akcje, jak Record Store Day, w wspaniały sposób przypominają, dlaczego limitowane wydawnictwa i często podpisane, płyty single, itd. są tak wspaniałe. To zaś nie koniec, bo z okazji tego dnia wielu artystów wydaje całkiem nowe niepublikowane nagrania. Takim właśnie okolicznościowym singlem jest piosenka „First of My Kind”. Umiliła ona fanom Kane’a czas oczekiwania na drugi album artysty. Na pewno też wypełniła w jakimś sensie pustkę, która powrastała w związku z tym, że nie szybko doczekamy się nowych nagrań The Last Shadow Puppets. „First of My Kind”, to wspólna kompozycja Kane’a i Tunera i w sumie to nic dziwnego, bo podobnie przebiegała współpraca obu panów przy pierwszym krążku Miles’a „Colour of the Trap”, ale tutaj mamy wyraźnie coś więcej. W tym nagraniu czuje się ten niesamowity klimat pierwszego i na razie jedynego albumu The Last Shadow Puppets „The Age of the Understatement”. Początek nagrania od razu przywodzi na myśl tamtą niezapomnianą płytę obu Panów, prawdopodobnie poprzez bliźniaczą aranżacje. Orkiestrowe wstawki, w połączeniu z realizacją nagrania w analogowym stylu, od razu rozbudzają nadzieje. Ponadto rewelacyjny głos Miles’a Kane’a idealnie pasuje do takich dźwięków. Dalej piosenka rozwija się jeszcze lepiej, bo oprócz tego początkowego intra, słyszymy świetną gitarę Kane’a, wciągające linie zwrotki, a już sam refren nie pozostawia złudzeń, że jest to absolutny przebój.


THE MARS VOLTA - THE MALKIN JEWEL



Na pierwszym miejscu: notowanie 75

The Mars Volta nigdy nie rozpieszczali swoich fanów przesadną ilością singli. Dlatego ze smutkiem stwierdzam, że „The Malkin Jewel” to ostatni utwór zespołu, który gościł na mojej liście. Nie jest to jakiś oczywisty przebój i zdecydowanie trzeba pokochać te dźwięki, aby zrozumieć, dlaczego taka kompozycja zostaje tak wielkim przebojem na mojej liście. Piosenka tylko jeden tydzień spędziła na pierwszym miejscu, ale za to przez ponad trzydzieści tygodni utrzymywała się w zestawieniu i przeważnie na wysokich pozycjach. W przypadku The Mars Volta mam tak, że zdecydowanie bardziej podobają mi się szybsze, po prostu czadowe kompozycje. Nie znaczy to jednak, że te wolniejsze, a czasem po prostu konceptualne kompozycje omijam. Tak nie jest, bo płyt zespołu powinno się zdecydowanie słuchać w całości. Zanurzyć się w krainie tych dźwięków i czerpać z nich radość. Takim właśnie nagraniem jest kompozycja „The Malkin Jewel”. Nasycona niesamowitą dawką różnego rodzaju emocji nie może pozostawić obojętnym. Cedric Zavala udawania, że potrafi budować swoim głosem niepowtarzalne opowieści. Tekst utworu to jedno, bo wiadomo, że w przypadku The Mars Volata zawsze, będzie skrywał za sobą jakąś niesamowitą czasem mrożącą krew w żyłach historie, ale właśnie sposób, w jaki Zavala go wyśpiewuje potrafi naprawdę na chwile przenieść do innego świata.

Szkoda, strasznie szkoda, że The Mars Volta postanowili zakończyć swoją działalność. Na pocieszenie pozostaje mogę powiedzieć, że przez te dziesięć lat istnienia stworzyli sześć niesamowitych albumów, które tak naprawdę ciągle można na nowo odkrywać. W swojej muzyce potrafili połączyć mistycyzm z surową rockową formą, zachowując takie proporcje, które nigdy nie pozwalały zapomnieć o tym, że mamy do czynienia z prawdziwym rockowym składem.


ARCTIC MONKEYS - R U MINE?



