Na początku był support. Nieznani mi wcześniej Szwedzi z zespołu Steelwing zaprezentowali się dobrze. Klasyczny układ 2 gitary, bass, perkusja i wokal oraz klasyczne brzmienie ciężkiego rocka: z wykopem, z czystym brzmieniem i melodyjnymi utworami. Wokalista o głowę niższy od gitarzystów, nadrabiał dłuższymi włosami ale przede wszystkim śpiewał, a dysponuje dobrą górą. Nie znałem ich wcześniej i wszystko co zagrali było dla mnie nowe, ale najbardziej przypadł mi do gustu kawałek âSentinel Hillâ. Były momenty, gdy pomyślałem, ech troszkę jak Black Sabbath . Zapowiedzieli wydanie nowego albumu w 2011 poprzez zagranie jednego numeru. No tak, ale ja najpierw muszę się zapoznać z tym z 2010. Steelwing wypadli dobrze, choć zagrali tylko 35 minut. Rozgrzali publiczność (która w sporej części była już rozgrzana od środka â kto zna klub Studio wie jak blisko tam jest od baru pod scenę i z powrotem ).
Główna atrakcja wieczoru wyszła na scenę o 21.15 i zaczęło się ... Zaczęli od najnowszej, bardzo dobrej płyty: âTeutonic terrorâ i âBucket full of hateâ. Było energicznie i energetycznie, z potężnie brzmiącą sekcją. I tak było do końca. Zespół zagrał swoje klasyczne nagrania z lat 80-tych wplatając te z najnowszej płyty. Po dwóch początkowych nagraniach nastąpiła więc seria klasyków, kolejno: âStarlightâ, âLove childâ i âBreakerâ. Potem, nowy wokalista zespołu Mark Tornillo powiedział: âwiem że potraficie śpiewać i to znacieâ i zagrali âNew World Cominââ z nowej płyty. Publika oczywiście śpiewała tytułowe słowa, szczególnie w momentach gdy wokalista milkł i kierował mikrofon w kierunku âod siebieâ . I kolejne klasyki: âRestless and wildâ, âSon of a bitchâ, âMonster manâ oraz âMetal heartâ. Do tego ostatniego, wokalista wyszedł już tylko w spodniach. Podczas metalowego serca oczywiście, wiadomy cytat, ale przede wszystkim solo Wolfa Hoffmanna. Dalej klasyki: âNeon nightsâ oraz âBulletproofâ, podczas którego doszło do świetnego duetu, rozmowy gitary basowej Petera Baltesa z elektryczną Wolfa Hoffmanna. Następnie kolejne klasyki: âLoosers and winnersâ i âAiming highâ.
Wówczas nastąpiła chwila na którą wyjątkowo czekałem, czyli moja ulubiona świtezianka . Złożona z trzech części świetna ponad 10-minutowa wersja âPrincess of the dawnâ. W pierwszej części, tak jak to jest w wersji podstawowej, wiadomy rytm i powtarzający się tytułowy tekst, wykrzykiwany przez publikę. Potem usunięcie się w cień wokalisty i pokaz gitarzystów. Najpierw pograli wszyscy razem, potem został sam basista z perkusją. Zagrał chwilę, ale przerwał i zabawił się z publiką, stwierdzając, że musi mieć większy aplauz. Oczywiście dostał czego oczekiwał i powrócił do swej roboty. Następnie dołączył Wolf Hoffmann ze swoim sprzętem i pograli we trzech. W ostatniej części utworu powrócił wokalista, było oczywiście: âooooo oooooâ i powrót do głównego rytmu. Wspaniałe wykonanie wspaniałej pieśni. Dla mnie kulminacja koncertu (poniżej w linkach trochę próbek). Podczas gdy na scenie był tylko basista z perkusistą doszło do incydentu: nieoczekiwany gość wbiegł na scenę z zaplecza, dopadł do mikrofonu, wyartykułował: âprincess of aâ i ... skoczył ... w publikę (nie był to lot, raczej skok do basenu ).
Po tym utworze nie było żadnego wytchnienia, od razu kolejne klasyczne bomby: âUp to the limitâ i âBurningâ. W tym momencie zespół zakończył podstawową część koncertu i zszedł. Przerwa nie trwała długo i zaczęła się część bisowa. âFast as a sharkâ oraz z najnowszej płyty âPandemicâ, w którym wszyscy gitarzyści wykrzykiwali tytułowe słowa do swoich mikrofonów. Koncert zakończył utwór ze słowami: âGod bless youâ czyli oczywiście âBalls to the wallâ. Po ostatnich dźwiękach oczywiście poleciały piórka, śledziłem wzrokiem, ale tym razem, niestety, nic z tego.
Koncert świetny. Pełen energii, żadnego owijania w bawełnę, żadnych ballad, bez przerw, minimum gadania, między utworami światła gasły na góra 1-2 sekundy, a muzyka na góra kilka sekund dłużej. Po prostu kawał dobrego grania. Sekcja brzmiała potężnie i wspaniale. Nagłośnienie jak zazwyczaj w klubie Studio było świetne. Wszystko było słychać dokładnie, każdy instrument, każdy dźwięk. Wielka uczta. Oczywiście mogłoby być dłużej i więcej .
Krakowski koncert był pierwszym w Polsce w ramach tej trasy. Dzisiaj Accept gra w Warszawie, a jutro we Wrocławiu.
Informacje o koncercie:
Data: 04.02.2011
Miejsce: Kraków, klub Studio
Wystąpili: Accept
w składzie:
Mark Tornillo - śpiew
Wolf Hoffmann - gitara elektryczna
Herman Frank - gitara elektryczna
Peter Baltes - gitara basowa
Stefan Schwarzmann - perkusja
Support: Steelwing
Program koncertu:
1. Steelwing (35 minut) â m.in.: Sentinel Hill
2. Accept (110 minut):
- Teutonic terror
- Bucket full of hate
- Starlight
- Love child
- Breaker
- New World Cominâ
- Restless and wild
- Son of a bitch
- Monster man
- Metal heart
- Neon nights
- Bulletproof
- Loosers and winners
- Aiming high
- Princess of the dawn
- Up to the limit
- Burning
- Fast as a shark
- Pandemic
- Balls to the wall
Linki:
"Princess of the dawn" z Helsinek z 2010, ale bez solówki basowej
emigrant napisał(a):od czasów Metal Heart nie słuchałem Accept
Bo nie lubisz ?
Zeszłoroczna płyta jest naprawdę bardzo dobra, a że słuchałem jej w zesżłym tygodniu wiele razy, to w najnowszym notowaniu miszmasza ...