RE: Eurovision Song Contest 2021
Muszę się przyznać, że dopiero wczoraj przesłuchałem utwory z... ubiegłorocznej Eurowizji. Teraz jestem mniej więcej przy połowie tegorocznej...
Można powiedzieć, że to mój taki wewnętrzny protest przeciwko... właściwie wszystkiemu. Ale na pewno przeciwko wypaczaniu (wyników) wydarzeń kulturalno-sportowych. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w tej materii (oj, i nie tylko w tej) wydarzyło się wiele rzeczy, ale moimi top 2 bulwersów są: dyskwalifikacja Graneruda (lidera Pucharu Świata!) z mistrzostw świata oraz odwołanie ubiegłorocznej Eurowizji. Ciekawe, że sytuacja epidemiczna wcale nie jest lepsza niż rok temu, a jakoś (tak się wydaje) wszystko da się zorganizować. Ciekawe czemu w ubiegłym roku nie dało się nagrać występów w studiach i uruchomić głosowania? Albo chociaż pokazać same teledyski i połączyć się z każdym krajem, by przekazać głosy? Takie trudne? Mam wrażenie, że mocno działał w tym holenderski lobbing, by nie stracić organizacji imprezy stacjonarnej. Jak dla mnie EBU jest już ostatecznie skompromitowaną instytucją. Zresztą, już wcześniej miałem sporo wątpliwości co do ich decyzji, między innymi do "szwedyzacji" festiwalu, czyli wprowadzania coraz większej ilości rozwiązań z Melodifestivalen (ostatnie wyniki głosowań jury na szwedzkie piosenki też wydają mi się podejrzane, podejrzewam, że Szwedzi mają szeroką siatkę znajomości w Europie...). Dodajmy do tego dyskwalifikację piosenek białoruskich za polityczność, gdzie w tekstach nie było żadnego jawnego nawiązania do polityki (faktycznie, w niektórych innych piosenkach grupy było), a za cudzą interpretację karać chyba nie można...:?: Hmm, a jednak można. Ciekawe, że jawne nawiązania historyczne w "1944" chwilę po inwazji na Krym złamaniem apolityczności nie były. Wzywanie na posterunki Azerów głosujących na "Qele, qele" w 2008 roku też jakoś przeszło bez echa... Jeśli EBU chciała ukarać w ten sposób Łukaszenkę za tłumienie protestów, to powinni postawić sprawę jasno i podać prawdziwy powód. Ech, pieprzona "dyplomacja"...
Zresztą, same piosenki brzmią tak, że... Dźwięki jakby były nagrywane pod wodą, przytłumione, kawałki mało przebojowe, "wykręcone" (i to nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa, oj nie!), zepsute świetne motywy na hity (jak w "The Ride" Brzozowskiego) jeśli jest przebojowy refren, to zwrotki są zwalone, jeśli zwrotki są ciekawe, to refren jest nudny jak flaki z olejem... Choć tak naprawdę nie różni się to wiele od tego, co jest na listach przebojów (no może tylko rapowania mało, ale motywy trapowe są już częste). Wystarczyło mniej niż 10 lat, by zapomniano, jak pisać fajne, przebojowe piosenki od pierwszej do ostatniej sekundy... W zeszłym roku było (no, właściwie to miało być) chociaż "Uno" - a i tak nie umywało się to do "Faradenzy" czy "Skibidi", które miesiącami okupowały czołówkę mojej listy. Jak na razie doszedłem do The Black Mamby i nie ma tam nic nawet na miarę tego "Uno". Oczywiście, kawałki mogą mnie chwycić po występach na żywo, ale...
Mały plusik dla Lesley Roy - oba jej utwory całkiem mi się spodobały. No, ale czuć tutaj, że pamięta jeszcze starą szkołę pisania piosenek. Większość zdążyła ją już zapomnieć...
A może po prostu jestem już starym ramolem i tyle...
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.05.2021 08:02 PM przez prz_rulez.)
|