Na pierwszym miejscu: notowanie 76

Singiel „R U Mine?” został wydany na długo przed premierą ostatniego albumu Arctic Monkeys „AM”. Dlatego umieszczenie tej piosenki na nowym albumie było pewnie dla niejednego fana sporą niespodzianką. Piosenka pojawiła się grubo ponad rok przed premierą albumu „Am” i choć wtedy wydawała się swego rodzaju rarytasem wydanym zresztą później w wersji winylowej z okazji Record Store Day, to dziś jawi się już jako integralna i nierozłączna część ostatniego albumu Arctic Monkeys. Dlatego można śmiało powiedzieć, że była to mocna i w miarę dokładna zapowiedź kierunku, jaki zespół obrał na tym albumie. Alex Turner przyznaje, że w dużej mierze inspiracją dla utworu stała się twórczości amerykańskich, raperów Drake’a i Lil Wayne’a. Ta inspiracja głównie przekłada się na werwę tekstową, a raczej sposób, w jaki opisują Oni zdarzenia w swoich tekstach, opisem wyprzedzając późniejsze wyjaśnienie, postawienie problemu. Od strony muzycznej można zaś powiedzieć, że jest to typowa dla zespołu kompozycja. Prawdopodobnie jedna z lepszych, bo riff gitary, na którym jest oparta po prostu wymiata. Łącząc ten moment z teledyskiem, w którym jadący samochodem muzycy wybijają ten temat na niby w powietrzu, powstaje jeden z najbardziej niesamowitych i w gruncie rzeczy niebezpiecznych utworów do słuchania w samochodzie. Ilekroć słucham tej piosenki moja głowa sama zaczyna instynktownie się kiwać aż miło, a ręce potrafią swoje dołożyć.


SOUNDGARDEN - LIVE TO RISE



Na pierwszym miejscu: notowanie 77, 78, 79, 80

Powrót Soundgarden po wielu latach milczenia był dla wielu fanów wielkim wydarzeniem. Nowe nagrania „Black Rain” i „The Telephantasm” naprawdę rozbudziły nadzieje, ale w gruncie rzeczy nie były one takie nowe, bo pochodziły z dawnych sesji nagraniowych zespołu. Dlatego można uznać, że pierwszą prawdziwie nową piosenką Soundgarden, którą poznał świat po reaktywacji jest właśnie „Live to Rise”. Utwór został stworzony specjalnie z myślą o filmie „The Avengers”. Nie będę ukrywał, że sam jestem wielkim fanem całej serii Marvell’a, dlatego informację o tym, że to właśnie Soundgarden przygotuję piosenkę do tego obrazu przyjąłem z wielka radością. Sam Chris Cornell miał już w tej dziedzinie spore doświadczenie, wystarczy wspomnieć, utwór do Jamesa Bonda „You Know My Name” albo „The Keeper” z filmu „Machine Gun Preacher”. Dlatego wybór Soundgarden, czyli powracającej legendy muzyki grunge okazał się strzałem w dziesiątkę. Bardzo podoba mi się powiedzenie, że Soundgarden to Black Sabbath lat dziewięćdziesiątych. Wiadomo, że dziś postać Iron Man’a również za sprawą pierwszego filmu z serii, muzycznie kojarzy się najbardziej z legendarną kapelą z Birmingham, wiec poniekąd naturalnym jest fakt, że muzyka zespołu idealnie pasuje do opowieści o super bohaterach, z których największą uwagę skupia właśnie Iron Man. „Live to Rise” to absolutnie filmowa piosenka, napisana w klasyczny dla tego gatunku sposób, z odpowiednim punktem kulminacyjnym i filmową nutą narracji w tekście piosenki. To wszystko okraszone cudowną solówką Kim’a Thayil sprawia, że „Live to Rise” pozostanie dla mnie na lata niedoścignionym wzorcem piosenki do filmu.


LADYHAWKE - SUNDAY DRIVE



Na pierwszym miejscu: notowanie 81

Tak jak wspominałem już wcześniej, przy okazji pierwszego singla z płyty „Anxiety” Ladyhawke nie była w stanie nagrać albumu tak doskonałego, jak debiutancka płyta artystki, ale ten fakt nie oznacza bynajmniej, że na tej płycie nie ma przebojowych kompozycji. „Sudany Drive” to właśnie najlepszy przykład piosenki, która nawiązuje estetyką, klimatem, wrażliwością muzyczną i realizacją do nagrań z debiutu. Doskonałe połączenie delikatnej i na swój sposób urokliwej elektronicznej aranżacji z wciągającym brzmieniem gitary, która idealnie przenika całą piosenkę. Warto też zwrócić uwagę na nylonowo elektroniczne grzmienie przesteru we wzmacniaczu Ladyhawke. Realizacja tego nagranie to taki mały majstersztyk, bo naprawdę nie łatwo jest tak połączyć w całość dźwięki, co by nie mówić odległych sobie instrumentów i uzyskać doskonałą jedność. Tutaj syntezator zlewa się z brzmieniem gitar i perkusji w jedną piękną synthpopową całość. Pewnie ten album i te piosenki nie zawojowały jakoś specjalnie światowych list przebojów, ale fanom Pip Brown czekającym z wytęsknieniem na nowe nagranie na pewno sprawiły wiele radości. Oby na kolejny album nie trzeba było czekać już tak długo.
20.02.2014 04:12 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
marsvolta Offline
Stały bywalec
*****

