Relacja z koncertu, cz. III
...nie będę ukrywał, że Reptile był jednym z tych utworów, na które najbardziej czekałem. Legendarne zielone pasy świateł w połączeniu ze stroboskopami migającymi w niesamowitym tempie, o których słyszało się od starych, dziewięciocalowych wyjadaczy, a których jako taki przedsmak można było obejrzeć na youtube, na koncercie wyglądały rewelacyjnie.
Ósmym utworem było I'm Afraid Of Americans - pierwszy w secie utwór, który nie znalazł się na żadnym wydawnictwie sygnowanym pod nazwą Nine Inch Nails. Był to singel napisany przez Reznora wspólnie z Davidem Bowie'em.
I tutaj po raz pierwszy z publicznością zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw skakała szybciej, niż zwykle /co przy mało znanym dla fanów utworze jest raczej dziwne/, a już po kilku chwilach w wielotysięcznym tłumie zrobiła się spora wyrwa: jedna osoba poleciała w bok, przewróciła drugą... - istny Domino Day. Stało się to tuż przede mną, więc mogłem ze zdumieniem zaobserwować, co działo się potem. Widownia dość energicznie brykała, więc obawiałem się, czy leżący nie zostaną stratowani. Wydarzyło się jednak coś niesamowitego - publika stojąca najbliżej miejsca wypadku zatrzymała się, w stronę upadłych wystrzelił gąszcz rąk i już po kilku sekundach wszyscy znów bawili się w najlepsze. Wzór do naśladowania!
Dziewiąty i dziesiąty utwór należały zdecydowanie do fanów starszych utworów Nine Inch Nails - Burn i Gave Up rozgrzały tłum do czerwoności; z całą pewnością przyczyniły się również do powstania niesamowitej ilości sińców i zadrapań...
Był to dla mnie krytyczny moment. Bałem się, że chwilkę później zabrzmi Wish i będę musiał trochę się cofnąć, żeby odpocząć i czegoś się napić. I wtedy zdarzył się cud - La Mer. Po pierwsze - nie jest to utwór, który byłby grany na koncertach szczególnie często. Po drugie - został zagrany akurat w tym momencie. I po trzecie - to nagranie z pierwszej dziesiątki mojego Topu Nine Inch Nails! W tym momencie praktycznie nie mógł zabrzmieć lepiej dopasowany utwór!
Jeden kawałek to jednak za mało, by odpocząć. Na szczęście Trent postanowił kontynuować lewą stronę The Fragile, wybierając jako dwunasty utwór na koncercie utwór tytułowy z tej płyty. Nie jest to piosenka bardzo skoczna, a tej nocy obróciła się w istny hymn - "I won't let you fall apart" śpiewane przez cały ten tłum robiło naprawdę olbrzymie wrażenie!
Następnie nadeszła chwila na kolejny utwór, który w oryginale znalazł się na wydawnictwie innego artysty, choć w tym przypadku Reznor miał niewątpliwy wkład - ta piosenka, choć znalazła się na albumie Saula Williamsa, to jednak była odrzutem z The Fragile. Banged And Blown Through - bo to o niej mowa - porwała publiczność, odwrotnie, niż było to przewidywane. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że był to jedyny utwór /nie licząc instrumentalnych/, gdy widownia nie śpiewała razem z Trentem. Potem były już tylko utwory samego Nine Inch Nails - następne było Non-Entity, które znajduje się na najnowszym "wydawnictwie" grupy.
Po tych dwóch utworach dziesięć tysięcy ciał było spoconych, ale dziesięć tysięcy gardeł było w nadzwyczaj dobrym stanie. A potem stało się to - Justin położył gitarę i poszedł po kontrabas, a Ilan wyszedł zza perkusji i stanął za klawiszami. Gone, Still. I znów widownia zachowała się po mistrzowsku, bo po oklaskach natychmiast ucichła. Wstyd było mi tylko za niektórych szepczących. I to nie dlatego, że sobie szeptali, bo mi to nie przeszkadzało, ale za strzępki rozmów, które usłyszałem: "...co to jest?", "nie znam tego", "czy to jakiś Ghost?" itd. - chyba naprawdę niewiele osób wiedziało o tym, że Poznań stał się świadkiem niezwykłego wydarzenia, że te dziesięć tysięcy osób właśnie zobaczyło na własne oczy ważne wydarzenie w historii zespołu. Bo oto po raz pierwszy w Europie zabrzmiały dźwięki z zapomnianego przez wielu, a przez wielu niedocenianego, najcichszego krążka Nine Inch Nails - Still...
Moja prywatna galeria
|