Dzięki za komentarze!!!
Pora na top 20
20. Fear Factory - Demanufacture (1995)
Ostrzegam, to najcięższa płyta z czołówki. Płyta, po przesłuchaniu której, nie będzie czego zbierać. Pamiętam jaki był śmiech, gdy na WF, gdzie był wyraźny nacisk na białe koszulki i sterylne ciuchy, ja przyniosłem koszulkę Demanufacture, Czarną, oczywiście, a jakże. Co ciekawe, obrazek jest fantastyczny. Kod kreskowy przechodzący w kości żebrowe. Bomba. Uwielbiam prowokować ta muzyką, kocham ten techniczny postindustrialny zgiełk. Tą fantastyczną rąbankę, co ciekawe potem światło dzienne ujrzało wydawnictwo Remanufacture, remixy tej płyty. Okazały się jeszcze lepsze. Kluczem do sukcesu były … melodie. One bronią tej muzyki. Fear faktory to muzyka techniczna, trudna, wściekła. I chora. Absolutna sensacja mojego okresu fascynacji naprawdę brutalną muzyką. Jeśli ktoś chce sięgnąc to po Remanufacture.
- Self Bias Resistor
- Replica
- Flashpoint
19. R.E.M. - Automatic for the People (1992)
Ta formacja tworzy wiele lat i właściwie wogóle się nie zmienia. Można się zastanawiać, jak tak można, toż to świętokradztwo. Świat się zmienia, obyczaje i podejście do muzyki. Po co ten konserwatyzm? Chyba ma to w sens, nie w sprawach gospodarczych czy politycznych, ale muzycznych. Można być tak, jak niektóre formacje wyśmiewane, szydzone, a można brzmieć świeżo i przekonująco. Bo R.E.M. mimo niewielu zwrotów stylistycznych mieli jedną cechę, która ich zawsze wynosiła na piedestał. Przebojowość i umiejętność przyglądania się trendom. Tak. Bo jak trzeba to znalazła się kolaboracja z Peaches, jak trzeba to i Kate Pierson zaśpiewała . I nie ma w tych zestawieniach ni krztyny dyletanctwa i bezguścia. Michael Stipe potrafił wykrzesać z każdej piosenki, z każdego artysty-gościa coś cennego. On się uczy od innych czegoś nowego będąc cały czas sobą. No i ten głos. I Te gitary. Michael jest wokalistą tak oryginalnym i wspaniałym, że nawet jeśli ogłuchnę, to wyczuję jego głos, te wibracje, te emocje. I te śpiewanie w tle Mike’a Millsa, coś nie do podrobienia. No i Peter Buck, powiem nie bez przesady, że to motor tej muzyki. Z pogranicza rocka, country, Folka i innych południowo amerykańskich stylów.
- Drive
- Man on the Moon
- Nightswimming
18. Apollo 440 - Electro Glide in Blue (1997)
Apollo kojarzy się właściwie z muzyką taneczną. I tu muszę trzy grosze wrzucić. Opowiem ciekawą anegdotę. Pracując w wakacje w okresie szkoły średniej strasznie napaliłem się na kawałek Raw Power, doskonały kawałek taneczny z ambicjami. Ale nie doczytałem, że to bonus track, tylko na CD. Pracując w malutkiej foremce budowlanej w Rybniku, natrafiłem na dziwny dzień, gdzie część ludzi miało wyraźne apetyty na piwo, a ja jako ten najmłodszy skoczyłem. Po drodze minąłem sklep muzyczny Totu na Placu Wolności, kupiłem kasetę. Posłuchałem ją w magneciaku przy kolegach tynkarzach, malarzach etc. Nie było skali złości, w jakiej można było zmierzyć złość, gdy skonstatowałem, że nie ma na tej kasecie Raw Power. Ale słuchałem, słuchałem, słuchałem i okazało się, że mam do czynienia z rzeczą wybitną. Doskonałą. Wybitną. Cała płyta kolorowa i pełna dramaturgii i wielu barw, zawiera To. Pain in any language – to rzecz epokowa. Rzecz, jakiej nie powstydzili by się najwięksi tego świata. Ma w sobie coś z klimatu Dead can dance. Pikanterii dodaje fakt, że w tej