Liczba postów: 1 504
Dołączył: Mar 2008
Post: #60
RE: WSZYSTKIE NUMERY JEDEN MOJEJ LISTY
GARBAGE - BLOOD FOR POPPIES



Na pierwszym miejscu: notowanie 82

Na powrót Garbage, jednej z największych gwiazd drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych przyszło nam czekać bardzo długo. Nie wykluczałem też takiej możliwości, że zespół już po prostu nie powróci, a nawet, jeśli zdecydują się znowu zagrać razem parę koncertów, to przecież nie koniecznie powstanie nowa muzyka. Na szczęście okazało się, że Garbage nie zamierzali powrócić z pustymi rękami i wydali swój piąty studyjny album „Not Your Kind of People”. Piosenka „Blood for Poppies” promowała to wydawnictwo i już w tym pierwszym utworze słuchać, że zespół cały czas utrzymuje naprawdę wysoki poziom. W tej piosence zawartej jest wszystko to, co tak bardzo lubię, w Garbage. Mocna rockowa kompozycja z wyrazistym refrenem, masywne brzmienie basu, zapadająca w pamięć gitara prowadząca i oczywiście niezniszczalny wokal Shirley Mason. Brzmienie wzmacniaczy i ogólnie całego zespołu wypracowane poprzez lata cały czas utrzymuje tutaj swoją siłę. Elektroniczne wstawki w żaden sposób nie zaburzają całego obrazu piosenki, zresztą to też od lat zupełnie się nie zmieniło. Można, zatem zgodzić się z wyborem „Blood for Poppies” na pierwszego singla. Nie znaczy to bynajmniej, że na całym albumie nie ma lepszych piosenek, bo oczywiście są, ale ta piosenka w idealny sposób łączy muzycznie przeszłość z teraźniejszością oraz doskonale reprezentuje całość nowej muzyki Garbage!


KAZIK NA ŻYWO - POLSKA JEST WAŻNA



Na pierwszym miejscu: notowanie 83

Drugi singiel Kazika Na Żywo z doskonałego albumu „Bar la Curva/Plamy Na Słońcu” pewnie nie jest tak przebojowy, jak pierwsze tytułowe (przynajmniej w części) nagranie. Za to „Polska Jest Ważna” to taki prawdziwy powrót zespołu po latach, bo o ile piosenka „Plamy Na Słońcu” jest ukłonem w stronę solowej twórczości Kazika, to tutaj mamy do czynienia z kwintesencją stylu Knż. Mocny charakterystyczny dla zespołu riff przecina, co prawda refren z dziecięcym chórem, który można powiedzieć jest pewnego rodzaju urozmaiceniem i nowością, ale mocna bezkompromisowa muzyka zespołu nic na tym nie traci. Zresztą do takich eksperymentów grupa przyzwyczaiła już w znacznym stopniu, przełomowa i niesamowicie nagrana oraz wyprodukowana płyta „Las Maquinas de la Muerte”. Pewnie, że czuję sentyment do tych trochę starszych i szorstkich nagrań z płyty „Porozumienie Ponad Podziałami”, ale przecież te późniejsze i dzisiejsze piosenki Knż również są świetne. Do „Polska Jest Ważna” powstał typowy dla twórczości Kazika teledysk w reżyserii Sławka Pietrzaka. Obraz utrzymany jest w estetyce produkcji zespołu filmowego „Skurcz”. Przerysowuje i wyśmiewa pewne cechy naszego narodu. Natomiast sama piosenka ukazała się na pięknie wydanym i tradycyjnie już numerowanym singlu. Pytam, zatem, dlaczego nie można było tak samo zrobić z pierwszym utworem promującym ten album? Przecież to taki świetny prezent dla fana zespołu.


