Rush TOM SAWYER 1981 Moving Pictures
w BTW od: 2012 (a zważywszy, że poznałem z rok-dwa wczesniej: bardzo szybko!)
(tak naprawdę to jest głównie o płytach 2112 i Moving Pictures)
Rush to wciąż dla mnie jeszcze terra incognita, trochę mnie odstrasza od głębszego wchodzenia w ich twórczość, poza jej objętością wynikającą z długowieczności zespołu, także wokal. Nie ukrywam, że nie lubię wysokich męskich głosów (dlatego, jak na razie, nie ma w ogóle w BTW Iron Maiden!), a Geddy śpiewa w zasadzie falsetem, czy też jakąś swoją nietypową jego odmianą. Ale partie intrumentalne są jak najbardziej zacne i godne poświęcenia im więcej uwagi.
W tym numerze najbardziej lubię sam początek: te dziwne plamy basowego syntezatora Geddy'ego, a potem skandowany śpiew z powtarzanym "mean mean". No i jest też coś dla fanów liczenia : rzecz przeskakuje od początkowego "nudnego" 4/4, przez 7/8 aż po nawet 13/16(!) w instrumentalnej wstawce. Czyli nawet King Crimson by się nie powstydzili . Mimo skomplikowania, całość ma zdecydowanie przebojowy sznyt, wyszła na singlu, osiągając #25 w UK i 44 w Stanach.
Zespół jest o tyle sympatyczny, że ma wygląd kontrastujący z muzą jaką grają, szczególnie obecnie, kiedy mocno dokładają do pieca: perkusista-mnich tybetański (tak mi się kojarzy ta czapeczka) plus dwóch dystyngowanych panow w marynarkach (celuje w nich szczególnie gitarzysta Alex Lifeson), w tym jeden nieco gargamelowaty z twarzy, a w dodatku obstawiony jakimiś elektronikaliami - takie jest pierwsze skojarzenie z nimi. Stanowczo nie hardrockowe, nie progmetalowe.
A Tomka Sawyera niestety nie czytałem. Ktoś mi powiedział, że to ciąg dalszy Hucka Finna, który stał się niestety pierwszą książką, jaką zacząłem, a nie skończyłem i w ten sposób czytanie ciągu dalszego skończyło się zanim zaczęło...
Ciekawostka: poprzedni numer z Kanady był w BTW z roku 1967. Spora przerwa.