piosence śpiewa człowiek, któremu dzień wcześniej przyjaciel popełnił samobójstwo. Billy śpiewa całym sobą. Duszą. Wszystko na tej płycie wydaje się być przemyślane i konsekwentne, od początku do końca. Płyta eksperymentalna, wymykająca się łatwym klasyfikacjom, każdy kawałek jest z innej bajki a jednocześnie krążek jest niebywale spójny. Czy weźmiemy nieodżałowane dubowe Raw Power, czy niesamowite narastające nagranie tytułowe mające w sobie coś ze Stereo MC’s, czy jazzujące Kruppa, czy karkołomna interpretacja hitu Ediego Van Halena, Ain't Talkin' 'Bout Dub czy kompletnie powalająca Altamont Super-Highway Revisited – rockowa, ale jednocześnie elektroniczna z powalającym pochodem basowym, czy narkotyczny, nieco chilloutowy Vanishing Point. Silną pozycją jest też kompletnie nie dający się zaszufladkować White Man's Throat, no i bluesowo brzmiący Tears of the gods. Electro glide in blue jest krążkiem najbardziej udanym w dyskografii Apollo 440. Ambient, house, drumnbass, jazz, blues, hip hop – to wszystko można tu znaleźć. Bez wątpienia krążek, który nieźle „nabroił” w ówczesnym elektronicznym światku. Wielka rzecz. Bez cienia wątpliwości.
- Altamont Super-Highway Revisited
- White Man's Throat
- Pain in Any Language
17. White Zombie - Astro-Creep: 2000 - Songs of Love, Destruction and Other Synthetic Delusions of the Electric Head (1994)
Płytę White Zombie kupiłem wracając ze szkoły do domu mając 39 stopni gorączki. Grypa rozłożyła mnie dokumentnie. Nawet nie byłem w stanie słuchać. Gdy wyzdrowiałem - okazało się, że to bardzo ożywcza muzyka. Skonstatowałem, że szybciej pokonałbym grypę słuchając tej muzyki. To płyta wyprzedzająca epokę. Nikt wcześniej nie brał się za tak rozsądne połączenie metalu i rocka industrialnego. Tak świeże, porywające. Ta płyta nie tylko kipi energią, ale chyba przede wszystkim pomysłowością, świeżością i szaleństwem aranżacyjnym. Arcydzieło rocka industrialnego.
- Electric Head Pt. 1 (The Agony)
- More Human Than Human
- Blood, Milk and Sky
16. Pearl Jam - Vitalogy (1994)
Cytując sam siebie: Perłowy Dżem. Trudno o gorszą nazwę dla tak kapitalnej formacji. Formacji bez wątpienia wybitnej. Bez której nie wyobrażam sobie wszystkiego. Nie wyobrażam sobie Muzyki, nie wyobrażam sobie aktualnego muzycznego światopoglądu, nie wyobrażam sobie przeszłości. Bez Veddera to musiałby być jakiś mrok. Jak średniowiecze. Koszmar. Eddie i ekipa to jedna z moich ulubionych załóg. Zliczyć arcydzieła? Nie dam rady. To pasmo wytyczone przez artystycznego buldożera. W pewnym momencie każdy chciał brzmieć w ten sposób. Epigonów nie sposób było zliczyć w tradycyjny sposób. Oni byli w stanie grać wszystko i zawsze to elektryzowało. Pierwsze trzy płyty to po prostu krążki, które trzeba zostawić wykute w diamencie, by po kolejnym zlodowaceniu, nowa forma życia mogła poznać. Wracając na ziemię przed kataklizmem. Spin the Black Circle to furia i złość, Tremor Christ to choroba, Daughter to jakiś piękny uśmiech. Given to Fly grać na gitarze to czysta przyjemność. Better Man – mega hit. Eddie – jeśli ktoś nie wierzy w Boga, słuchając tego głosu można uwierzyć w istnienie wyższej instancji. Szare było by życie bez perłowego dżemu. Suche, jałowe, nijakie. Płyta Vitalogy - kompletnie niekomercyjne wydawnictwo, które moją duszę rozwaliło na strzępy.
- Tremor Christ
- Better Man
- Satan's Bed