THE SPRING STANDARDS - WATCH THE MOON DISAPPEAR



Na pierwszym miejscu: notowanie 84, notowanie 85, notowanie 86

Zespół The Spring Standards odkryłem trochę przypadkowo. Wiadomo jednak, że przypadków nie ma i skoro od razu spodobała mi się muzyka zespołu, to widocznie tak musiało być. Ciężko jednoznacznie scharakteryzować muzyczny styl formacji. Balansują na granicy folku i rocka, ale takie postawienie sprawy byłoby niestety sporym uproszczeniem. Od razu można znaleźć tam szereg innych wpływów i właśnie ta eklektyczność sprawia, że muzyka The Spring Standards tak bardzo wciąga. Dlatego zupełnie nie rozumiem jakim cudem tak świetny zespół nie dorobił się jeszcze profesjonalnego kontraktu płytowego? The Spring Standards do tej pory wydali jedną długą epkę „No One Will Know” oraz pełny album „Would Things be Different”. Nagranie „Watch The Moon Disappear” pochodzi zaś z podwójnej epki zespołu „yellow/gold”, którą w zasadzie można nazwać płytą bo znalazło się na niej w sumie dwanaście utworów. Myślę, że to całkiem spory dorobek i teraz przydałby się jakiś przełom, na który z niecierpliwością czekam. Z dobrą promocją „Watch The Moon Disappear” bez problemu mogłoby stać się wielkim przebojem, a na razie takim okazało się na mojej liście. Fleetwood Mac to takie mojej pierwsze skojarzenie, bo zgadza się muzycznie, a głos Heather Robb kieruje myśli w stronę Stevie Nicks. Przepiękne brzmienie gitar, doskonała produkcja i perfekcyjne muzyczne wyczucie sprawiają, że tej piosenki po prostu nie można nie lubić. Po raz kolejny okazuje się, że najważniejsza jest melodia i to ona głównie decyduje o potencjale piosenki. Gdy dodamy do tego świetne melodyjne słowa powstaje przebój przez duże „P”.


LOST PROPHETS - WE BRING AN ARSENAL



Na pierwszym miejscu: notowanie 87

Trochę czasu mięło od ostatniego wielkiego przeboju Lost Prophets na mojej liście i mówiąc szczerze nie spodziewałem się już tak świetnego kawałka w ich wykonaniu, a tu taka niespodzianka! „We Bring An Arsenal” to nawiązanie do najlepszych czasów zespołu. Brzmieniem przypomina czasy „Start Something”, tak samo jest z rymowanym wokalem, a do tego jeszcze taki typowo stadionowy refren, który naprawdę potrafi poderwać. Może nie ma w tej piosence nic specjalnie odkrywczego, przecież wszystko już kiedyś było, ale zawsze wydawało mi się, że napisanie takiego stadionowego numeru (hymnu) jest zdecydowanie trudniejsze od zwykłej piosenki. Muszą zderzyć się doskonały tekst, w miarę prosta melodia w odpowiednim tempie i na końcu pomysł, by nie wyszło z tego piknikowe dziwactwo. I to wszystko tutaj udaje się Lost Prophets idealnie! Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę mocny zdecydowany rockowy, prawie punkowy charakter muzyki zespoły, który idealnie pasuje do takich piosenek. Realizacyjnie też pierwsza klasa, trochę mniej tu niepotrzebnej elektroniki, z którą zespół bawił się w nie do końca przekonujący sposób na poprzednim albumie i takie uproszczenie formy wychodzi tutaj Lost Prophets na dobre, bo „We Bring An Arsenal” to zdecydowanie najlepsza piosenka na albumie „Weapons”.


THE KILLERS - RUNAWAYS



Na pierwszym miejscu: notowanie 88, notowanie 89, notowanie 90, notowanie 92, notowanie 94

To nieprawdopodobne jak szybko leci ten czas, bo dosłownie za moment minie dwa lata od niesamowitego klubowego koncertu The Killers. Piosenkę „Runaways” chyba już na zawszę będę kojarzył z tym właśnie wydarzeniem. Pewnie po części dlatego tak świetnie poradziła sobie ona na mojej liście, pięć razy na pierwszym miejscu i zwycięstwo w podsumowaniu roku! Nieuczciwe byłoby jednak spoglądanie na ten wynik wyłącznie przez pryzmat tamtych, skądinąd miłych wspomnień. „Runaways” to bez wątpienia i bez żadnych ekstra punktów sympatii, zdecydowanie najlepsza piosenka The Killers na ostatniej płycie „Battle Born”. Dodatkowo utwór jest z tą płytą niezmiernie związany, bo chociaż umieszczony jest on na niej dopiero jako drugi numer, to właśnie w monecie pojawienia się pierwszych dźwięków tej piosenki, tak naprawdę na dobre ta płyta się zaczyna. Typowa dla The Killers piosenka z lekko patetycznym wydźwiękiem, dosłownie wprowadza w podróż w którą zabiera nas zespół, bo łącząc to też z okładka „Battle Born” traktuję ten album jako muzyczną podróż. Brandon Flowers posiadł niesłychaną umiejętność pisania prostych, aczkolwiek trafiających idealnie w punkt tekstów. Opowiada On swoje historia z niesłychaną lekkością i tutaj żadne słowo nie jest wymuszone, a wszystkie razem tworzą perfekcyjną całość. I takie właśnie jest „Runaways”.
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.08.2014 02:41 PM przez marsvolta.)
10.04.2014 03:19 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Cytowanie selektywne Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości